czwartek, 21 marca 2013

Rozdział 10

  Stałam na placu nerwowo uderzając wysokim obcasem o beton. Obciągnęłam krótką spódniczkę, która po chwili wróciła na swoje miejsce, niemalże odsłaniając mi koronkową bieliznę. Tak mocno chciałam tu być, najlepsze liceum w samym centrum Londynu. Jednak czułam się bardzo niepewnie. Wszyscy dookoła  z mojego punktu widzenia byli porządnie ubrani, poukładani i wzorowi. Grupka dziewczyn ze starszego rocznika pogardliwie spoglądała na moje szpilki i obcisłą mini szeptając coś do siebie, natomiast znaczna ilość chłopaków uśmiechało się do mnie zalotnie kątem oka zerkając mi na dekolt. 
  - Ładna pupa - chciał dać mi klapsa jakiś bezczelny typ, ale szybko złapałam go za nadgarstek, a drugą ręką uderzyłam w twarz z liścia z całej siły. Usłyszałam cichy syk bólu. Kilku chłopaków powstrzymywało wybuch śmiechu widząc, jak się wściekam. Położyłam ręce na biodrach patrząc na nich z niedowierzaniem. Kto powiedział, że życie licealisty miało być proste?
 Długie przemowy mnie nie interesowały, więc postanowiłam znaleźć łazienkę. Weszłam do ogromnego budynku i błądziłam jakiś czas. Skręciłam w korytarz o różowych ścianach i zobaczyłam ładną dziewczynę o kasztanowych włosach i znajomej twarzy. Przypomniałam sobie tamten ranek w kawiarence. 
  - Cześć, nie wiesz, gdzie mogę znaleźć łazienkę? - echo głosu rozniosło się we wszystkie strony.
  - Sama jej szukam... 
  Rozeszłyśmy się w przeciwne strony. Czułam się jak w jakimś horrorze, w opuszczonym wielkim budynku. Z tą różnicą, że z każdego okna padał snop światła. Skręciłam w prawo, potem w lewo, weszłam po schodach na górę, znowu w lewo i postanowiłam wrócić na apel. Zawróciłam podeszłam kawałek i w prawo. Czy nie powinnam skręcić wcześniej? Cofnęłam się i poszłam w lewo. A może w prawo? Zaczęłam się poważnie martwić. Słyszałam tylko stukot moich obcasów, klęłam pod nosem na cholerne schody patrząc na zdjęcia i trofea na ścianach. Trwało to dość długo, w końcu zrezygnowana usiałam na jakieś czarne kanapy. Wyjęłam telefon z torebki, ale do kogo miałabym zadzwonić? Nikogo nie znałam. Gdy podniosłam wzrok, zauważyłam ledwo widoczną tabliczkę z napisem WC za ramą bez drzwi. Zrobiłam swoje, pomalowałam rzęsy i usta, poprawiłam włosy i prysnęłam się perfumą. Usiadłam z powrotem na kanapy, słuchałam muzyki na słuchawkach i czytałam kolorowe czasopisma dla pań o modzie, odchudzaniu i innych duperelach. Po upływie kilkunastu minut korytarz zaczął zapełniać się gromadą uczniów. Pewien miły koleś zaprowadził mnie do odpowiedniej klasy. Cisnęłam się między ludźmi, którzy posyłali mi wrogie spojrzenia. Mam was wszystkich gdzieś - w ten sposób próbowałam pocieszyć się w myślach.  Gapili się na mnie i na moje ubranie. Musiałam w jakiś sposób udowodnić im, że nie jestem szmatą. Po prostu dorosłam, tak?
  Donośny alarm budzika wyrwał mnie ze snu. Próbowałam wyłączyć go po omacku z zamkniętymi oczami, ale był za daleko i spadłam z łóżka. Kuurwa mać, pierdolony budziku, zamknij mordę! Takimi słowami zaczął się mój piękny dzień. Obudziłam się znowu, na miękkim dywanie. Wystraszona wzięłam mój nieszczęsny zegarek do rąk, zobaczyłam małą wskazówkę na dwunastce i zrezygnowana wróciłam do łóżka.
  Nazajutrz wstałam o piątej rano. Musiałam wyrobić sobie szacunek. Wciągnęłam niebieskie spodenki, bluzkę w kropki i tenisówki. Tego dnia nadal miałam rozmowy wstępne. Wybrałam profil humanistyczny, zamierzałam zostać psychologiem. Jedynie pociągnęłam rzęsy tuszem i wyszłam z domu. Dotarłam do klasy, wyprostowałam się i usiadłam w ławce. Przeleciałam wzrokiem po obecnych uderzając opuszkami palców o ławkę. Nigdy wcześniej nie widziałam tak ogromnej klasy. Gdzieś na tyłach palili papierosy, ale nikt nie zwracał na to uwagi. Niedaleko mnie siedziała dziewczyna z kawiarenki. Posłała mi serdeczny uśmiech, jakbyśmy były dobrymi znajomymi. Prześladowała mnie? Tak naprawdę nic o niej nie wiedziałam.


