poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Rozdział 17

  Nie spałam mniej więcej od czwartej nad ranem. Wierciłam się i kręciłam, owijałam kocem z nadzieją nadejścia snu, aż w końcu wstałam i po omacku wyszukałam klamkę od drzwi łazienki. W pokoju hotelowym było bardzo duszno. Stanęłam nad zlewem, nabrałam lodowatej wody w dłonie i ochlapałam nią twarz. Wytarłam się ręcznikiem i wróciłam do sypialni. Byłam pewna, że już nie uda mi się zasnąć. Odsłoniłam jedwabne zasłony, a słaby blask wstającego słońca zalał pomieszczenie. Przynajmniej widziałam dokąd idę. Wstawiłam wodę na herbatę. Na niewielkim stole z płyty ustawiłam laptopa by sprawdzić pogodę w Nowym Jorku. Na szczęście na najbliższe dni zapowiadano lekkie zachmurzenie oraz około dwudziestu pięciu stopni Celsjusza. Zapakowałam naczynia do zmywarki, zaparzyłam herbatę i usiadłam na powrót z kubkiem gorącego napoju w dłoniach. Upiłam łyk, którzy parzył w usta. Odstawiłam picie, poszperałam w walizce i dopiero po pięciu minutach znalazłam kosmetyczkę. Pomalowałam paznokcie grubą warstwą seledynowego lakieru, który kolorem pasował do sukienki przygotowanej na wyjazd. Umówiłam się z tatą na siódmą co oznaczało, że miałam jeszcze kupę czasu. Sukienka na szczęście nie była zbyt obcisła, ponieważ brzuch zaczął mi już odstawać i zmartwiłam się, że może na aborcję jest już za późno...
  Nie, pocieszałam się w myślach, w Nowym Jorku wszystko jest możliwe. W tak wielkim mieście jeszcze nie byłam, i chociaż na co dzień mieszkałam w Londynie, na samą myśl o Stanach Zjednoczonych czułam ukłucie przygody. Już jutro miałam uwolnić się od pękatego brzucha, tym samym problemu, móc spokojnie zacząć karierę światowej modelki! Do czego nie są zdolni młodzi ludzie? Nie mogłam się martwić, przecież od kolejnego dnia wszystko miało stać się znowu proste i piękne. Tak musiało być.
  Wyjechaliśmy o umówionej porze. Potem nie działo się nic nadzwyczajnego. Tata zostawił Agnes w hotelu, a my sami wyruszyliśmy na lotnisko. Spędziliśmy tam chyba ze cztery godziny, ale dla mnie ten czas dłużył się w nieskończoność. Dookoła kłębili się ludzie najróżniejszych narodowości, nie było gdzie się przecisnąć. Potem sprawdzenie bagażu zajęło kolejny długi, długi czas. W tym czasie zdążyłam nawet zjeść tam obiad. Kosmiczne ceny były tak przerażające, że tata postanowił poczekać do odlotu. Gdy ja natomiast byłam głodna, miałam wrażenie, że nie wytrzymam chwili dłużej i od razu musiałam coś przekąsić. Chociaż najczęściej pochłaniane przeze mnie ilości były naprawdę duże. No tak, co jeden człowiek to nie dwoje. Później dotarliśmy do samolotu i znowu musieliśmy czekać, aż ten ruszy z miejsca. Najpierw byłam bardzo znudzona i miałam po dziurki w nosie tego całego odlotu. Obserwowałam przez okno ogromny plac o betonowym podłożu, po pół godzinie ludzie przestali się tam kręcić.
  - Proszę zapiąć pasy - oznajmił głośno automatyczny głos, który przyprawił mnie o ciarki.
  Momentalnie podskoczyła mi adrenalina. Dotychczas nie latałam, zawsze podróżowałam odpicowanymi samochodami ojca, nawet największe odległości. Pasy miałam zapięte już od dłuższego czasu, dzięki Bogu, ponieważ w tym stanie raczej nie zrobiłabym tego jak trzeba. Inni ludzie spokojnie wykonali polecenie, rozmowy ucichły, wszyscy wydawali się być opanowani. Wszyscy? Moje ręce lśniły od potu, a wycierane w nie spodnie miały już lekko ciemniejsze plamy od wilgoci. Jeszcze moment. Pot spłynął mi po łydkach, na udach czułam już mokry materiał. Ruszyliśmy z miejsca, przez okno widziałam wolno przesuwający się szary plac. Nabieraliśmy prędkości, moje ciało wyprodukowało już chyba litry potu! Spojrzałam na tatę, który uśmiechem próbował dodać mi otuchy.
  - Spokojnie - powiedział półgłosem. Wtedy samolot poderwał się od ziemi, adrenalina otrzymała szczyt. 
  Mrugnęłam niespokojnie, plac się oddalał. Patrzyłam w dół, na budynek, pomyślałam o tych wszystkich ludziach którzy nadal musieli się tam cisnąć. Wzbijaliśmy się w niebo, poczułam się wolna, spełniona. 
  - To niesamowite - wyszeptałam pod nosem.
  Ciągle obserwowałam zmieniający się krajobraz za szybą. Po chwili budynek stał się malutki niczym klocek LEGO. Patrzyłam tak długo, aż widok przesłoniły mi chmury.
  - W porządku? - zapytał tata kładąc dłoń na mojej.
  - Jezu, lepiej! - niemal wykrzyknęłam na głos.
  Pani w średnim wieku w sąsiednim rzędzie przesłała mi wyrozumiały uśmiech. Poczułam się jak mała dziewczynka poznająca świat, a jednocześnie przepełniło mnie szczęście. Znowu zapanował gwar rozmów. Podeszła do nas pani proponując picie i jedzenie. Obeszła cały przedział notując zamówienia, na moment zniknęła za drzwiami z przodu i wróciła do nas z tacą kubków. Podała mi parującą kawę, tacie porcję kurczaka. Godziny spędzałam na słuchaniu muzyki oraz krótkich "codziennych" pogawędkach z tatą. Wreszcie oparłam głowę o ścianę i udało mi się zasnąć. W środku nocy wylądowaliśmy bezpiecznie na z pięć razy ogromniejszym lotnisku od tego w Poznaniu. Włożyłam starą kurtkę, ponieważ pogoda różniła się drastycznie. Wsadziłam ręce do kieszeni i poczułam papier. Wyjęłam złożoną kartkę, a gdy ją rozwinęłam ujrzałam grube, czerwone serce. Dave narysował mi je na jednej z lekcji. Nagle poczułam jak bardzo za nim tęsknię.
  W porównaniu z tym lotniskiem, tamten był luksusowy. W życiu nie widziałam więcej ludzi i to w środku nocy! Mnóstwo czarnych. Jeden gość próbował złapać mnie za plecak, ale byłam szybsza i pognałam w kierunku obrotowych bramek. Taksówką z centrum jechaliśmy parę bitych godzin. Otworzyłam okno wpuszczając do auta chłodne powietrze. I tak wlekliśmy się jak ślimaki. Tyle codziennie jeździć z pracy i do pracy to ja dziękuję, pomyślałam. Na zewnątrz wprost kłębiło się życie. Ludzie zmierzali w przeróżnych kierunkach, zupełnie różni ludzie. Samochody tworzyły niesamowity gwar, wszędzie słychać było trąbienie, piski opon. Zewsząd oczy cieszyły kolorowe świecące neony, ogromne billboardy, drzwi do przydrożnych kafejek się nie zamykały. Zwróciłam także uwagę na masę otyłych ludzi. Poważnie, było ich setki.  Gdy dotarliśmy do biedniejszych dzielnic słońce już chyliło się nad horyzontem. Taksówkarz wziął plik pieniędzy od taty dowożąc nas pod same drzwi jednego z domków szeregowych tak dobrze znanych mi z filmów.
  Tata wyjmował rzeczy z bagażnika. Niebo nad nami nie miało gwiazd. Chłodny wiatr owiewał mi włosy, a ja czułam się dziwnie pusta. Dostałam swoje rzeczy pod sam nos, automatycznie chwyciłam walizki obiema dłońmi za ich rączki. Uniosłam je w górę i jakby w transie, pokonałam stopnie prowadzące do domu i przystanęłam, czekając na babcię. Zamaszyście otworzyła drzwi i stanęła w progu.
  - Kiki! - wykrzyknęła.
  Tata mruczał coś w stylu mamo, jak dobrze znów cię widzieć, ale ta, całkowicie go ignorując, rzuciła mi się na szyję. Zrobiło mi się niedobrze, ostatnim razem w ten sposób zwrócił się do mnie Dave.
  - Przytyłaś - stwierdziła omiatając wzrokiem mój brzuch. - Jak się cieszę, że jesteś! Musisz mi wszystko o sobie opowiedzieć - rzuciłam jej przerażone spojrzenie, chyba musiała to zauważyć, ponieważ dodała: - ale to jutro. Musisz być bardzo zmęczona podróżą.
  Zdobyłam się jedynie na kiwnięcie głową. Moje serce było w rozterce po utraceniu Adama i nie miałam ochoty z kimkolwiek rozmawiać o życiu, które powoli dobiega destrukcji. Wkroczyłam do wnętrza i od razu uderzył mnie zapach lawendy. W hallu z ulgą zdjęłam baleriny i wniosłam walizki dalej. Po lewej znajdowały się masywne, drewniane schody. Na wprost widziałam już kuchnię bez drzwi, również w większości umeblowaną z drewna - jak chyba wszystko tutaj.
  - Na górze mamy pokój dla ciebie - babcia gestem wskazała schody. - Mieszka u mnie druga wnuczka, Lili, milutka dziewczyna. Na oko chyba jesteście w tym samym wieku. - zmierzyła mnie wzrokiem. - Skończyła szesnaście lat.
  To rocznikowo dwa lata młodsza, zauważyłam, jednak nie wypowiedziałam tego na głos.
  - Wyszła gdzieś teraz, jak zawsze - wyznała w zamyśleniu - No, ale zaraz powinna wrócić. Myślę, że się zaprzyjaźnicie. Idę zrobić wam kolację, kochani - postanowiła wreszcie opierając ręce na biodrach.
  Tata poczłapał za babcią targając bagaże. Szłam powoli po stopniach, delikatnie stawiając stopy, jak gdyby zaraz miały osunąć się na dół. Każdy z nich wydawał z siebie cichy jęk pod moim ciężarem.  Babcia przedstawiała tacie pokój. Wtoczyłam walizki na górę i znowu przystanęłam. Okazuje się, że na górze znajduje się tylko jedno pomieszczenie - od razu drogę przecinają drzwi. Weszłam ostrożnie i po omacku szukałam światła, znalazłam go szybko. Ku moim oczom okazał się niewielki pokój ze ścianami okrytymi panelami, jak reszta mieszkania. Na prawo znajdowały się kolejne drzwi, a dalej sufit jest pochyły. Przy lewej ścianie widziałam ciemnozieloną kanapę, przy prawej pojedyncze prowizorycznie posłane łóżko. Między nimi szafkę sięgającą mi do pasa i od strony łóżka komódkę tych samych rozmiarów. Zostawiam pakunki i podeszłam do komody. Stało na niej parę kosmetyków, jakieś kartki i drobiazgi. Jest nad ranem, a szesnastolatka nie wraca jeszcze do domu, uświadomiłam sobie. Otworzyłam szufladę mówiąc w myślach nie robisz nic złego, tylko sprawdzasz czy jest tam miejsce na twoje rzeczy. Och, och. Paczka prezerwatyw. Zeszyt. Pamiętnik, przeleciało mi przez głowę. Podniosłam go i na kolana upadła mi płyta Happysad. Polski zespół. No tak, przecież skoro babcia pochodzi z Polski, jej wnuczka widocznie także. Wcisnęłam płytę do odtwarzacza na podłodze i elektryczne gitary wypełniły przestrzeń. Udało mi się odprężyć się. Zauważyłam też, że pod zeszytem leżała torebka z marihuaną. Kim jest ta dziewczyna? Dlaczego mieszka z naszą babcią, a nie z rodzicami?
 A bóg, nie ma boga. Są tylko krzyże przy drogach.
  Ponoć muzyka, której słuchamy, mówi o nas samych. W tym wypadku się sprawdza, myślę, gdy do pokoju wkroczyła dziewczyna o płomiennie rudych włosach, dżinsowej kurtce i wytartych spodenkach. Odruchowo wyłączam muzykę.
  - Skąd to masz? - dotarł do mnie jej płynny, gładki głos, przywodzący mi na myśl zapach świeżo skoszonej trawy, wody lekko wpływającej na piaszczysty brzeg, ptaka lecącego po czystym niebie. Wiedziałam, że mówi o płycie.
  - Przepraszam - zaczęłam, myśląc nad wiarygodną wymówką.
  Ale ona nie chciała słuchać. Machnęła ręką na odchodnym. Podeszła do odtwarzacza, momentalnie zeszłam jej z drogi. Świetny początek, już mnie znienawidziła. Wyjęła płytę i odłożyła na miejsce. Potem pochyliła się, wyjęła jakieś ubrania z szuflady pod łóżkiem i zniknęła w bocznych drzwiach. Dotarł mnie plusk wody, domyśliłam się więc, że to łazienka. Nagle ogarnęło mnie zmęczenie. Usiadłam bezwiednie na kanapie. Dziewczyna wyszła z łazienki, zostawiając uchylone drzwi. Zarzuciła piękne, długie włosy na plecy.
  - Lili - zaczęłam.
  - Witamy w Nowym Jorku - powiedziała zaczepnie, wypuszczając dym z płuc i zdałam sobie sprawę, że wcale nie jest na mnie zła. - Wiesz co jest najgorsze w tym pokoju?
  Że jest mały, pomyślałam, ale pokręciłam tylko głową.
  - Że nie ma w nim okna - zerknęła z niesmakiem na papierosa, którego trzymała w prawej dłoni.
Przyjrzałam się jej uważniej. Była naprawdę ładna i chociaż młodsza ode mnie o dwa lata, nie sprawiała takiego wrażenia. Przeciwnie, powiedziałabym raczej, że jest starsza. Zbliżyła się i ukucnęła przede mną, tak jak to zrobił ostatnio Adam.
  - Coś się trapi - stwierdziła.
Miała doświadczenie życiowe. Inna kultura, o której nic nie wiedziałam. Za to ona z pewnością widziała, że jestem nieszkodliwa, ponieważ okazała zaufanie, chociaż wcale jej nie znam. Z paznokci schodził jej czarny lakier. Zastanowiłam się, czy ja również mogę jej zaufać. Pomyślałam o prezerwatywach i ziele w szufladce.
  - Potrzebuję tabletki.
  Chwila ciszy. Obserwowała mnie bacznie.
  - Na co?
  Odwróciłam wzrok w stronę drzwi i szafy w kącie. Wcześniej jej nie zauważyłam. I półki pełnej książek różnej maści. Znów spojrzałam na przykucniętą dziewczynę, która właśnie się zaciągała.
  - Na - głos uwiązł mi w gardle. A co jeśli wygada się babci? - jestem w ciąży.
  - Ulala - niemal szepnęła. - Żaden problem.
  Zdziwiło mnie to. Dziewczyna poderwała się, wywaliła niedopałek i rzuciła się na łóżko.
  - Nie wiem jak ty, ale ja jestem skonana. - tak szybko zmieniła temat, że zaczęłam się zastanawiać czy naprawdę wypowiedziała żaden problem, czy tylko mi się zdawało. - Babka gadała coś, że żarcie gotowe. - zaśmiała się naprawdę uroczo, co wcale nie pasowało do wulgarnych słów.
  Prawdę mówiąc mogłaby być równie dobrze córką królowej Elżbiety. W kremowej sukni do kolan, ze starannie uczesanymi włosami w kok. Mogłaby być najbardziej pożądaną kobietą świata z różanymi policzkami i szminką na ustach. Ale wolała wabić swoją niemoralnością ćpunów. Takich jak ona. To niesamowite, co ludzie potrafią zrobić ze swoim życiem.
  Gdy rano się obudziłam, zorientowałam się, że w gruncie rzeczy wcale nie jest rano. Wyjęłam telefon spod poduszki. Dwunasta dwie. Ze zdziwieniem ujrzałam, że Lili wciąż śpi na łóżku na przeciwko. W telewizji wszystko wyglądało inaczej. Imprezy w nocy, ranne wstawanie, praca, ogromne biurowce ze szklanymi ścianami jak u Adama. Jednak wyglądało na to, że tutaj ludzie po prostu nie śpią całą noc i wstają późnym południem. Czego mogłam się spodziewać?
  Wypakowałam ubrania i parę tobołków, w tym czasie Lili także wstała i siedziała w łazience już od ponad godziny. Zorientowałam się, że nie mam kosmetyczki. Zaspana kobieta z roztrzepanymi włosami patrzyła na mnie z lustra wiszącego na ścianie. Jęknęłam. Natomiast rudowłosa istota o zielonych oczach i jasnej cerze, która zadawała się błyszczeć, pojawiła się w drzwiach. Mokre włosy opadały jej na ramiona, owinięta w ręczniku przyglądała mi się bacznie. Musiała usłyszeć mój jęk.
  - Co jest? - zapytała melodyjnym głosem.
  Teraz, gdy jej paznokci nie pokrywała już warstwa odpadającego czarnego lakieru i nie wisiała na niej przyduża, przepocona koszulka w stylu Punk, sprawiała wrażenie dobrej, bezbronnej, wrażliwej. Nic dziwnego, że babcia tak ją uwielbia, pomyślałam. Pokręciłam głową i odwróciłam się do szafy, by wygrzebać z niej jakieś ciuchy. W głowie miałam pustkę.
  - Jeśli masz tam coś, co przypomina sukienkę, nada się. Dobrze, żebyś wyglądała jak wczoraj. - stwierdziła.
  Spojrzałam na nią kątem oka i spostrzegłam, że owa piękna dziewczyna już siedzi sobie na skraju pościelonego łóżka w rozkloszowanej, różanej sukience bez ramiączek. Wyglądała tak słodko. Może to inna dziewczyna, nie ta, którą widziałam w nocy? Zobaczyła że na nią patrzę, posłała mi promienny uśmiech. Wyszperałam żółtą, dość luźną sukienkę na brzuchu i sama zniknęłam w łazience. Aby zostać sama. By móc odetchnąć.
  Co słychać w wielkim mieście? U mnie wszystko w porządku. Pogodziłam się z rodzicami. Naprawdę. Wróciłam do domu, czekaj, zaraz padniesz, Z LUCKY'M! Widziałam ostatnio Davida. Ale tylko mimochodem, gdy wysiadał przed domem z samochodu, śpieszył się, nawet mnie nie zauważył. Ciągle występuje w telewizji ze swoim tatą, bo dostał awans. Jest teraz jednym z najważniejszych polityków... Właściwie już się nie spotyka Davida inaczej, niż na tym zdjęciu:
  Tak się prezentował MMS od Ann z dołączonym zdjęciem chłopaka o schludnie ułożonych włosach, w garniturze z krawatem. Zrobiło mi się niedobrze. Jak długo mnie tam nie ma?
  Po śniadaniu Lili wyprowadziła mnie na zewnątrz. Wepchnęła nas do zatłoczonego autobusu. Lada chwila ruszy, musiałam szybko znaleźć coś, czego mogłabym się złapać. Przeciskając się przez masę ludzi, potknęłam się o czyjś but. Momentalnie straciłam równowagę i zamknęłam oczy, spodziewając się zdeptania. Jednak nic takiego się nie zdarzyło, poczułam, jak ktoś łapie mnie, oplata rękoma wokół ciała pod piersiami, unosi, po czym stawia twardo na ziemi. Szybko się obejrzałam. To chłopak o brązowych włosach, lekkim zaroście, w starej, przetartej kurtce. Lili coś do niego szeptała. Autobus ruszył, jednak chłopak nadal trzymał mnie kurczowo i poczułam się nieswojo. Tych dwoje musiało się znać. Jeszcze parę razy mną zarzuciło, gdyby nie on, już dawno leżałabym skulona na ziemi. Potem już jechaliśmy równo, co jakiś czas przystając w korkach, które w tym mieście nigdy się nie kończyły. Wtedy szatyn puścił mnie, zamiast tego w talii objęła mnie Lili. Patrzyli na mnie zrozumiale. Z tego wywnioskowałąm, że każdy ma problemy z przystosowaniem się do tak ogromnego miasta. Zauważyłam, że ludzie wciąż się tłoczyli między sobą, jednak między nami było trochę wolnej przestrzeni. Umyślnie się oddalili i zauważyłam jak zjawiskowo musimy wyglądać. W jasnych sukienkach, w okół szarych ludzi. Niczym dwie królewny wśród wieśniaków. Zebrało mi się na śmiech na myśl o tym porównaniu.
  - Nie chodzisz do szkoły? - spytała nagle, aż się wzdrygnęłam.
  - Co? - zapytałam zdezorientowana.
  - Mamy maj, jeszcze miesiąc nauki. U ciebie dwa miesiące.
  - Nie - odpowiedziałam po namyśle. - Nie chodzę.
  Jechałyśmy chyba z godzinę, nogi zdążyły mi już włazić w cztery litery za przeproszeniem. A ludzie nadal napierali, pojawiało się ich coraz więcej, i więcej. Dopiero w centrum, gdzie nie mogłam już oddychać i miałam wrażenie, że lada moment się uduszę, tłum zaczynał się przerzedzać. Wysiadłyśmy na gęsto zaludniony przystanek. Potem maszerowałyśmy długo, szatyn podążał za nami w ciszy. Ujrzeliśmy dziewczynę o jasnobrązowych włosach do ramion, Lili podeszła do niej zdecydowanie, gdy my zostaliśmy w tyle. Wymieniły parę zdań, nieznajoma zmierzyła mnie wzrokiem. Usłyszałam swoje imię, więc podeszłam bliżej niepewnie.
  - Cześć - wydusiłam.
  Dziewczyna założyła ręce na piersi i obrzuciła mnie nieufnym spojrzeniem. Następnie jej twarz się rozluźniła, kiwnęła głową. Zrobiła gest ręką mówiący "chodźcie za mną" i ruszyła przed siebie. Dotarliśmy do szklanego budynku z szerokimi drzwiami i różowym szyldem, którego nie zdążyłam przeczytać, ponieważ Lili zagoniła mnie do środka. Pozostała dwójka również wkroczyła za nami. Nieznajoma rozmawiała chwilę z kobietą za biurkiem, która skierowała nas w jedne z identycznych drzwi na korytarzu. Ale tylko mnie i Lili. Znajdowało się tam kolejne biurko z kobietą za nim. Jednak wyraźnie różniła się od ludzi z biedniejszych dzielnic. Włosy miała równo przystrzyżone, grzywkę zaczesaną na bok starannie spiętą, fioletowy żakiet oraz wąską spódnicę do kolan i szpilki - wszystko w tym samym kolorze. Podniosła wzrok znad komputera. Zacisnęła usta pomalowane czerwoną szminką spoglądając na nasze sukienki. Postukała równo opiłowanymi paznokciami o blat biurka. Nagle rozpromieniła się, obdarzyła nas przyjaznym uśmiechem .
  - Witam Panie. - wstała i podała dłoń każdej z nas.
  Wróciła do biurka i wyjęła coś z szufladki. Następnie wręczyła mały przedmiot Lili, ta natomiast oddała jej ciepły uśmiech, odpowiedziała "dziękuję" i już zniknęłyśmy z oczu kobiecie. Wyszłyśmy z powrotem na chodnik przed budynkiem i otrzymałam małą, przezroczystą torebkę.Z jedną, białą, idealnie zarysowaną tabletką.
  - Myślałam, że będzie trudniej. - wyznała Lili.
  Odjęło mi mowę.
  Potem już wszystko było takie proste i lekkie. Uzyskałam swój cel. Pozwoliłam odwieźć się do domu taksówką wraz z Lili. To ze względu na moje złe samopoczucie w tutejszych autobusach. Nadawała i nadawała, buzia jej się nie zamykała. A ja? Schyliłam głowę uparcie wtapiając wzrok w paznokcie. Niepomalowane, jednak wciąż zadbane. W domu ta idealna, rudowłosa istota jak zawsze rozumiała moje potrzeby, została na dole pogawędzić z babcią, gdy ja napełniłam szklankę wodą i poczłapałam z nią ponuro na górę. Tata pił sobie piwko, czytał gazetę, nie obchodziła go kuchnia, w której się znajdował, dwie rozmawiające kobiety, ani nic poza światem z prasy. Wszystko zdawało się sprzyjać. Usiadłam na skraju ciemnozielonej kanapy. Głośno zaczerpnęłam powietrza i wypuściłam je wolno. Wyciągnęłam niewielką torebkę foliową na zamek błyskawiczny z kolistą tabletką. Wyrzuciłam ją na rękę, dłoń ze szklanką niebezpiecznie się zatrzęsła.
  - Ech - mój własny zachrypnięty głos niespodziewanie przerwał ciszę. Nic poza tym pokojem nie istniało.
  Otworzyłam usta. Nie. Rozejrzałam się po pokoju i wszystko nabrało ostrości. "Nie zrobisz tego. Nie jesteś taka, prawda?" - szeptał mi do ucha Adam, kiedy to razem leżeliśmy na ziemi w fun housie opuszczonego wesołego miasteczka. Miał rację. Nie jestem taka. Co ja sobie myślałam? Przyjeżdżając tutaj, zostawiając Davida, całując się z Adamem? Ale nie o to mi chodziło, prawda? Potrzebowałam jedynie przygody. Odmiany od codziennego, samotnego życia nauki i imprez z używkami w Londynie. Miałam dość tego miasta. Tej całej atmosfery, a raczej tego, że jej wcale nie ma. Londyn jest zróżnicowany pod każdym względem. Nie ma klimatu. Głupia, głupia, głupia. Trzebaby to naprawić, powiedziałam sobie w myślach. A może raczej ta rozsądna część mnie, z której niewiele zostało.
  Rozebrałam się do bielizny, wybierając z szafy sportowe spodenki i luźny T-shirt po Adamie, po czym wsunęłam paczuszkę z powrotem do kieszeni dżinsowej kurtki. Zbiegłam na dół i wchodząc do kuchni walnęłam boleśnie ramieniem we framugę.
  - Auuu - zajęczałam cichutko.
  Babcia siedziała przy małym kwadratowym stoliku. Na przeciwległym krześle Lili podpierała brodę pięściami. Tata mruknął "cześć" nie podnosząc wzroku znad gazety. Opierał się plecami o blat kuchenny z ekspresem do kawy.
  - Bingo. Możesz się przesunąć? - niemalże szepnęłam, jak gdybym mogła wyrwać go z transu. To niemożliwe, będzie czytał jeszcze długie minuty, potem obejrzy jakiś dziennik w telewizji, a na koniec zapieczętuje nowo zdobyte informacje w internecie. Owszem, przesunął się, absolutnie nie zwracając na mnie większej niż trzeba uwagi.
  Nalałam kawy do silikonowego kubka na kawę, zamknęłam go pokrywką i wyszłam po cichu z domu. Wiem, że gdybym zapytała, tata uznałby, że muszę zabrać kogoś ze sobą. Ale nie tego potrzebowałam. Obok samochodu stał stary, skrzypiący rower babci. Lepszy taki, niż żaden. Porwałam go i pojechałam w skupieniu zapamiętując rzucające się w oczy znaki, billboardy. Zatrzymałam się przy ławce w parku, zdjęłam plecak z ramion i wyjęłam z niego książkę kupioną w Poznaniu. Rozsiadłam się wygodnie i w tym momencie nie liczyło się już nic - ciąża, modelki, rodzice, Dave ani Adam - poza literami ułożonymi w piękny sposób, ciężarem stron na kolanach i smakiem gorącej, słodkiej kawy.

  Rzuciłam torby na podłodze w sypialni. Ciąża niedługo osiągnie szósty miesiąc, trzeba szybko działać. Z ulgą zdjęłam kryjącą, ciężką sukienkę z dżinsu. Odwróciłam się w stronę dużego lustra naprzeciw łóżka.To nie ta młoda, niedoświadczona dziewczynka z włosami starannie związanymi w kok. Dotrzymywała kroku stale kłócącym się rodzicom, uczestniczyła w ich przyjęciach mających na celu zacieśnić więzi z przyjaciółmi z pracy oraz ukryć konflikty rodzinne. Po cichutku marzyła, że wszystko się ułoży. Wszystko zawsze musi się układać, prawda? Nie, nie w jej przypadku. To również nie ta rozczochrana młoda dziewczyna z obolałą głową na kacu po pierwszych imprezach z alkoholem i dragami. Nieobecnym wzrokiem obserwowała przebieg swojego życia jakby z boku. Może po prostu była zagubiona. Może nie było komu jej odnaleźć i wytyczyć dobrą, prostą drogę i skręciła tam, gdzie skąd już powrotu. Wtedy już przestała starać się zachowywać dorośle. To całkowicie straciło sens, nie ważne co kto myśli. Ważne, by jakoś sobie radzić. Ona dopiero smakowała życia. Robiła głupoty nie licząc się z konsekwencjami. Przecież miała rodziców z kupą forsy, własne mieszkanie, dobre stopie, kiedyś pójdzie na studia, ale tylko symbolicznie, bo i tak zostanie przyjęta na najlepsze stanowisko ze względu na znajomości rodziców. Nic nie mogło pójść źle. Teraz z odbicia wpatrywała się się w nią młoda kobieta. Znowu musiała dorosnąć. Wziąć odpowiedzialność na barki i ruszyć na przeciw życiu zamiast wciąż kryć się za - w tym momencie  już wydającymi się - dziecięcymi wymówkami dzieciństwa, niezależności, niedoświadczenia. Usadowiłam się na łóżku krzyżując nogi, pokój wypełnił dźwięk stukania palców o klawiaturę. Łóżeczko dla dziecka. Wózek. Pieluszki. Mnóstwo pieluszek. Butelki. Zabawki. Kup, kup, kup. Opłaciłam wszystko i zamówiłam do mieszkania - zakupy mają być doręczone (aż) w przeciągu miesiąca. To pierwsza część mojego planu. Planu większego, niż mogłam przypuszczać.
  - Mamo, przyjedź. - powtórzyłam stanowczo w słuchawkę.
  - Kochanie, mam dużo pracy. To może poczekać, przy...
  - Nie - podniosłam ton wchodząc jej w słowo. - Nie może poczekać. Masz być u mnie za dwie godziny! - trzasnęłam telefonem stacjonarnym.
  Tata zgodził się przyjechać, nieco zaskoczony, bez żadnych oporów. Może to wszystko nie będzie konieczne? Cóż, to tylko plan B, powtarzałam sobie. Jednak w głębi duszy czułam, co miało niebawem nastąpić. Kiedy? Tego jeszcze się dowiem. Udałam się do agencji projektanckiej wnętrz. Blond włosa kobieta dała mi obszerny katalog w czarnej, grubej okładce. Lucky wyraźnie się ucieszył, że wracamy przez park. Radośnie biegał i tarzał się po trawie. Ten jeden moment pamiętam jak przez mgłę. Był tam. W końcu mieszkał na przeciwko. Wysiadał z lśniącego, czarnego auta. Ubrany w marynarkę, z włosami starannie wygładzonymi na żel. Mój Dave.
  Mój?
  Nie.
  Podniósł wzrok. Zobaczył mnie, na pewno. Wydałam wyraźną komendę dłoni, by uniosła się w górę i pomachała chłopakowi na przywitanie. Zamiast tego zamarła w połowie ruchu. Uchwyciłam się oburącz katalogu. Niewidzącym wzrokiem patrzyłam przez Davida. Zamarłam. W tej jednej, krótkiej chwili poczułam, jak dzidziuś porusza się w moim brzuchu. Przekręcił się na prawo i oparł o zewnętrzną stronę brzucha. Na moją twarz wpełzł odruchowy uśmiech. Miałam ochotę rzucić się miłemu na szyję, krzyczeć z radości. Bo dziecko to coś (ktoś), z czego trzeba się cieszyć! Spojrzałam z powrotem na wypucowanego mercedesa. Ale go już tam nie było.
  Westchnęłam gorzko. Pogłaskałam lekko wypukły brzuszek w miejscu, gdzie spoczywało dziecko. Nagle przepełniła mnie bezgraniczna miłość do niego. I coś, czego wcześniej nie czułam - kruchą, aczkolwiek prawdziwą więź. Uniosłam głowę i spostrzegłam Laurę, dziewczynę z mojej dawnej klasy. To typowa blondyneczka, największa plotkara w szkole. Przyglądała mi się bacznie, opuściła dłoń z telefonem, a jej twarz wykrzywił złośliwy uśmiech. Przekaz był jasny: wszyscy się ucieszą gdy dowiedzą się, dlaczego cię nie ma w szkole. Przygryzłam wargę, a ona zniknęła mi z oczu. W moje ciało na miejsce mieszanki radości i ciekawości wtargnął ból trudny do opisania.
  Rodzice zjawili się punktualnie. Najpierw ugościłam mamę, która chętnie skorzystała z herbaty świeżo zaparzonej w dzbanie. Uwielbiała wszelkie rodzaje herbat. Po pięciu minutach przyszedł tata. Pośpiesznie usadziłam go na jednej z trzech kanap usytuowanych dookoła stolika do kawy. Pytający wzrok przeszywał mnie na wskroś.
  - Poprosiłam, żebyście przyjechali - zaczęłam niepewnie.
  Poczułam się mała i głupia.
  - Hm - wszystkie przemowy ułożone przedtem wypadły mi z głowy. Improwizowałam - Pamiętacie mojego chłopaka, Davida? Mamo, odprowadzał mnie raz do ciebie.
  - Co w związku z tym? - z gorączkowego zamyślenia wyrwał mnie ojciec. Poczułam przelotną złość, ale uczucie odrętwienia i wstydu nie dawało się rozwinąć temu odczuciu.
  - Chodzi o to, że jestem w ciąży - wypaliłam na jednym tchu.
  Na krótką chwilę rodzicom odebrało mowę. Patrzyli na mnie, a po wyrazach ich twarzy poznałam, że szybko układają sobie w głowie i dopasowują się do nowej sytuacji. Wiedzieli, że nie kłamię. Wtedy zaczyna się piekło.
  - Co powiedziałaś ? - zapytała mama z niedowierzaniem.
  - Co powiedziałaś? - powtórzył tata.
  - Ale ty jesteś jeszcze dzieckiem! Młodą, naiwną dziewczynką!
  Postanowiłam zachować spokój. Dla dziecka. Z trudem powstrzymywałam narastający gniew. Zaczęłam odliczać w myślach kolejno cyfry.
  1, 2, 3...
  - Jesteś taka głupia! Jak mogłam pozwolić ci mieszkać samej? Robisz co chcesz! A ty co się tak gapisz?! To twoja wina! Byłeś za tym żeby została tutaj! Bierze przykład z ciebie i twojej DZIUNI, ty GNOJU!
  - Kobieto, kto tu jest nieodpowiedzialny?! Przepuszczasz wszystkie pieniądze na ubranka i szmineczki, czujesz się za dobra na normalnego mężczyznę, za to ŚLINISZ się na widok modeli na okładce, TY SUKO! Ona chciała być taką damą jak TY!
  4, 5...
  - Czy ty w ogóle myślisz o przyszłości, dziecko? Masz nie po kolei w głowie... Kto...? Kim jest ten chłopak? Czy on wie kim my jesteśmy? Będzie miał poważne kłopoty, Boże!
  Co go obchodzi kim jesteście? Mam nie po kolei bo co? Bo dorastam, kocham kogoś i mam z nim dziecko?
 6, 7, 8...
  - Od teraz chodzisz do szkoły, gówniaro! I nie obchodzi mnie, że będą cię pokazywać palcami. JAK TRAKTUJESZ SIĘ JAK SZMATĘ, TO MASZ!!!
  Gwałtownie wzięłam duży oddech, by uspokoić pracę serca.
  9, 10...
  - Sprzedajemy tą spelunę! Rozumiesz?! Przeprowadzasz się do mnie! Natychmiast! Pakuj manatki! I powiedz tej świnie, że...
  - ZA KOGO WY SIĘ MACIE?! - wrzasnęłam z całych sił i pognałam do pokoju.
  Nie mogli zobaczyć, jak łzy ciekną mi po policzkach. Nie mogą zobaczyć, jaka jestem słaba. Do cholery, nie mogą - zwinęłam się na łóżku. Matka krzyczała coś do ojca, on próbował jakoś ją uspokoić, chociaż jego głos drżał przerażająco. Kiedy ostatnio był w takim stanie?
  - Klaudio, wyjdź. Porozmawiajmy poważnie. Nie zachowuj się jak...
  Gdy się rozwodzili. Wówczas przeżywałam to samo. Wtedy również zwijałam się na łóżku, przyciskałam poduszkę do głowy. Tłumiła ona głos taty, mój własny szloch. Sama już od jakiegoś czasu się trzęsłam. Koniec z mówieniem mi, jak się zachowuję, kim jestem.
  DOŚĆ, krzyczałam w głowie.
  Dziecko ponownie się poruszyło. Nie zaspane i spokojne jak w parku. Tym razem ono również cierpiało. Wierciło się niespokojnie, musiałam wyrwać je ze snu. Wyrzuty sumienia. Przecież ono mogło urodzić się w spokojnym, młodym małżeństwie. W łonie dwudziestopięciolatki. To ja je tak skrzywdziłam. Wszystko to moja wina. W dodatku zostałam sama z iluzją planu B. Jednak wcielę go w życie. Muszę. Pozwoliłam nam się uspokoić. Zza drzwi chodziły już tylko pojedyncze dźwięki, jakby z oddali. Płacz wyczerpał mnie dogłębnie. Mogłabym zostać w tym pokoju na zawsze? Zasnęłam.
  Gdy ponownie otworzyłam oczy, byłam w stanie tylko niewyraźnie dojrzeć ściany pokoju skryte w półmroku. Zmusiłam mózg do pracy. Co mnie obudziło? Jacyś ludzie rozmawiali ze sobą znużonymi głosami Mama, jakaś kobieta i mężczyzna... Rozróżniłam tylko "tak" i "proszę wejść". Ludzie weszli do kuchni po drugiej stronie mieszkania. Stamtąd dochodziły tylko słabe odgłosy rozmowy. Mijały kolejne minuty. Otwierane drzwi. Następnie ktoś cicho zapukał do drzwi mojej sypialni.
  Puk, puk.
  Znieruchomiałam.
  Puk, puk.
  - Klaudia, to ja...
  Co on tu robi? Podniosłam się wolno, chwiejnie podeszłam do drzwi. Moja dłoń zamarła na kluczyku. Żyję tylko raz...
  David śmiało złapał za klamkę, wkroczył do środka. Cofnęłam się by nie oberwać drzwiami. W dłoni miał zmiętą marynarkę. Jego koszula pogniotła się, krawat zniknął, włosy zostały zmierzwione. Spojrzał mi prosto w oczy. Jego były mocno podkrążone, jak po zarobionej nocy.
  - To prawda? - wydukał.
  Obłędnym wzrokiem opasał mój brzuch. Teraz wyraźnie widać było zaokrąglenie.
  - Boże, nie zrobiłaś tego... - uniósł brwi, rzucił marynarkę na oparcie fotela. - Boże, Kiki, nie zrobiłaś tego! - wykrzyknął, a ja cofnęłam się jeszcze dalej. - kochanie - teraz w jego oczach stanęły łzy. Rozpaczy? Bólu?
  Wyciągnął ręce. Dał mi czas na odwrót, ale nie. Przyciągnął mnie do siebie, ujął głowę i przytulił.
  - Tak się cieszę... - wyszeptał mi prosto do ucha.
  - Każą mi przenieść się do mamy - odwróciłam się przodem do jego twarzy. - To nie ma...
  - Kocham cię. - jego gorące usta złączyły się z moimi.
  - Musimy uciekać. - wyszeptałam.