sobota, 4 maja 2013

Rozdział 14

  Siedziałam z książką na podkurczonych kolanach popijając gorącą kawę z mlekiem w obu dłoniach. David przeszedł obok mnie miękkim brązowym dywanem wyścielającym mój salon. Po minionym wieczorze postanowiłam, że zostanę tutaj, u mnie w domu. Mój chłopak natomiast, kręcił się raz tu, raz tam.
  Wiele razy myślałam o ciąży. Co zrobić z tym fantem? Postanowiłam na początek wyznać to ojcu dziecka. Niestety, nie wypaliło. Miałam zamiar oznajmić mu wszystko w ostatniej chwili, gdy będzie wychodzić do pracy. Otworzył zamek w drzwiach i lekko je uchylił.
  - Davidzie...
  - Hm? - zbity z tropu odwrócił się, by popatrzeć na mnie.
  - Zostań jeszcze chwilę - poprosiłam.
  Na to odstawił plecak i usiadł obok mnie na kanapie. 
  - Co tam, słońce? - nachylił się nade mną unosząc jeden kącik ust.
  - Wiesz, dobrze mi z tobą - zagaiłam niewinnie.
  - Tak? - tym razem obdarzył mnie szerokim, ciepłym uśmiechem. - Mi też. Widziałaś Olkę z Filipem? Bez przerwy się sprzeczają. Jak dobrze się złożyło, że trafiliśmy na siebie, prawda? Wszystko idzie nam tak łatwo - objął mnie ramieniem.
  - Taa - opuściłam wzrok na książkę. W tym momencie zrezygnowałam z przekazania mu wieści, że zostanie tatusiem. Trzeba było wymyślić inną koncepcję.
  - No to, co? Będę się zbierał, nie? - przytulił mnie mocno jeszcze raz i odszedł w kierunku wyjścia.
"Och, dlaczego po prostu nie wypaplałam wszystkiego na jednym tchu?" - pomyślałam. 
  Pocałował mnie jeszcze w czoło i zniknął piętro niżej. Nie domknęłam za nim drzwi i z rezygnacją rzuciłam się na kanapę. Kolejną godzinę, zamiast zagłębiać się w lekturę, myślałam nad planem B. B, jak Belinda, czyli moja mama.
  Zebrałam się w ciągu kilkunastu minut. Po prostu włożyłam brudne naczynia do zmywarki, zdjęłam szlafrok i zarzuciłam pierwsze lepsze ubrania, czyli czarną koszulkę NIRVANA oraz spodnie przed kostki w tym samym kolorze. Niedbale związałam w kok długie, brązowe włosy i poleciałam czym prędzej na przystanek autobusowy. 
  Podczas jazdy myślałam o tym, co właściwie zamierzam. Musiałam powiedzieć mamie, by mi pomogła. Jasne było przecież, że sama sobie nie poradzę. Potrzebuję rad, funduszy, a przede wszystkim rad. Zresztą kto lepiej zna się na rodzeniu i dzieciach, jak nie własna matka? 
  Dotarłam do bogatej dzielnicy. Zadzwoniłam do drzwi, chociaż i tak od razu nacisnęłam na klamkę i wtargnęłam do środka. Zdejmowałam zawzięcie buty w przedsionku. Cisnęłam jednym z nich w szafę z nerwów. Wystraszona gospodyni leciutko wychyliła się przez duże, dębowe drzwi.
  - Ach, to ty, Klaudio! - wyraźnie jej ulżyło. - Już bałam się, że przez moją nieuwagę (zapomniałam zamknąć drzwi) napadł na nas jakiś chuligan!
  - Chuligan ze mnie świetny - uśmiechnęłam się. - Cześć, Anno.
  - Wejdź, proszę, upiekłam ciasto z dyni. O ile pamiętam, przepadasz za ciastem z dyni, prawda?
  - Tak - wyjrzałam za ramię Anny w poszukiwaniu mamy.
  - Belinda jest w kuchni - położyła mi rękę na ramieniu. - Napijesz się czegoś, kochanie?
  Popatrzyłam na Annę. Była z nami, odkąd tata się wyprowadził. Traktowała mnie jak członka rodziny, ja z mamą ją również. Całkiem szczupła, wcięcie w talii, obfity biust; schludnie ułożone, kasztanowe włosy; dwadzieścia dziewięć lat; ciepły uśmiech i charakter dobrej matki. A jednak, nie jest w związku małżeńskim, nie ma dzieci. Od czasu do czasu udaje jej się zauroczyć i spotyka się z przystojnymi mężczyznami. Widywałam ją w kinie, czy spacerującą osłonecznioną promenadą z naprawdę dobrymi partiami, takimi, jak np. wyprostowany biznesmen o kruczoczarnych, krótko ściętych włosach. Jednak wszystkie jej związki nie trwały dłużej, niż miesiąc.
  Dzisiaj również szykowała się na spotkanie - krzątała się nerwowo, dotykając krótkich kolczyków perełek, pachniała na kilometr swoimi francuskimi perfumami na wyjątkowe okazje. Ponadto była w świetnym humorze. "Dobrze, nie będzie jej przy rozmowie" - pomyślałam. Nie to, że mi przeszkadzała. Zwyczajnie nie chciałam, żeby sprawa za szybko się rozniosła. Poza tym, nie znałam reakcji mamy. Nikt nie mógł jej przewidzieć.
  - Właściwie, muszę z nią porozmawiać.
  - Ach, tak.
  Mama, słysząc rozmowy, wyjrzała z kuchni.
  - Klaudia! Kochanie, jak miło - zeskoczyła z wysokiego stołka przy barze i pośpieszyła ku nam. - Co tu robisz? Nie mówiłaś, że przyjedziesz - objęła mnie czule. Wyjątkowo czule. - Anno, zaparz herbatę.
  - Mamo...
  Ding Dong. Uwolniłam się od uścisku matki i otworzyłam drzwi, bo byłam najbliżej.
  - O mój Boże! - pisnęła Anna i uciekła spiralnymi schodami na górę, zrzucając po drodze fartuch.
  Ku mojemu zdziwieniu, przede mną ukazał się dość wysoki mężczyzna, oszacowałam go na trzydzieści pięć lat, ale nie miał na sobie ubrań znanych marek. Przeciwnie, ubrany był w koszulę w kratę, wytarte dżinsy oraz stare adidasy. Miał lekki zarost na twarzy i przyjemny uśmiech.
  - Witaj, ...? - ręce miał niewinnie złożone za plecami.
  - Klaudia, cześć.
  - Och... tak, hm, cześć - uścisnął mi dłoń.
  Wyglądał na człowieka bez grosza przy duszy. Nie był biznesmenem, ani dyrektorem banku. Nie, nie uważam, że to źle. Nawet mi się spodobał. Znaczy, nie w  t a k i m  sensie. Jego przyjazny głos i buty - choć stare, wyraźnie starannie wyczyszczone - budziły zaufanie.
  - Ann? - krzyknęłam. - Hm, wejdź. - zaprosiłam go do środka, ale nagle, zza ściany wyskoczyła moja gospodyni w błyszczącej, fioletowej sukience i czarnych, wysokich szpilkach.
  - Och - wyrwało mi się. - Miłego wieczoru.
  - Wybaczcie, że was tak zostawiam - z jej twarzy wyczytałam zmieszanie. - Belindo, przy kuchence stoi herbata w dzbanie. Wszystko posprzątałam. A, ciasto pokrojone stoi na stole w kuchni. Świeżo wyjęte z pieca. Gdybyście zgłodniały, obiad w lodówce. Do widzenia.
  Zamknęłam drzwi za nową parą. Ociągałam się z odwróceniem się do mamy. Zostałyśmy same. "Zaraz się zacznie..."
  - Wejdź do salonu, kochanie. 
  I tak zrobiłam. Usiadłam na skórzanej kanapie. Śledziłam wzrokiem mamę, niosącą herbatę. Słodką, parującą herbatę z cytrynką. Zastanawiałam się, kiedy Ann zdążyła ją zrobić. Ciasto faktycznie było ciepłe. Chociaż sama nazwałabym je torem. Ładnym, uformowanym tortem czekoladowym z kremem nugatowym. Anna każde jedzenie robi najlepiej. Mogłaby zostać kucharką samego prezydenta, czy kogoś tam. Ale wolała pichcić dla mnie. Zwykłej dziewczyny. W dodatku ciężarnej nastolatki.
  Ten moment uznałam za stosowny.
  - Mamo - zaczęłam znowu, gdy ta usadowiła się na fotelu obok z filiżanką kawy z mlekiem w rękach. - Muszę ci coś powiedzieć.
  Uśmiechnęła się tak szeroko, że stwierdziłam, że to podejrzane.
  - Ależ wiem! 
  Dłonie zaczęły mi się pocić. "Przecież nie może wiedzieć - miałam nadzieję w duszy. - Dlaczego moje całe życie to nie sen? Może i my wszyscy to złudzenie, kto wie?"
  Mama roześmiała się tak znacząco, jak sztuczne śmiechy wysokim tonem kobiet na przyjęciach.
  - Zostaniesz modelką! Jak to się właściwie stało, kochanie? - zaświergotała.
  Ach, tak. Moja mama jako jedna z najbardziej poinformowanych kobiet sukcesu - nie licząc rozwodu z moim tatą - wiedziała o mojej przyszłej karierze. A raczej jej porażce.
  - Wiesz, bo...
  - Nic nie mów, wszystko załatwiłam. Mamy umówiony termin, kochanie, zajmiemy się tobą. Kupiłam ci odpowiedni strój. Nie możesz przecież iść w tych... czarnych ubraniach. - skrzywiła się na widok mojej koszulki i spodni. - Zostaniesz dziś i jutro u mnie na noc. Pojutrze musimy stawić się o siódmej rano. - postanowiła, nie pytając mnie o zgodę. Zresztą i tak nie mogłam nic zrobić.
  Mój kolejny dzień minął szybko i beznadziejnie. Mama zmusiła mnie, bym wstała o piątej - można to sobie wyobrazić, śpię sobie spokojnie, a tutaj nagle ktoś wali do drzwi, wrzeszcząc "Śniadanie", a gdy odsłaniam okno, niebo jest jeszcze całkiem szare - i poszła do clubu fitness. Następnie zaciągnięto mnie do kosmetyczki na oczyszczenie twarzy. Podczas kuracji zastanawiałam się, co począć z ciążą? Czy podczas mojego pobytu w agencji, będą mnie badać? Tzn, czy podczas sprawdzania wzrostu, wagi itp, zorientują się? Jeśli jest nadzieja, że nie, wymyśliłam plan C - Całkiem Podły Plan. Po wyjściu miałam twarz tak gładką i nieskazitelną, że sama siebie nie poznałam. Spać musiałam iść bardzo wcześnie, żebym wypoczęła. 
  Wstałam o szóstej, zjadłam zaledwie jakąś sałatkę i mama ubrała mnie w kremowy zestaw z czarnym żakietem. Dała mi również baleriny. Uznała, że szpilki będą zbyt ekstrawaganckie.
  Dotarłyśmy do agencji modelek. Był to ogromny, beżowy budynek. Wyglądał, jak hotel. To pewnie dlatego, że część niego jest mieszkalna dla modelek. Z przodu znajdowały się wielkie, szklane drzwi pod daszkiem. Po obu stronach wejścia stały drzewka w doniczkach średniej wielkości. Wnętrze było tak samo luksusowe.
  Mama podeszła do biurka. Podała moje imię i nazwisko kobiecie w skąpym, pomarańczowym stroju. Nienawidziłam pomarańczy, ani jej koloru. Kobieta wstała, położyła mi rękę na ramieniu i poprowadziła długim korytarzem do cyprysowych drzwi, zostawiając podekscytowaną mamę samą. Korytarz, którym szłam, zawierał nie tylko te drzwi. Po obu stronach mieściło się mnóstwo identycznych. Nie wiedziałam, jak je rozróżniano. 
  Otworzyła je, zaczekała, aż weszłam i wróciła do swoich obowiązków przy biurku. Stałam w ogromnej, całkiem białej sali. Była podzielona na różne komórki zasłonami lub ścianami. Wszędzie kłębiło się mnóstwo ludzi. Większość miała spięte, lub krótko ostrzyżone włosy, a ubrani byli w jednakowe, białe uniformy. Jakaś kobieta z podkładką do pisania i długopisem w ręku podeszła do mnie zamaszystym krokiem. Od razu zauważyłam, że była świetnie zorientowana wśród szybko zmieniającym się "obrazom".
  - Ach, Klaudio, witaj. Wszyscy już jesteśmy gotowi - przez cały czas miała nalepiony lekki uśmiech na twarzy. "Powtarzała to każdemu, jak robot" - pomyślałam. - Jest punkt siódma. To nam się podoba.
  Zaprowadziła mnie do jednego z boksów. W środku pomieszczenia znajdowała się biała kozetka, a wokół niej ludzie. Niepewnie podeszłam bliżej. Kazano mi wejść za zasłonę, zdjąć ubrania i założyć plastikowy uniform. Prawie przezroczysty. Byłam bardzo skrępowana. Zwłaszcza, że oglądali mnie, jak okaz w muzeum. Słyszałam "Hm, tak." "Nie, nie." "O, Matko" i "Te ubrania są do niczego." Widocznie nie mieli zamiaru pokazać mnie w stroju starannie przygotowanym przez mamę. 1:0 dla mnie. Tym razem nawet mamusia była w błędzie.
  Dziwacznie umalowany mężczyzna - jak oni wszyscy (pomyślałam, że to nowoczesna moda) - poprosił, bym położyła się na kozetce. Nie wolno mi było mieć ubrań, więc zamknęłam oczy, gdy dotykano każdej części mojego ciała. Smarowano mnie różowawą maścią, następnie przyklejano plastry i po paru minutach boleśnie odrywano jednym, mocnym szarpnięciem. Zagryzałam zęby. Następnie wysmarowano mnie  innymi maściami i kremami. Zużyli kilka całych opakowań. Rudowłosa kobieta nachyliła się nade mną i obejrzała dokładnie każdy zakątek mojej twarzy. Uznała, że nic nie trzeba poprawiać. Zawdzięczałam to zapewne wizycie u kosmetyczki poprzedniego dnia. Kobieta podała mi biały szlafrok i poszłam za nią do kolejnej komórki. Była długa i wąska. Wzdłuż ściany znajdowały się lustra, stoliki i krzesła, przy których jednakowi fryzjerzy układali włosy modelkom. W drugim końcu pomieszczenia "ruda pani" umyła mi włosy na fotelu. Robiła to długo i starannie, w przeciwieństwie do poprzednich czynności, które wykonywała szybko i zwinnie. Usadowiła mnie przed jednym z luster, brała między palce pojedyncze pasma moich mokrych włosów i oglądała je.
  - Mhm - mruknęła wyraźnie niezadowolona - Zmienimy nieco wygląd twoich włosów. To konieczne, są dość zniszczone.
  Zamarłam. "Czego chciała od moich włosów?" Martwiłam się, że kompletnie zmieni mi fryzurę na jakąś wyrazistą. Tak jak Miley Cyrus, która obcięła piękne, brązowe włosy krótko przy głowie i rozjaśniła na blond. Ogarnęła mnie panika, gdy kolejne strzępy włosów lądowały na ziemi. Na szczęście, fryzjerka ścięła mi pięć centymetrów (nie więcej) włosów, wtarła mnóstwo odżywek, potem wysuszyła i podkręciła gdzieniegdzie lokówką. Rozdzielała je na małe pasemka, wcierała w kremowy żel i owijała wokół palca. Wreszcie skończyła i zadowolona zaprowadziła mnie z powrotem do pierwszego boksu. Tam dentystka wyrównała mi przednie zęby pilnikiem, następnie wybieliła żelem. Cały zabieg trwał około pół godziny. Później przyszły inne osóbki w białych mundurkach. Jednocześnie jedna kobieta robiła mi makijaż - depilowała, układała i zarysowywała brwi, nakładała fluid, pudrowała puchatą gąbeczką, obrysowała oczy brązową kredką, tuszowała rzęsy, kości policzkowe dopełniła delikatnym różem i całość podkreśliła brązową szminką w odcieniu nude - a druga manicure. Słuchałam głosów w oddali, "Następnym razem zapamiętam, by zabrać słuchawki" - obiecałam sobie. Nie wiem, ile czasu minęło. W każdym razie dłużył się on w nieskończoność. Po skończonej pracy stylistki odsunęły się o krok, by podziwiać swoje dzieło, czyli mnie. Spojrzałam na paznokcie. Idealne, delikatnie zarysowane z śnieżnobiałymi końcówkami. Podniosłam wzrok na lustro. Moja twarz była piękna, jak nigdy dotąd.
  Dostałam błękitny zestaw w folii na wieszaku i czarne szpilki na średnim obcasie, ale kazano mi zostać w szlafroku.
  Wróciła kobieta z podkładką do pisania.
  - Pójdziemy teraz do twojego nowego domu - oznajmiła.
  Mówiąc "nowy dom" miała na myśli mieszkanie wielkości średniej łazienki. Było ciasne, ale dopracowane pod względem ubrania. Ściany i meble - kanapa, niewielki kredens, lodówka, mini-kuchenka - w pastelowych odcieniach. Drewniany stolik do kawy, a na nim stos kartek.
  - Tutaj leżą szkice naszych zestawów i ewentualne przemówienia, które pomogą ci doszlifować twoją wypowiedź. Dzisiaj tylko wystąpisz w wywiadzie na temat nowych projektów ubrań. Musisz wygłosić swoją pozytywną opinię na ich temat. Jeśli spodobasz się reporterom, będziesz je oficjalnie promować. Im lepiej wypadniesz, tym więcej płatna będzie twoja praca. Proszę - wyciągnęła swoją podkładkę do pisania z długopisem, którą szybko zastąpiła nową z torebki. - Zapiszesz tutaj przemowę, potem nauczysz się jej. Zostaniesz zaproszona o piętnastej trzydzieści pięć na plan. Do zobaczenia.
  I zostawiła mnie samą. Niepewnie zabrałam się do przeglądania kolorowych, wąskich sukienek, koszul, żakietów, rybaczek w kwiatki i bluz, między innymi z trójkątem - symbolem hipsterów. Przeczytałam podpowiedzi i po długim, bardzo długim namyśle, napisałam zwięzły opis strojów. Delikatnie oparłam się o ozdobne poduszki, nie niszcząc przy tym fryzury i makijażu, wzięłam do ręki kartki i znowu przyglądałam się ubraniom. Tym razem zobaczyłam coś więcej. Poprawiłam tekst, rozbudowując go. Następnie zasnęłam lekkim snem. Gdy ruda menadżerka powitała mnie słowem "zapraszam", odwróciłam się w jej stronę i wstałam. Chyba nie zauważyła, że spałam. Podała mi błękitny zestaw od CHANEL.
  Plan okazał się obszerną salą z mnóstwem sławnych, szanowanych osób, kamerzystów, reporterów, publiczności i masy innych ludzi.
  - No więc, Klaudio, co nam powiesz o wiosennej kolekcji La'Louise? - zwrócił się do mnie prezenter w koszulce z wilkiem o złotych oczach i szarej, rozpiętej marynarce.
  Siedziałam skulona na luksusowej sofie, oparta o aksamitne poduszki. Bałam się, że oślepnę od fleszy. Ponadto nie wiedziałam, jak zabrzmi mój głos wśród gwaru. "Może pokażą mnie w Fashion TV, albo TVN Style, czy innym kanale, idiotycznie machającą ustami, bez żadnego dźwięku..." - starałam się nie miętolić w ręku rąbku krótkiej spódnicy. Było mi bardzo gorąco. Uważałam, że w następnej chwili zrobią mi zbliżenia na pojawiające się plamy pod pachami. "Może będzie z tego niezła komedia."
  - Cóż, na pierwszy rzut oka, kolekcja zawiera stylowe kombinacje z najczęściej ubóstwianych przez młode kobiety części garderoby. Jednakże, mają w sobie indywidualny charakter. Zestawy składają się z najmodniejszych ubrań tego roku. Zaliczamy tam zarówno górne i dolne partie, jak i dodatki oraz obuwie. Zwróćmy uwagę na slangową bluzę z wzorem trójkąta i chmurami w tle. Ten motyw obrazka krążył popularnie w sieci. Młodzież chętnie "lajkowała" go na Facebooku i innych portalach. Jednakże, różowo-białe chmury zostały zamienione na różnobarwne, lekko rozmazane. Tak, jak mogłyby wyglądać po narkotykach. Ponieważ są one niedozwolone, podkreślają wartość kolekcji: ma ona symbolizować Wolność. Po głębszym wpatrzeniu się w ubrania, dają one odmienny sens. Dla ludzi kochających modę może wydać się to ciekawe. - wyrzuciłam wszystko z pamięci. Słyszałam własny głos, jakby z oddali i czułam, że lekko drżał.
  - Wow, pokazałaś nam nowy pogląd na odzież, prawda? - zwrócił się do widzów, i szczerze się zaśmiał. -  To intrygujące. A więc ubrania wywołały u ciebie pozytywne odczucia?
  - Tak - po chwili pożałowałam prostej odpowiedzi. Mogłam odpowiedzieć "Zgadza się", ale byłam za bardzo skołowana.
  - Podsumowując, będziesz dumnie promować wiosenną kolekcję La'Louise.
  - Zgadza się. - prezenter uścisnął mi rękę i zrozumiałam, że mogę odejść.
  Po zejściu ze sceny dostałam mnóstwo gratulacji. Rudowłosa kobieta również skomentowała mój występ:
  - Było świetnie - podała mi dłoń. - Oceniłabym cię dziewięć na dziesięć, ponieważ byłaś trochę sztywna i wyraźnie się denerwowałaś. No, jak na pierwszy raz, nie mam zarzutów. Przemówienie genialne!
  Asystent podał mi butelkę wody. Upiłam parę łyków, starałam się nie być zachłanna. Zaprosił mnie z powrotem na scenę. Uściskano mi znów dłoń, gratulowano, pytano o szczegóły. Na koniec dostałam oficjalne podziękowanie.

  Pies zawzięcie ciągnął za smycz. Musiałam biec, by dotrzymać mu kroku. Doszedłszy do parku, odpięłam go i radośnie pobiegł przed siebie.
  - Lucky! - wrzasnęłam. Wrócił posłusznie i obślinił mnie wielkim jęzorem - Już, już, też cię kocham! No JUŻ!
  Odszukałam niewielki patyk, zamachnęłam się i rzuciłam nim z całej siły.
  - APORT! Biegnij po patyczek!
  Przyniósł.
  - Dobry pies - poczochrałam sierść na jego włochatej główce.
  - Bu! - Ann objęła mnie w pasie od tyłu i poczułam mdłości. Właśnie z tego powodu chciałam się z nią spotkać.
  - Jezu, jesteś wreszcie - udałam znudzoną, chociaż wprawdzie dopisywał mi humor.
  Rzuciłam patykiem znowu. Lucky natychmiast się zerwał.
  - To co dziś robimy? - zapytała podekscytowanym tonem, typowym dla dziecka, typowym dla Ann.
  - Spacer.
  Ann przekręciła głowę na bok, jakby zastanawiała się, o co może mi chodzić. Wzięłam obśliniony patyk od włochatego przyjaciela i cisnęłam nim daleko przed siebie.
  - Z nim? - zapytała, wskazując Lucky'ego.
  - Nie, zaraz odprowadzę go do domu.
  Uchyliłam drzwi mieszkania, wpuściłam psa i zamknęłam drzwi. Zeszłyśmy po schodach.
  - No coo tam? - jak zwykle roześmiana Ann nie wyczuwała "zagrożenia", o którym miałam zamiar ją powiadomić. Trochę mnie to drażniło.
  Wstąpiłyśmy do Starbucks'a. Zamówiłam kawę i zajęłyśmy stolik. Dostałam swój napój, sączyłam go powoli.
  Ściszyłam głos.
  - Jestem w ciąży.
  - Boże, co? - o mało się nie zakrztusiła. Właśnie tak reaguje moja przyjaciółka, wszyscy dookoła zwrócili na nas uwagę.
  - Ciszej - upomniałam ją. - To, co słyszysz. - oczy (chyba) niezauważalnie mi się zaszkliły, więc zatopiłam usta w kawie.
  - Nie zabezpieczaliście się, czy co?
  - To był pierwszy raz, w sylwestra. - ściszyłam głos jeszcze o ton. - Po narkotykach...
  - Matko, kochanie - zrobiła zmartwioną minę. - David wie?
  - Nie. - stwierdziłam. - Dlatego tu jesteś.
  - Och, już rozumiem. - Zanurzyła rękę w mojej torebce, wyjęła telefon i wystukała SMSa do kontaktu o nazwie "Kochanie <3"

  Dołączył do nas na placu.
  - Siemka - przywitał się ze swoim seksownym uśmieszkiem.
  - Hej. - odparłam.
  - Ta, cześć. - rzuciła Ann.
  Mój chłopak popatrzył na nas, jak na laski z księżyca. Odciągnęłam go trzy kroki dalej.
  - Słuchaj. Jestem w ciąży. - już wiedziałam, że będę musiała powtarzać to do znudzenia, aż wszyscy się dowiedzą.
  Uniósł brwi, popatrzył na mnie, szukając jakiejkolwiek oznaki, że żartuję. "Nie, Davidzie, nie żartuję. Nie jest mi do śmiechu." - odpowiedziałam mu w myślach.
  Odwrócił się i poszedł dalej zmarnowany.
  - Co do diabła... - mamrotał pod nosem.
  Usiadł na krawężnik. Złapał się za głowę. Płakał? Może. Chyba nie sprawiał wrażenia zadowolonego. Miałam ochotę powiedzieć "Przepraszam", ale to byłoby bez sensu. Nie miałam za co go przepraszać.