  Już w pierwszym tygodniu zauważyłam moje zaległości. Szkoła na wysokim poziomie nie uczyła zaległego materiału, ona wymagała jego znajomość. Wreszcie poddałam się, nic nie rozumiałam. Chodziłam do szkoły dla świętego spokoju. Dave zachodził do mnie rano, jechaliśmy autobusem razem i siedziałam z nim na każdej lekcji. Naprawdę, nikt nie miał nic przeciwko. Chyba zyskałam mój wymarzony szacunek, ludzie stwierdzili, że nie warto ze mną zadzierać. Czułam się dorosła i inni też mnie tak traktowali. Ale to nie było tak fajne, jak kiedyś wymarzył to sobie nastolatek. Musiałam się do wszystkiego dostosowywać, nie wolno mi było śmiać się z głupich żartów, nie chodziłam do szkoły w bluzach. Powaga i odpowiedzialność. Było mi tak okropnie nudno. Tylko David pomagał mi żyć normalnie. Już nie paliliśmy, nie braliśmy. Nauczyciele chyba też stwierdzili, że dojrzałam, bo nie oczekiwali rodziców na wywiadówce, mogłam sama się zwalniać i nikt mnie nie pilnował. Wszystko miało swoje plusy i minusy.
  Siedziałam sobie na kolanach Dave'a, nauczyciel prowadził wykład. Narysowałam jakiegoś stworka na kartce, zamiast notować.
  - Jeśli będziesz się tak uczyć, jebnę ci buziakiem - drwił ze mnie mój chłopak. Niestety, miał rację. Ani w ząb nic nie rozumiałam. - Jak masz zamiar zarobić na nasz ślub i dzieci?
  - Ty zarobisz - zakpiłam.
  - Sama wiesz, jakie mam wykształcenie - już się śmiał.
  - No to będzie tani ślub. Obiad, sami najbliżsi i tyle.
  - Złote obrączki też kosztują niemało, skarbie - pocałował mnie w czoło.
  - Wezmę od rodziców, mam dużo pieniędzy, o co się martwisz?
  - Nie będziesz przecież całe życie utrzymywać się z pieniędzy rodziców. A nasze wnuki z czego? Gdy rozpuścisz całe pieniążki na ubranka, nasze wnuczęta zamieszkają na stacji kolejowej - przybrał minkę odwróconej podkowy, wybuchłam śmiechem.
  - Jeszcze przyjdzie czas i na ślub i na dzieci. Może będą mądrzejsze od nas i same zarobią na swoje maluchy. A może będą niepłodne.
  Niechętnie podniosłam wzrok i zobaczyłam stojącego nade mną nauczyciela z założonymi rękami.
  - Wiesz co to jest? - potrząsnął mi sprawdzianem przed oczami. - Kolejna jedynka!
  Oparłam głowę na pięści parząc bezradnie na oburzonego nauczyciela.
  - Dziewczyno, mamy połowę października, a ty masz same zagrożenia! - groził mi palcem - Zastanów się poważnie nad korepetycjami, albo zostaniesz wyrzucona.
  Z posępną miną wpatrywałam się w zeszyt. Ciężko było mi się na czymkolwiek skupić, nawet z typowej pamięciówy, jak historia, miałam zagrożenie. Poczułam ciepły oddech na plecach. David?
  - Cześć, jestem Ann, mogę pomóc ci z nauką - odwróciłam się i kolejny raz zobaczyłam szatynkę z kafejki.
  - Witaj? Często ostatnio cię spotykam. Klaudia - podałam jej rękę.
  - To jak? - w sumie czemu nie? Potrzebowałam natychmiastowej pomocy.
  - W porządku, dzięki. Możemy zajść do mnie po lekcjach.
  - Zgoda - pośpiesznie wróciła na miejsce. Siedziała już sobie w ławce, czytała i rozwiązywała zadania z ogromną prędkością, odgarniając co jakiś czas swoją grzywkę lewą ręką. Chyba bardzo zależało jej na dobrych stopniach i opinii.
  Weszłyśmy po schodach do mieszkania. Usiadłyśmy na miękkim dywanie w salonie i Ann rozłożyła książki oraz brudnopis na notatki.
  - Chcesz coś do picia? - zapytałam gościa.
  - Kawę, jeśli można - mruknęła przewracając zawzięcie kartki.
  Zostawiłam otwarte białe podwójne drzwi i włączyłam ekspres. Zerknęłam przez ramię i zobaczyłam, że moja nowa znajoma już się nie uczy. Oglądała moje zdjęcia. No tak, zawsze wszystko fotografowałam, żeby ogarniać to, co się stało. Wycierałam gąbką właściwie czysty blat jedynie dla pozoru, bo wszystkie wspomnienia uderzyły we mnie z ogromną siłą. Pięciolatka patrząca na kłócących się rodziców, wielka przyjaźń z podstawówki,  ból w gimnazjum,  pierwsze pocałunki. Przełączyłam odtwarzacz na ON, słyszałam cichą muzykę South Blunt System - Przeważnie - by nie usłyszała jej dziewczyna w salonie - i oparłam się rękoma o stół pod natłokiem przeszłych zdarzeń. Spojrzałam na idącą ku mnie w podskokach pełną życia dziewczynę, przypominała mi ucieszone zwierzątko domowe.
  - To twój chłopak? - zapytała wskazując Adama obejmującego mnie na zdjęciu.
  Popatrzyłam na parę na zdjęciu, potem na nią i jakoś nie miałam siły odpowiedzieć. W drugiej ręce trzymała jeszcze moich uśmiechniętych rodziców trzymających się za rękę. Czułam, że błądzę. Bardzo zachciało mi się płakać i chyba broda mi zadrgała, bo zdezorientowana Ann odłożyła zdjęcia i przytuliła mnie czule, jak kogoś bliskiego. Zrozumiałam wszystko, co mi tłumaczyła. Miło było zacząć coś wreszcie robić. W pewnej chwili zadzwonił jej telefon. Dziewczyna wyraźnie posmutniała.
  - Coś się stało? - zapytałam.
  - Mama powiedziała, że nie wraca na noc, bo jest u znajomych. Nie mam klucza od domu... Chyba pojadę znajomych - a więc nie tylko ja miałam problemy. Bynajmniej to nie wyglądało normalnie.
  - Zostań u mnie, mieszkam sama.
  - No coś ty. Nawet nie mam ubrań ani nic, poza tym nie będę ci się narzucać! - wycofywała się zamykając zeszyt.
  - Ale ja mam ubrania. Zostań, tylko odłóżmy już te książki - zaproponowałam znudzona i upiłam łyk kawy.
  Ann wyraźnie poprawił się humor, nie dała się więcej namawiać. Poszłam po ręcznik i ubrania dla niej, gdy się kąpała. Oglądałyśmy filmy i jadłyśmy popcorn pół nocy.
  Sobotni ranek spędzałyśmy na gotowaniu. Jeśli można to tak nazwać, bo po skończeniu, patrząc na moją kuchnię odnosiło się wrażenie, że przeszło tamtędy tornado. Przyszedł David i pojechaliśmy razem do Westfield Centre - największej galerii handlowej w Europie, zafundowałam Ann'ie zakupy. Moja towarzyszka zgodziła się zostać kolejną noc. Bardzo ją polubiłam. Zapytałam, czy chce spać w salonie, ale wolała być przy mnie.
  Patrzyłam sobie, jak moja przyjaciółka śpi obok mnie w koszulce XXL skejta. Spodobała się jej. Przewróciłam się na plecy i patrzyłam na sufit. Moje życie mijało w zastraszającym tempie. No i Ann chyba była moją bratnią duszą. W końcu od kiedy rodzi się wielka przyjaźń z dnia na dzień?


3 komentarze:

  1. świetne i w końcu długie!<3

    OdpowiedzUsuń
  2. boskie <3 masz talent. Pisz dalej ! <3 <3 <3


    theworldwith.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. informuje że nominowałam cię do Versatile BLogger Aword więcej u mnie: susanooo.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń