niedziela, 31 marca 2013

Rozdział 12

  Obudziłam się pod ciepłym kocem na rozkładanej kanapie. Zdezorientowana patrzyłam na podniszczone okno i brudną podłogę. Podciągnęłam nakrycie wyżej, aż pod brodę, uważniej obserwując nieznane pomieszczenie. Odwróciłam się na drugi bok. Obok leżał mężczyzna tyłem do mnie. Przyglądałam się skrzyżowanym kijom bejsbolowym wydziaranym na jego plecach. Zmusiłam obolałą głowę do wspomnienia sylwestrowej nocy.
  Stałam na balkonie opierając się o szklaną poręcz i patrzyłam w dół, co wywoływało u mnie dużą dawkę adrenaliny - miałam lęk wysokości. Wciągałam płucami zapach świeżego powietrza, unosząc wzrok ku gwiazdom nad świecącymi drapaczami chmur. To rzadki widok. Kosmos mnie intrygował. Mówił, że jest po co żyć. Wszystko wydawało się być piękne. Poczułam słodki zapach dymu papierosowego i chwilę delektowałam się nim, nie odrywając wzroku od nieba. Dopiero po jakimś czasie odwróciłam się do chłopaka, który patrzył na mnie wyzywająco, trzymając w dłoni szluga.
  - Czego chcesz, młody? - burknęłam udając obojętną, chyba niewiarygodnie.
  - Witam piękną panią - wyszczerzył się w uśmiechu.
  - A żeby panu zęby nie wypadły - odparłam z przekąsem. 
  Wziął ostatniego bucha i oboje patrzyliśmy, jak resztka papierosa odlatuje w ciemną otchłań. Zbliżył się nieco do mnie, patrząc mi głęboko w oczy. Uśmiechnął się seksownie. Stanęłam na palcach i pocałowałam go w dołeczek w policzku. Nie czekając dłużej, założyłam mu ręce na szyję i przyciągnęłam pewnie do siebie w sposób, że twarz miał pochyloną ku mnie. Nie odrywając ode mnie wzroku, jego ręka zjeżdżała powoli od wąskiej tali ku biodrom. Dotarła do pośladków i dotknął mnie tam tak delikatnie, że przeszły mnie ciarki. Niestety, kolejny wstrząs wywarł u mnie niespodziewany krzyk jakiegoś faceta.
  - Ile wy macie lat? Dziewczyno, ty jesteś dzieckiem! Chcesz się wpakować w...
  Zdążyłam zauważyć przez te krótkie sekundy, że facet miał najwyżej dwadzieścia lat. A, rozumiem. On może sypiać z dziwkami, a ja nie mam prawa być zakochana. OK. Zanim się zastanowiłam, już wykonałam zamach i... trafiłam przemądrzałego chłopaka prosto w środek policzka. Sama lepiej nie mogłam tego wymierzyć. David natychmiast złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą do środka, zanim tamten zdołał się ocknąć. Szłam między ludźmi, chwiałam się, po narkotyku nie mogłam myśleć. Bo i po co? Tak było dobrze. Nie ma się czym przejmować. Nigdy. 
  W pewnej chwili nogi się pode mną ugięły i czekałam na ból w kolanach, lecz poczułam, jak mój chłopak unosi mnie w powietrze. Potem rozmazane obrazy przewijały się mi przed oczyma, nie wiem jak długo, potem wylądowałam na łóżku (dopiero później odkryłam, że to kanapa). Nie wiedziałam co się działo, trudno to opisać. Miły pieścił mnie na całym ciele, całowaliśmy się cały czas, potem poczułam, że nie mam na sobie sukienki. Powoli kładł mnie na pachnącą pościel. Zorientowałam się, co się święci i próbowałam odsunąć go nagą stopą, kładąc ją na jego brzuchu. Jednak przesunęłam go na podbrzusze, niżej. Spojrzał na mnie nieprzytomnym wzrokiem. Podniósł mnie raz jeszcze i położył na poduszkę. Nakrył nas kocem i musnął mi szyję. Potem dekolt. I wrócił do ust. No i stało się. Pamiętam rozmazane tło, błogie uczucie i jeden szczegół, który utkwił mi w głowie na zawsze - przez cały czas mogłam patrzeć na dziarę na plecach ukochanego. Położył się na mnie i cichy jęk stłumił pocałunkiem. Całował moje usta, szyję, dekolt. Ile to wszystko trwało? Długo? Czy minęło szybko? Narkotyk nie pozwolił mi na zapamiętanie takich szczegółów.
  Leżałam tak jeszcze z dziesięć minut. Dave odwrócił się i zobaczył, że nie śpię. Uśmiechnął się słodko.
  - Kocham Cię - wyszeptał po raz pierwszy. 
  W tym momencie coś wielkiego wbiegło do pomieszczenia. Coś dużego, włochatego i... obślinionego. Pies! Duży, ciemny pies z wielką, czerwoną kokardą. Oparł łapy na brzegu kanapy. 
  - To dla ciebie, Skarbie.
  - Cooo?! - wyrwało mi się. - To pies!
  - No pies. Nie podoba ci się? - jęknął zawiedziony.
  Bestia wreszcie mnie dosięgnęła i oblizała w jednej chwili połowę twarzy. Pogłaskałam mu główkę, a on zawtórował mi machając ogonkiem. Lepszego prezentu nawet moja mama nie mogłaby mi podarować.
  - Oczywiście, że mi się podoba! Jest cudowny!  - pozwoliłam włochatemu stworowi wpakować się do łóżka obok mnie, a sama pocałowałam czule Davida. Nowy rok zapowiadał się świetnie. Zupełnie inaczej, niż moje nudne życie dotychczas. Roku, co przyniesiesz mi tym razem?
  Wyciągnęłam dłoń po majtki leżące na podłodze i założyłam je. Podeszłam do drzwi pozostawiając Davida z kudłaczem w łóżku i zajęłam się sobą w łazience. Włosy przeczesałam niedbale grzebieniem leżącym obok zlewu. Z torebki wyjęłam czarną kredkę do oczu i poprawiłam rozmazany makijaż. Rozległo się cichutkie pukanie do drzwi małego pomieszczenia. Chłopak uchylił je i wyjrzał szeroko uśmiechnięty. Za nim mogłam dostrzec zaniedbane mieszkanie. Nieodnawiane ściany, parę starych mebli. To nie mój domek udekorowany przez słodkich mamusię i tatusia. Tylko miejsce potrzebne do życia. Właściciel chyba uważał, że nie musiał nic tam zmieniać. Mi również się podobało.
  Zbliżył się, musnął mi czoło, lekko dotykając talii. Opuszkami palców przemierzył całe plecy, aż dotarł do pupy. Pocałował mnie raz jeszcze, w usta.
  - Zostań tutaj, kotku - zamruczał.
  Niegłupi pomysł. Rozejrzałam się dookoła. Tak, już zdecydowałam. Przeszłam do sypialni i zebrałam pozostałe ubrania z podłogi i krzeseł, nadal w samej bieliźnie. Namoczyłam szmatkę w wodzie i przetarłam meble w kuchni. David siedział na krześle, obok niego na podłodze pies radośnie machał ogonem. Obaj bacznie mnie obserwowali. Umyłam brudne naczynia, wytarłam i powkładałam do odpowiednich szafek. Tych było na tyle mało, że od razu zapamiętałam miejsce każdego przedmiotu.
  Miałam tylko ubrania z sylwestra. Z sypialni chłopaka wyjęłam luźną bluzę, która sięgała mi do kolan. Założyłam ją na rajstopy i narzuciłam kurtkę. Wybrałam numer w komórce wkładając szpilki.
  - Taaaaak? - ziewnął przeciągle Jacob w słuchawkę.
  - Cześć, Jake. Mam wielką prośbę, zabierzcie z chłopakami Davida na cały dzień, dobrze? Mam parę spraw do załatwienia...
  - Taaa, a w ogóle to po jaką cholerę wstawałaś taaak wcześnie?
  - Dochodzi pierwsza.
  - No sieeeema, skarbie! Jak tam zdrówko? Ty, chyba zapuszczę brodę! - Daniel wyrwał słuchawkę i wrzeszczał do niej przeraźliwie.
  - O której będziecie? - starałam się go przekrzyczeć.
  - Hahaha, wiesz, wczoraj wypiłem flaszkę wódki z całą colą! A wiedziałaś, że cola to narkotyk? No bo zobacz, COCA cola, hahaha - Jake odzyskał telefon. - Daj nam dwadzieścia minut!
  - Sprzedają colę niewinnym dzieciom! - rozpłakał się Daniel.
  Rozłączyłam się i zorientowałam się, że David patrzy na mnie wielkimi oczami.
  - Jadę do siebie, baw się dooobrze, tylko słuchaj, macie dorobić mi klucz!
  - Co? - zdębiał jeszcze bardziej.
  - Pa, misiaczku! - pocałowałam oniemiałego chłopaka w policzek i wybiegłam z mieszkania. Wychodząc z klatki zorientowałam się, że futrzak biegnie za mną.
  - Noo mały, jak tam? Przez ciebie będziemy musieli iść pieszo... - wyściskałam psa i popatrzyłam mu w oczka. - Lucky. To do ciebie pasuje. Ciągle się cieszysz.
  Ruszyłam ulicą, a pupil za mną. O dziwo, był wytresowany.
  - Zostań - nakazałam, a sama weszłam do małego sklepiku.
  Wzięłam batonika. Sprzedawca uśmiechnął się sympatycznie i nie przyjął gotówki.
  - Hm, dzięki - podarowałam mu najpiękniejszy z moich uśmiechów.
  To niesamowite, że zostali jeszcze normalni, bezinteresowni ludzie. Tutaj wszyscy udają. Wkładają maski uprzejmości. Inni widzą niewolę, ale stoją jakby z boku. Nie odważą się zaprotestować, gdy ktoś nimi manipuluje. Tak, dyktują nam wszystko. Najpierw nie wolno nic, ale potem dajemy ci dowód osobisty, żebyś myślał, że coś możesz. Pozwalamy ci kupić alkohol, żebyś mógł nietrzeźwo krzywdzić ludzi, dajemy ci  codziennie w łapy nieograniczoną ilość papierosów - o ile masz czym zapłacić - byś zabijał się dymem tytoniowym. Hera, kwas, hasz - to jest złe, tego ci nie wolno. Władze - myślą, że mają władzę, stąd ta nazwa. Mogą bić, kontrolować ludzi, zabraniać im i ich karać. Ale to sędzia wykonuje ostateczny wyrok ważnej sprawy. Nad nim również inni mają władze. I zataczamy koła. Nawet król był uzależniony od poddanych, kto inny by go bronił? Co, jeśli żona w nocy poderżnęłaby mu gardło? Tak, moi mili. Wy nie jesteście sobą, jesteście nimi. Nie słuchaj nikogo, nie wierz, że jesteś zły. Albo że coś, co robisz jest złe. To tylko ich przyjęte normy. Ty ustal swoje prawdy.
  Zatapiając zęby w słodkiej czekoladzie oglądałam różne artykuły do wnętrz. Po mniej więcej godzinie wyszłam ze sklepu z wielkimi reklamówkami. Zrobiłam też duże zakupy w supermarkecie. Niepewnie podeszłam do kiosku ruchu i starałam się zachować powagę oraz pewność siebie. Poprosiłam o kondomy, pani wyjęła paczkę Durex, położyła przede mną i beznamiętnie wzięła drobne. To nie zbrodnia, ale i tak się denerwowałam - w końcu nie skończyłam jeszcze siedemnastki. Na koniec zostało moje mieszkanie. Wzięłam ciepłe swetry, komplety bielizny, różne spodnie, koszulki, sukienkę i parę pidżam.  Wciskałam wszystko do obszernej torby i w tym momencie wpadła do domu zapłakana Ann. Wprawdzie łzy spływały jej po policzkach, ale na jej twarzy malował się obłędny uśmiech.
  - Co się stało? - objęłam ramieniem przyjaciółkę.
  - Cóż, nie wróciłam na noc. Okazało się, że mama w tym czasie była w domu. W dodatku z ojcem. Wypierdolili mnie z domu... - histerycznie się zaśmiała. Była na prochach.
  Ominęłam zataczającą się Ann z reklamówką pełną żywności. Wyjęłam chleb i włożyłam pierwsze dwie kromki do opiekacza. Urządzenie nagrzewało się, tymczasem wyjmowałam resztę potrzebnego jedzenia. Postawiłam garnek z mlekiem na palnik. Kątem oka zerknęłam na dziewczynę. Odgarnęła włosy z oczu i pytająco patrzyła na wszystkie reklamówki. Włożyłam kolejny chleb do opiekacza i poszłam do salonu przygotować pościel. Zawlokłam Ann na kanapę oraz stos poduszek i nakryłam ją kocem. Do odtwarzacza DVD włożyłam jakiś romantyk. Przyniosłam stos kanapek i gorące kakao. Postawiłam wszystko obok niej na podłodze, pocałowałam w czoło ze słowami, że się wyprowadzam na jakiś czas i że może tu zostać, następnie wyszłam z pakunkami. Pies czekał pod drzwiami.
  - Chodź, przyjacielu.
  Mój chłopak mieszkał na poddaszu, ponieważ to niechciane miejsce było przyzwoicie tanie. Nie potrzebował więcej i był dumny ze swojego dobytku. Mieszkanie było już czyste, składało się z łazienki, kuchni i sypialni, a wszystko było naprawdę niewielkie. Najpierw wypakowałam jedzenie do lodówki. Słodycze i resztę - taką jak czekolada, żelki, chipsy, paczka kawy, płatki śniadaniowe - umieściłam w barku. Do starej, drewnianej szafy zapakowałam moje ubrania. W łazience zamieściłam kosmetyki i parę innych przedmiotów od siebie. Kanapy nie złożyłam, pościeliłam ją tylko starannie i nad nią, na ścianie, zawiesiłam ramkę z naszym wspólnym zdjęciem. Lucky'emu chyba spodobało się, bo położył się wygodnie i spokojnie obserwował moje poczynania. W ramach finału zaczęłam wyjmować różne świece - kolorowe, jasne i ciemne, duże, małe, różnych kształtów, zapachowe i zwykłe. Całe mnóstwo świec. Robiłam to tak długo, aż każde miejsce było nimi zapełnione. Chodziłam po całym domu i je zapalałam. Były wszędzie. Na stole, na blacie, na półkach, na wannie, przy zlewie, na innych szafkach, nawet na podłodze. Zostałam tylko ja. Jacob wysłał sms-a, że odstawią mego partnera o dwudziestej. Jeszcze nie było osiemnastej, ale wprawdzie o tej porze roku już po trzeciej robi się ciemno. Teraz niebo było czarne i zachmurzone - nie dojrzałam gwiazd. Rozebrałam się i wzięłam długą kąpiel. Nie włożyłam bielizny, tylko krótką (ledwie za tyłek) koszulkę. Na pierwszy rzut oka było to zwykłe ubranie. Jednak widać przez nią całe ciało. Pomalowałam paznokcie u stóp na czarno. Mokre włosy odgarnęłam do tyłu i ponownie poprawiłam makijaż. Usta pomalowałam wściekle czerwoną szminką. To było to, przeszłam spowrotem do kuchni i włączyłam muzykę. Tanecznym ruchem krążyłam po domu wśród płomieni świec. Było tak pięknie. Pies zaczął szczekać obok drzwi i usłyszałam pukanie. Otworzyłam i ujrzałam Davida. Trzymał klucze w różowej oprawie z zawieszką "Kocham Cię". Rzuciłam się mu na szyję, odchyliłam głowę i całowałam po szyi. Zaskoczony, dotykał moich pośladków. Odsunęłam się na chwilę od niego. Patrzył na mnie z góry. Na moje oczy, usta, dekolt i bose stopy. Na świece, butelki wina i piwa na stole. Wzięłam go za rękę i podeszliśmy do alkoholu.
  - Jesteś głodny, kochanie? - zapytałam czule. Popatrzył znowu na moje prześwitujące ubranie. - Może od razu przejdziemy do deseru?
  Nalałam czerwone wino kieliszków.
  - Za nasze nowe życie.
  - Za nowe życie - odmruknął z uśmiechem.
    Stuknęliśmy się naczyniami i zanurzyłam usta w winie. Było naprawdę pyszne, warte swojej ceny. Wypiłam do dna, całowałam go może pięć minut i dolałam czerwonego płynu. Cóż, parę godzin później byliśmy pijani. Tańczyłam wokół chłopaka całując go. Zerwałam mu koszulkę i rzuciłam go na łóżko. Pies był zmuszony przenieść się na dywan. Zębami udało mi się rozpiąć spodnie. Całowałam brzuch, coraz wyżej, aż do ust. Świat lekko wirował, zapaliłam papierosa. Dym i zapach fajki oraz świec wypełniał pomieszczenie. Atmosferę uzupełniała muzyka, tańczyłam, nawet siedząc. W prawej dłoni trzymałam papierowy kubek z piwem, w lewej szluga. Oblizałam czerwone usta. Dave patrzył na mnie swoimi zielonymi oczami.
  - Co tam, misiu? - zaśmiałam się głośno.
  Odstawiłam kubek na szafkę obok białej i różowej świecy i zajęłam się chłopakiem. Zadzwonił telefon. Sięgnęłam po niego niechętnie.
  - Hmmmm?
  - Siemka, słyszałem, że z Davidem mieszkacie razem? Może wpadniecie na imprezkę, by to uczcić? Mamy dużo jedzenia, alkoholu, fajek, HEROINĘ! Wszyscy już są! - wesoło zapraszał Paweł, ale ja tylko jęknęłam w słuchawkę i rzuciłam telefon na podłogę.

wtorek, 26 marca 2013

Rozdział 11

  Leniwie wyciągnęłam rękę w stronę komody wciąż z twarzą w poduszce. Po omacku odszukałam telefon i nacisnęłam zieloną słuchawkę.
  - Czego? - usłyszałam, że byłam zachrypnięta.
  - Będę za dziesięć minut, szykuj się! - świergotliwy głos Ann przyprawiał mnie o dreszcze o tej porze.
  Snułam się do kuchni po płatki i zapchałam nimi buzię. Do mieszkania wparowała moja przyjaciółka, dorobiłam jej klucz - często zdarzało jej się przychodzić w nieodpowiednich porach dnia i nocy. Pocałowała  mnie policzek i podeszła do stołu, by odstawić zakupy. Patrzyłam na nią ponurym wzrokiem, stojąc z miską przy blacie. Rzuciła w moją stronę gazetę i zaczęła wyjmować owoce, nie gubiąc przy tym uśmiechu. Wepchnęłam kolejną porcję płatków do ust i zaspana czytałam  nowości Londynu.
  - Co dziś robimy? - zapytała zabierając mi czekoladowe kulki - Nie jedz tyle tego świństwa!
  - Nie wiem. W sumie chciałam kupić bieliznę. Lubię staniki. No i za miesiąc święta, może znajdę coś na imprezę z okazji Nowego Roku.
  - W porządku - zbijała jajka na patelnię. Co bym bez niej zrobiła?
  Zjadłyśmy śniadanie i wsiadłyśmy w popularny, czerwony autobus. Po dotarciu do centrum handlowego weszłam do najdroższego sklepu z piękną bielizną. Przejrzałam staniki i wybrałam czarny z ćwiekami. Włożyłam go i wyszłam z przymierzalni pewnym krokiem na wysokich szpilkach w samym staniku i dżinsowych spodenkach. Wygięłam się i położyłam ręce na biodrach, jak najlepiej eksponując niewielkie piersi. 
  - I jak? - zapytałam Ann, jednak patrzyłam tryumfalnie na chłopaka, który chyba był tu ze swoją dziewczyną. Podziwiał moje wdzięki, śliniąc się przy tym. Ciekawe, czy Davida również tak bardzo kręcę? Nie sprawiał takiego wrażenia. 
  Jakiś facet szedł w moim kierunku. Za nią elegancko ubrana kobieta z włosami spiętymi w kok i telefonem z klawiaturą qwerty w dłoni.
  - Witam - podał mi rękę. Patrzyłam na niego zdezorientowana. - Mam na imię John. Jestem dyrektorem agencji modelek. Ja i moja sekretarka widzieliśmy, jak się poruszasz. Uważamy, że nadajesz się do reklam strojów młodzieżowych. Czy jest Pani zainteresowana?
  - Eee... Czy ja nadaję się na modelkę? Przecież nie jestem chuda i wysoka...
  - Skoro my tak uważamy, nie możesz mieć wątpliwości. Modelka nie musi być anorektyczką - włączyła się do rozmowy sekretarka, ale zadzwonił jej telefon. Przeprosiła i stwierdziła, że jest zajęta. - Jak masz na imię i ile masz lat? 
  - Klaudia, od tego roku zaczynam szkołę średnią.
  - Dobrze, uczyłabyś się dalej normalnie, gdzie sobie życzysz. Sesje zaczniemy w kwietniu, jak tylko się ociepli. Pokazy startują w lato i nie wykluczam, że od następnego roku szkolnego nie będziesz musiała się uczyć.
  - Byłoby świetnie - Nie wierzyłam, w to, co się działo. Założyłam ręce, zakrywając delikatnie dekolt.
  - Możemy prosić o twój telefon? Tu masz wizytówkę, w razie problemów czy pytań, dzwoń. - podała mi kartę.
  Podyktowałam numer i dwójka ludzi odeszła równie niespodziewanie, jak przyszła. Rozmyślałam nad całym zdarzeniem, siedząc w kinie. Czy modelki nie muszą mieć długich nóg i metr osiemdziesiąt? Chyba spotkało mnie szczęście... W połowie seansu Ann oznajmiła, że musi lecieć. Wyszła pośpiesznie, zostawiając mnie na beznadziejnej ekranizacji. 
  Obudziłam się, podniosłam głowę i poczułam ból w szyi. Przez chwilę rozglądałam się po pustej sali i stwierdziłam, że musiałam zasnąć. Otworzyłam torebkę, ale zauważyłam, że telefon został w domu. Powlokłam się przez salę i wyszłam z budynku na ciemne podwórko. Podeszłam do kiosku. Pani w okienku patrzyła na mnie pytająco.
  - Paczkę Skittlesów. Nie wie pani, która jest godzina? 
  - Za dziesięć dwudziesta pierwsza - oznajmiła, biorąc ode mnie drobne. 
  Kolejny autobus był za godzinę. Nie do wiary. Zadzwoniłam w budce telefonicznej do Ann i zapytałam, czy idzie ze mną na piwo. Powiedziała, że będzie za pół godziny. Szłam sobie spacerkiem przed siebie, nic nie myśląc. Patrzyłam pusto w przestrzeń. Wkrótce oddaliłam się od świecących wieżowców i doszłam do ogromnego parku. Wgłąb niego znajdował się ładny strumień z drewnianym mostkiem, postanowiłam go odszukać. Poczułam chłód i założyłam ręce. Zapięłam skórzaną kurtkę. Towarzyszyło mi światło latarni i skomlenie psów. Wszędzie poza zasięgiem lamp było ciemno. Szłam dalej gdy nagle ktoś objął mnie mocnym uściskiem w pasie od tyłu. Wystraszona próbowałam się uwolnić, kopać, cokolwiek, jednak jednym mocnym szarpnięciem zostałam odrzucona na trawę. Upadłam na plecy, czując twarde podłoże. Popatrzyłam na wysokiego mężczyznę. Miał dżinsową kurtkę, porwane dżinsy i zarost na twarzy. Odgarnął włosy do tyłu i usiadł na mnie, obezwładniając. Krzyczałam wniebogłosy. Zdjął chustę z szyi i zakneblował mi usta. Wierzgałam się, ale czułam, że nie mogę nic zrobić. Facet zdjął mi koszulkę i zaczął intensywnie macać piersi. Zdarł spodnie oraz rozpiął swój rozporek. Położył się na mnie i uśmiechnął się usatysfakcjonowany strachem, jaki okazywałam. Ogarnęło mnie uczucie, że lada moment zwymiotuję. Próbowałam go za wszelką cenę zrzucić. Gryzł boleśnie w szyję, ściskał dekolt. Usłyszałam krzyki. Mężczyzna zerwał się na nogi i uciekł. Zobaczyłam Ann. To cud. Zdążyła. Podbiegła momentalnie i pomogła założyć koszulkę. Przepraszała, że mnie zostawiła. Rozpłakałam się przeraźliwie. Był z nią jakiś chłopak, dzwonił pośpiesznie na policję. Okazało się, że to Eric, chłopak mojej przyjaciółki. Pocieszał mnie, mówił, że już jest dobrze, że tamten skurwiel poszedł sobie. Zabrali mnie do klubu. Chciałam zostać sama, pomyśleć chwilę. Usiadłam przy stoliku. Po jakimś czasie zrobiło mi się smutno, postanowiłam więc znaleźć przyjaciół. Przy barze ich nie było, obeszłam resztę pomieszczenia i w końcu wyszłam na zewnątrz. Oszołomiona patrzyłam na Ann zaciągającą się papierosem. Ile o niej nie wiem? To po raz pierwszy zmusiło mnie do zastanowienia się nad swoim postępowaniem. W szkole ma wzorowe zachowanie, a po za nią co robi? To jest jednocześnie proste i genialne, olśniło mnie. Dzięki temu wszyscy mają o niej dobrą opinię. Podeszłam szybko do przyjaciółki i szarpnęłam ją za ramię.
  - Rzuć to gówno.
  Lekko zaskoczona uśmiechnęła się szyderczo, kierując ku mnie paczkę z napisem Nevada. Powoli opuściłam dłoń z ramienia Ann patrząc już nie tak pewnie na fajki. Zapaliłam, resztę wieczoru spędziłam przy barze. Po wielu godzinach chciałam wrócić do domu. Wyszłam przez szklane drzwi i czułam spadający śnieg, ale widziałam jedynie rozmazane plamy czarne i białe. Upiłam się kolejny raz.
  Całe popołudnie wigilijne szykowałam się. Robiłam makijaż, układałam piękny kok, wpinając w niego spinki z białymi kwiatami. Włożyłam wąską, kremową sukienkę, rajstopy i czarny żakiet. Zadzwoniłam po taksówkę. Ze stolika do kawy w salonie zabrałam ładnie opakowane paczuszki i wrzuciłam je do torebki. Zarzuciłam puchową kurtkę, na nogi wciągnęłam beżowe kozaki na obcasach i wyszłam z mieszkania. Poczułam chłód. Przez chwilę delektowałam się pięknym, świątecznym widokiem. Owijając się szalikiem, patrzyłam na szczęśliwych ludzi biegnących do swoich rodzin, na dzieci rzucających się śnieżkami. Pomimo, że w głębi miasta Big Ben wskazywał szesnastą, niebo było ciemne. Na latarniach świeciły się ozdoby świąteczne, prawie wszystko było owinięte lampkami - budynki, ławki, okna i drzewa, a ich gałęzie ozdobione zostały kolorowymi bombkami. Brodząc w śniegu z torebką w ręku, usiadłam do taksówki obok kierowcy. Pojechaliśmy na drugi koniec miasta do dzielnicy drogich domów. Zapłaciłam i wysiadłam z samochodu. Zadzwoniłam do drzwi.
  - Klauduś! Kochanie! - wykrzyczała wesoła mama, obejmując mnie czule. To samo krzyczeli wszyscy, gdy znalazłam się w salonie.
  Uśmiechnięta patrzyłam na babcię, dziadka, ciotki, wujków, siostry i braci, zostałam przez nich wycałowana mnóstwo razy. Dałam upominki i usiadłam do stołu. Otaczali mnie ludzie w różnym wieku, począwszy od przedszkolaków do starszych. Zastanowiłam się, co mógł robić tata z Agnes. Może wyjechali do Polski. Zjadłam kurczaka i podreptałam do mojego przestronnego pokoju. Czy nabiorę chęci i tu zamieszkam? Z mamą? Czy nie byłoby lepiej? W sumie kochałam to miejsce. Usiadłam na łóżku i wyjęłam telefon.
  - Klaudia? - zapytał zdziwiony głos ojca.
  - Cześć, tato. Jak spędzasz święta?
  - Dobrze, słońce. Właśnie jemy kolację z Agnes i babcią. Dlaczego nie przyjechałaś do nas?
  - Chciałam być z mamą.
  - W porządku, rozumiem. To może jutro?
  - Pewnie - miałam chęć ich zobaczyć. Stęskniłam się nawet trochę za kobietą taty.
  Faktycznie, kolejnego dnia odwiedziłam ojca. Resztę tygodnia spędziłam u mamy. Była z tego bardzo zadowolona. Obudziłam się w sylwestra w wielkim łóżku. Zbiegłam na dół.
  - Hej, mamo! - pocałowałam ją w policzek. Zrobiono mi wykwintne, urozmaicone śniadanie. Poważnie, wątpię, żeby dobry kucharz umiał zrobić coś takiego. Gospodyni mamy była cudowna, bardzo ją lubiłam. Zjadłyśmy we trójkę. Ogromny był ten dom, jak na nas.
  - To co, pewnie wychodzisz później? - zapytała mama podejrzliwie patrząc na mnie uśmiechnięta.
  - Tak - odwzajemniłam uśmiech.'
  - Tylko ubierz się ładnie - była zadowolona, że skorzystam z garderoby, którą sama dla mnie zapełniła.
  Założyłam mój ćwiekowy stanik, który zabrałam ze sobą. Był idealny, ponieważ nie miał ramiączek, jak sukienka, którą wybrałam. Góra od niej była czarna, pod piersiami beżowa. Na dół czarne, koronkowe stringi. Włożyłam też wysokie szpilki z platformami w tym samym, jasnym kolorze. Bardzo ładnie wyszedł mi makijaż, doczepiłam również sztuczne rzęsy.
  Wieczorem wszyscy balowaliśmy w genialnej miejscówce. Wódka była zmrożona i świetna. Ann, Eric, Paweł, Filip, Jacob, Daniel, kogo nie było?
  - Akuku! - David zakrył mi oczy i pocałował w policzek. Wyglądał naprawdę seksownie. Zwłaszcza, że miał włosy w nieładzie i lekki zarost.
  Tańczyłam zmysłowo na stole. W pewnym momencie mój chłopak podniósł i zabrał z mnie z wódką w ręku. Przycisnął do ściany i dostałam namiętny pocałunek. Oraz zastrzyk. Bez obaw, zapewniam, że to był ostatni raz...



czwartek, 21 marca 2013

Rozdział 10

  Stałam na placu nerwowo uderzając wysokim obcasem o beton. Obciągnęłam krótką spódniczkę, która po chwili wróciła na swoje miejsce, niemalże odsłaniając mi koronkową bieliznę. Tak mocno chciałam tu być, najlepsze liceum w samym centrum Londynu. Jednak czułam się bardzo niepewnie. Wszyscy dookoła  z mojego punktu widzenia byli porządnie ubrani, poukładani i wzorowi. Grupka dziewczyn ze starszego rocznika pogardliwie spoglądała na moje szpilki i obcisłą mini szeptając coś do siebie, natomiast znaczna ilość chłopaków uśmiechało się do mnie zalotnie kątem oka zerkając mi na dekolt. 
  - Ładna pupa - chciał dać mi klapsa jakiś bezczelny typ, ale szybko złapałam go za nadgarstek, a drugą ręką uderzyłam w twarz z liścia z całej siły. Usłyszałam cichy syk bólu. Kilku chłopaków powstrzymywało wybuch śmiechu widząc, jak się wściekam. Położyłam ręce na biodrach patrząc na nich z niedowierzaniem. Kto powiedział, że życie licealisty miało być proste?
 Długie przemowy mnie nie interesowały, więc postanowiłam znaleźć łazienkę. Weszłam do ogromnego budynku i błądziłam jakiś czas. Skręciłam w korytarz o różowych ścianach i zobaczyłam ładną dziewczynę o kasztanowych włosach i znajomej twarzy. Przypomniałam sobie tamten ranek w kawiarence. 
  - Cześć, nie wiesz, gdzie mogę znaleźć łazienkę? - echo głosu rozniosło się we wszystkie strony.
  - Sama jej szukam... 
  Rozeszłyśmy się w przeciwne strony. Czułam się jak w jakimś horrorze, w opuszczonym wielkim budynku. Z tą różnicą, że z każdego okna padał snop światła. Skręciłam w prawo, potem w lewo, weszłam po schodach na górę, znowu w lewo i postanowiłam wrócić na apel. Zawróciłam podeszłam kawałek i w prawo. Czy nie powinnam skręcić wcześniej? Cofnęłam się i poszłam w lewo. A może w prawo? Zaczęłam się poważnie martwić. Słyszałam tylko stukot moich obcasów, klęłam pod nosem na cholerne schody patrząc na zdjęcia i trofea na ścianach. Trwało to dość długo, w końcu zrezygnowana usiałam na jakieś czarne kanapy. Wyjęłam telefon z torebki, ale do kogo miałabym zadzwonić? Nikogo nie znałam. Gdy podniosłam wzrok, zauważyłam ledwo widoczną tabliczkę z napisem WC za ramą bez drzwi. Zrobiłam swoje, pomalowałam rzęsy i usta, poprawiłam włosy i prysnęłam się perfumą. Usiadłam z powrotem na kanapy, słuchałam muzyki na słuchawkach i czytałam kolorowe czasopisma dla pań o modzie, odchudzaniu i innych duperelach. Po upływie kilkunastu minut korytarz zaczął zapełniać się gromadą uczniów. Pewien miły koleś zaprowadził mnie do odpowiedniej klasy. Cisnęłam się między ludźmi, którzy posyłali mi wrogie spojrzenia. Mam was wszystkich gdzieś - w ten sposób próbowałam pocieszyć się w myślach.  Gapili się na mnie i na moje ubranie. Musiałam w jakiś sposób udowodnić im, że nie jestem szmatą. Po prostu dorosłam, tak?
  Donośny alarm budzika wyrwał mnie ze snu. Próbowałam wyłączyć go po omacku z zamkniętymi oczami, ale był za daleko i spadłam z łóżka. Kuurwa mać, pierdolony budziku, zamknij mordę! Takimi słowami zaczął się mój piękny dzień. Obudziłam się znowu, na miękkim dywanie. Wystraszona wzięłam mój nieszczęsny zegarek do rąk, zobaczyłam małą wskazówkę na dwunastce i zrezygnowana wróciłam do łóżka.
  Nazajutrz wstałam o piątej rano. Musiałam wyrobić sobie szacunek. Wciągnęłam niebieskie spodenki, bluzkę w kropki i tenisówki. Tego dnia nadal miałam rozmowy wstępne. Wybrałam profil humanistyczny, zamierzałam zostać psychologiem. Jedynie pociągnęłam rzęsy tuszem i wyszłam z domu. Dotarłam do klasy, wyprostowałam się i usiadłam w ławce. Przeleciałam wzrokiem po obecnych uderzając opuszkami palców o ławkę. Nigdy wcześniej nie widziałam tak ogromnej klasy. Gdzieś na tyłach palili papierosy, ale nikt nie zwracał na to uwagi. Niedaleko mnie siedziała dziewczyna z kawiarenki. Posłała mi serdeczny uśmiech, jakbyśmy były dobrymi znajomymi. Prześladowała mnie? Tak naprawdę nic o niej nie wiedziałam.


  Już w pierwszym tygodniu zauważyłam moje zaległości. Szkoła na wysokim poziomie nie uczyła zaległego materiału, ona wymagała jego znajomość. Wreszcie poddałam się, nic nie rozumiałam. Chodziłam do szkoły dla świętego spokoju. Dave zachodził do mnie rano, jechaliśmy autobusem razem i siedziałam z nim na każdej lekcji. Naprawdę, nikt nie miał nic przeciwko. Chyba zyskałam mój wymarzony szacunek, ludzie stwierdzili, że nie warto ze mną zadzierać. Czułam się dorosła i inni też mnie tak traktowali. Ale to nie było tak fajne, jak kiedyś wymarzył to sobie nastolatek. Musiałam się do wszystkiego dostosowywać, nie wolno mi było śmiać się z głupich żartów, nie chodziłam do szkoły w bluzach. Powaga i odpowiedzialność. Było mi tak okropnie nudno. Tylko David pomagał mi żyć normalnie. Już nie paliliśmy, nie braliśmy. Nauczyciele chyba też stwierdzili, że dojrzałam, bo nie oczekiwali rodziców na wywiadówce, mogłam sama się zwalniać i nikt mnie nie pilnował. Wszystko miało swoje plusy i minusy.
  Siedziałam sobie na kolanach Dave'a, nauczyciel prowadził wykład. Narysowałam jakiegoś stworka na kartce, zamiast notować.
  - Jeśli będziesz się tak uczyć, jebnę ci buziakiem - drwił ze mnie mój chłopak. Niestety, miał rację. Ani w ząb nic nie rozumiałam. - Jak masz zamiar zarobić na nasz ślub i dzieci?
  - Ty zarobisz - zakpiłam.
  - Sama wiesz, jakie mam wykształcenie - już się śmiał.
  - No to będzie tani ślub. Obiad, sami najbliżsi i tyle.
  - Złote obrączki też kosztują niemało, skarbie - pocałował mnie w czoło.
  - Wezmę od rodziców, mam dużo pieniędzy, o co się martwisz?
  - Nie będziesz przecież całe życie utrzymywać się z pieniędzy rodziców. A nasze wnuki z czego? Gdy rozpuścisz całe pieniążki na ubranka, nasze wnuczęta zamieszkają na stacji kolejowej - przybrał minkę odwróconej podkowy, wybuchłam śmiechem.
  - Jeszcze przyjdzie czas i na ślub i na dzieci. Może będą mądrzejsze od nas i same zarobią na swoje maluchy. A może będą niepłodne.
  Niechętnie podniosłam wzrok i zobaczyłam stojącego nade mną nauczyciela z założonymi rękami.
  - Wiesz co to jest? - potrząsnął mi sprawdzianem przed oczami. - Kolejna jedynka!
  Oparłam głowę na pięści parząc bezradnie na oburzonego nauczyciela.
  - Dziewczyno, mamy połowę października, a ty masz same zagrożenia! - groził mi palcem - Zastanów się poważnie nad korepetycjami, albo zostaniesz wyrzucona.
  Z posępną miną wpatrywałam się w zeszyt. Ciężko było mi się na czymkolwiek skupić, nawet z typowej pamięciówy, jak historia, miałam zagrożenie. Poczułam ciepły oddech na plecach. David?
  - Cześć, jestem Ann, mogę pomóc ci z nauką - odwróciłam się i kolejny raz zobaczyłam szatynkę z kafejki.
  - Witaj? Często ostatnio cię spotykam. Klaudia - podałam jej rękę.
  - To jak? - w sumie czemu nie? Potrzebowałam natychmiastowej pomocy.
  - W porządku, dzięki. Możemy zajść do mnie po lekcjach.
  - Zgoda - pośpiesznie wróciła na miejsce. Siedziała już sobie w ławce, czytała i rozwiązywała zadania z ogromną prędkością, odgarniając co jakiś czas swoją grzywkę lewą ręką. Chyba bardzo zależało jej na dobrych stopniach i opinii.
  Weszłyśmy po schodach do mieszkania. Usiadłyśmy na miękkim dywanie w salonie i Ann rozłożyła książki oraz brudnopis na notatki.
  - Chcesz coś do picia? - zapytałam gościa.
  - Kawę, jeśli można - mruknęła przewracając zawzięcie kartki.
  Zostawiłam otwarte białe podwójne drzwi i włączyłam ekspres. Zerknęłam przez ramię i zobaczyłam, że moja nowa znajoma już się nie uczy. Oglądała moje zdjęcia. No tak, zawsze wszystko fotografowałam, żeby ogarniać to, co się stało. Wycierałam gąbką właściwie czysty blat jedynie dla pozoru, bo wszystkie wspomnienia uderzyły we mnie z ogromną siłą. Pięciolatka patrząca na kłócących się rodziców, wielka przyjaźń z podstawówki,  ból w gimnazjum,  pierwsze pocałunki. Przełączyłam odtwarzacz na ON, słyszałam cichą muzykę South Blunt System - Przeważnie - by nie usłyszała jej dziewczyna w salonie - i oparłam się rękoma o stół pod natłokiem przeszłych zdarzeń. Spojrzałam na idącą ku mnie w podskokach pełną życia dziewczynę, przypominała mi ucieszone zwierzątko domowe.
  - To twój chłopak? - zapytała wskazując Adama obejmującego mnie na zdjęciu.
  Popatrzyłam na parę na zdjęciu, potem na nią i jakoś nie miałam siły odpowiedzieć. W drugiej ręce trzymała jeszcze moich uśmiechniętych rodziców trzymających się za rękę. Czułam, że błądzę. Bardzo zachciało mi się płakać i chyba broda mi zadrgała, bo zdezorientowana Ann odłożyła zdjęcia i przytuliła mnie czule, jak kogoś bliskiego. Zrozumiałam wszystko, co mi tłumaczyła. Miło było zacząć coś wreszcie robić. W pewnej chwili zadzwonił jej telefon. Dziewczyna wyraźnie posmutniała.
  - Coś się stało? - zapytałam.
  - Mama powiedziała, że nie wraca na noc, bo jest u znajomych. Nie mam klucza od domu... Chyba pojadę znajomych - a więc nie tylko ja miałam problemy. Bynajmniej to nie wyglądało normalnie.
  - Zostań u mnie, mieszkam sama.
  - No coś ty. Nawet nie mam ubrań ani nic, poza tym nie będę ci się narzucać! - wycofywała się zamykając zeszyt.
  - Ale ja mam ubrania. Zostań, tylko odłóżmy już te książki - zaproponowałam znudzona i upiłam łyk kawy.
  Ann wyraźnie poprawił się humor, nie dała się więcej namawiać. Poszłam po ręcznik i ubrania dla niej, gdy się kąpała. Oglądałyśmy filmy i jadłyśmy popcorn pół nocy.
  Sobotni ranek spędzałyśmy na gotowaniu. Jeśli można to tak nazwać, bo po skończeniu, patrząc na moją kuchnię odnosiło się wrażenie, że przeszło tamtędy tornado. Przyszedł David i pojechaliśmy razem do Westfield Centre - największej galerii handlowej w Europie, zafundowałam Ann'ie zakupy. Moja towarzyszka zgodziła się zostać kolejną noc. Bardzo ją polubiłam. Zapytałam, czy chce spać w salonie, ale wolała być przy mnie.
  Patrzyłam sobie, jak moja przyjaciółka śpi obok mnie w koszulce XXL skejta. Spodobała się jej. Przewróciłam się na plecy i patrzyłam na sufit. Moje życie mijało w zastraszającym tempie. No i Ann chyba była moją bratnią duszą. W końcu od kiedy rodzi się wielka przyjaźń z dnia na dzień?


niedziela, 17 marca 2013

Rozdział 9

  Leżałam sobie na lewym boku patrząc pusto na powiewającą kremową zasłonę przy otwartych drzwiach balkonowych. W powietrzu unosił się zapach lata - nie wiem dokładnie co to było, ale wakacje zawsze tak pachniały - a z ulicy słychać było przytłumione basy piosenki. Wstałam i leniwie przeciągnęłam się, stojąc przy balustradzie. Przyglądałam się starszej pani w różowej sukience w kwiatki oraz pędzącemu mężczyźnie w garniturze z walizką. 
  Co się wczoraj stało? Poprzedni dzień ilustrował typowe, młodzieżowe, a właściwie szczeniackie życie. O ile rodzice na to pozwalali. To nie tak, że nie lubiłam świata. Ja nienawidziłam siebie. Czułam się jak szmata. Byłam arogancka, rozpuszczona i bezmyślna, wiedziałam. Ale nie podła. Również miałam serce, uczucia i z nich korzystałam.
  Podczas gdy Adam głaskał moje ciało, przeraźliwie zatęskniłam za Davidem. Co ja właściwie tu robię? Trzeba ich ratować! Odsunęłam całującego mnie chłopaka, tym razem pewniej. 
  - Dokąd idziesz? Jest po północy! - krzyczał pełnym obawy głosem, ale zdążyłam już wyrwać się z objęć i szarpałam za klamkę. Jego głos był przytłumiony i słaby, kiedy biegłam do windy. Zobaczyłam jeszcze jego smutny wzrok zza zamykających się drzwi.
  Oznajmiłam tacie, że chcę wracać. Nie ukrywał zaskoczenia, miał nadzieję, że zostaniemy tu przynajmniej parę tygodni. Jednak to nie była prośba, raczej żądanie. Poszliśmy na kompromis i mieliśmy wyjechać następnego dnia. Zdawałam sobie sprawę, że tata kochał Polskę i nie chciał wracać do Londynu. Czułam się beznadziejnie, odbierając mu przyjemność wycieczki, ale jednocześnie czułam, że nie wytrzymam tu dłużej. Chciałam zobaczyć Davida, przekonać się, że nic mu nie jest. Szkoda, że wszystko szło w tak nieubłaganie szybkim tempie. 
  Zwiedzałam miasto, kupiłam trzy wielkie reklamówki hip hopowych ubrań i dwadzieścia dwie płyty polskiego rapu - część tam gdzie odzież, reszta w empiku. Takiego towaru nie dostanę w Anglii. Chyba że internetowo, ale odebrano by mi przyjemność zakupów. Rozmawiałam chwilę ze starszym panem na przystanku, jadłam obiad z tatą i Agnes w zwyczajnym barze. Przy hamburgerze i coli ta obca kobieta jakoś wydawała się być sympatyczniejsza. Było tak spokojnie, na luzie. Bez obaw, że chce zabrać mi ojca dla kasy. Chyba zaczęłam ją lubić. Wieczorem patrzyłam na gwiazdy na niebie kiwając się w takt muzyki. Czułam, że zaczynam żyć, że wcale nie musi być źle. Być może to chwilowe. Miałam nadzieję, że tak już zostanie. Miło i spokojnie.
  Kolejnego dnia przesiedziałam południe z Adamem, Kubą i Maćkiem. Tata podjechał do nas swoim wypasionym, wielkim, czarnym samochodem. Pożegnałam się i chciałam już iść, ale Adam mnie zatrzymał.
  - Hej, mała, istnieje coś takiego jak Facebook. Napisz czasem, zadzwoń, odzywaj się. Będzie mi cię brakowało. Może coś się zmieni, wróć tutaj. Będę czekał - objął mnie swoim ramieniem.
  W Londynie spotkałam się z Davidem sam na sam. Był przystojny, jak zawsze, jednak na trzeźwo wyglądał o niebo lepiej. Miał ciemne okulary, na głowie full cap. I białą koszulkę z odwróconym krzyżem. Nie był katolikiem, jak typowy anglik. Na stopach niebieskie vansy. Nie lubię tych butów, ale to jego sprawa. Okazało się, że nie wpadli. Było mu bardzo przykro z powodu kradzieży. Obiecał, że już nie weźmie. Rzecz jasna, opowiedziałam mu o całej sytuacji z Adamem. Musiałam być szczera, to bardzo ważne. Zdziwiła mnie jego reakcja.
  - Wiem, kotku, to moja wina. Przepraszam, to się nigdy, przenigdy nie powtórzy. Będę już grzecznym chłopcem. Tylko dla ciebie. - czekałam na inną gadkę. Na wrzaski, złość, nawet zerwanie. Przecież go zdradziłam... Okropnie mi głupio, że tak zareagował. Ja go zraniłam, a on nadal mnie kocha.
  Złapał mnie za kolana i uniósł je do swoich bioder. Szybko złapałam się jego szyi, żeby nie przyjebać głową w beton. Skrzyżowałam nogi na jego pośladkach. Uśmiechnął się seksownie i zaczął całować. Cofam tamto, kochałam życie!
It's not like you to say sorry 
I was waiting on a different story 
This time I'm mistaken 
For handing you a heart worth breakin' 
I've been wrong, I've been down 
Been to the bottom of every bottle 
These five words in my head 
Scream "Are we having fun yet?" 
Yet? Yet? Yet? No, no
Yet? Yet? Yet? No, no
Yet? Yet? Yet? No, no
Yet? Yet? Yet? No, no /nickelback
  Przez następne dni spotykaliśmy się, to odwiedzieliśmy wesołe miasteczko i wrzeszczałam wwniebogłosy na diabelskim młynie, to chodziliśmy po ZOO. Uczył mnie jeździć na deskorolce, oglądaliśmy ulicznych C-walkowców, innym razem jedliśmy razem kolację. W sumie, to nie ma co opowiadać. Lato z nim (oraz Danielem, Jake'em, Filipem i Pawłem) minęło szybko.


sobota, 16 marca 2013

Rozdział 8

  Moich chłopaków szuka policja. Już wiem, co takiego ukrywali. Włamali się do apteki. Jeśli ich złapią, pójdą siedzieć za działkę. Z pewnością, bo mieli po osiemnaście lat. Ciężko mi w to wszystko uwierzyć. Wciąż borykam się z pytaniem, dlaczego mi nic nie powiedzieli? Bali się, że ich wsypię? Myślałam, że jestem jedną z nich... Ani mi się śni. 
  Znudzona wrzuciłam jeszcze parę koszulek na stertę i zamknęłam walizkę. Kończę nowy rozdział życia? Być może. Nie wznowię kontaktów z przyjaciółmi i moim ukochanym, wtedy pewnie mój świat znów stanie w miejscu. Jedynie czas będzie mnie informował, że nadal tu jestem. 
   Przemierzaliśmy kolejne miasta i miejscowości, przyglądałam się tabliczkom i drogowskazom przemijającym wraz z krajobrazem. Przede mną siedział tata, obok niego ta wredna suka. W sumie wyglądała na bardzo młodą, to pewnie dlatego, że jest kosmetyczką. Miała blond włosy, szczupła i zgrabna. J e s z c z e  szczupła. Odrzucało mnie na samą myśl o tym. Naprawdę starała się nawiązać ze mną kontakt, być miła. Naiwna. Nienawidzę jej. Kolejne godziny minęły tak samo. Na noc zatrzymaliśmy się w pięciogwiazdkowym hotelu. Bez wątpienia zasłużył sobie na to miano.
  Pływałam sobie na basenie, rozmyślając. Nawet uśmiechał się do mnie pewien ładny chłopak. Ciekawe, czy z Davidem już koniec? N a s  koniec. Smutne, czy żenujące? Kobieta taty, Agnes, słodko uśmiechała się do mnie w saunie. Każdy ma prawo do własnego życia, ale bardzo ciężko było mi się pogodzić z tym, że ona zastępuje miejsce mamy. Kochałam ich, gdy byli razem, szczęśliwi. Dobre czasy.
  Wyjechaliśmy wcześnie rano. Tata pozwolił mi wybrać, w jakim mieście chciałam (tymczasowo) mieszkać. Poznań. Bez wątpienia. Miasto raperów. Byliśmy tam już po południu. Ojciec, z furą kasy, wynajął mi oddzielny apartament. Wszystko w nim było kremowe, nieskazitelnie czyste i ułożone.
  Rzuciłam walizkę koło łóżka i wyszłam na ulicę. Poczułam się, jak w domu. Jakby ktoś nagle odnalazł mnie po wielu latach samotnej wędrówki. W Londynie było mnóstwo turystów, obcokrajowców. A tu? Wszyscy mówili po polsku. Wiem, że to mogło wydawać się banalne. Dla mnie - piękne. Od razu zauważyłam też inne różnice. Starsze budynki były podniszczone, nikt ich nie odnawiał. Idąc chodnikiem spotykałam mnóstwo ćpunów, serio. Potrafiłam już ich odróżnić. No i mnóstwo sklepów z uliczną modą. To nie jakieś tam ciuchy dla biedaków, tylko drogie ubrania dla ludzi kochających rap. W Anglii mi tego brakuje. Weszłam do jednego ze sklepów, gdzie było mnóstwo full capów. Naprawdę, cała ściana była nimi zapełniona. Podeszłam do kasy z czarnym LA 7 1/4. Facet w dredach i koszulce z napisem Świat jest piękny, tylko ludzie to ku*wy patrzył na mnie podejrzliwie. "Co tu robi taka porządna dziewczyna z ładną twarzą i kasą w kieszeni? Tak, ziomek, ja też słucham rapu, jestem łajzą i ćpam. Nie noszę się w takich ubraniach ze względu na modę." - prowadziłam w myślach dialog sama ze sobą. Mądre to. Założyłam nową czapkę i szłam sobie dalej. W budce zapłaciłam za loda włoskiego o smaku czekoladowo-waniliowym. Na schodkach przed blokiem siedziało trzech chłopaków koło siedemnastki. Szatyn w okularach patrzył na mnie znacząco. Bardzo przypominał mi Davida. Zatrzymałam się i uśmiechałam do nich szeroko. 
  - Czeeeść - wyszczerzyłam się jeszcze szerzej - Jak leci?
  - Dobrze, kotku, a ty jak się masz? - szatyn odwzajemniał uśmiech.
  - Nieźle.
  - Co taka ładna dziewczynka robi tutaj sama? - zapytał chłopak z sześciopakiem na brzuchu i rozszarpaną blond czupryną.
  - Żyję. Nie za gorąco ci, młody? 
  - Nie - wstał i objął mnie w pasie gryząc mnie zarostem w ramię. - Jestem Kuba. W okularach Adam, ziomek obok to Maciek. 
  Rozmawialiśmy do zmroku. Potem oznajmili, że muszą się zmywać, bo policja przeczesuje ulice. Oddalili się kawałek. Adam zatrzymał się, obejrzał na mnie i sprawiał wrażenie, jakby go olśniło.
  - Ej, a może pójdziesz z nami? - słodko wpatrywał mi się w oczy z proszącym wyrazem twarzy.
  Stałam przez chwilę, żeby go podpuścić, a potem podeszłam do niego unosząc jeden kącik ust do góry. Weszliśmy do mieszkania Kuby. W tym momencie dowiedziałam się, że mam do czynienia z kolejnymi narkomanami. Znajdowało się tam mało mebli, zaledwie kuchenka, lodówka i stół, malutka łazienka i składane łóżko. Ściany były nagie i wszystko pachniało biedą. Tak nie musiało być, to ich wina. Otaczała mnie hip hopowa społeczność, wszyscy chodzili w dresach o każdej porze roku. Z wyjątkiem Adama, on był w dżinsach. Parę dziewczyn spało na podłodze, miały pocięte nadgarstki. Inni siedzieli, słuchali muzyki, nie odzywali się wcale. Na stole leżały brudne igły i pompki. Część tych ludzi już przegrało życie, mieli popuchnięte ręce, brali, bo inaczej nie umieją. Każdego dnia budzili się w obawie, że nie zdobędą działki. Patrzyli nieruchomo przed siebie. Pozostali nic nie mówili, bo i co mieliby mówić? Rozmarzeni siedzieli sobie spokojnie. Głusi na wszystko, nie myśląc o niczym. Zdałam sobie sprawę, że jestem jedną z nich. Wszyscy byliśmy wpierdoleni w to bagno. Tak, jak i moi przyjaciele w Anglii. Zatęskniłam za nimi. Obecni uważali się za rodzinę (chociaż nie byli spokrewnieni), a moja była dwadzieścia cztery godziny stąd. Nie odmówiłam narkotyku, ale wzięłam mało. Jeszcze stać było mnie na to. Muszę z tym skończyć. Oświeciło mnie patrząc trzeźwo na ćpunów. To nie ludzie, to wraki. 
  Kuba i Maciek zostali, Adam zabrał mnie autobusem do centrum, do nowego budynku. Szklanego, wielkiego wieżowca. Nie zapaliłam światła. Usiadłam na łóżku, w jego pokoju. Podziwiałam czarne miasto. 
  - Skąd się tu wzięłaś? Nigdy wcześniej nie widziałem tak... idealnie pasującej osoby do mojego życia.
  - Na co dzień mieszkam w Londynie. Rozmawiam po polsku, bo mój tata jest stąd. Kocham ten kraj - rozmawialiśmy cicho, patrząc na świecącą przestrzeń.
  - Dlaczego więc tu nie zostaniesz?
  - Nawet mogłabym... Tata kupiłby mi mieszkanie. Pewnie z Agnes zostaliby ze mną. No ale wiesz, wychowałam się tam. I mama na mnie czeka. Chyba chciałabym zostać, ale nie mogę - powiedziałam smutno
  Oderwał wzrok od szklanej ściany i popatrzył mi znacząco w oczy. Jak wcześniej. Serce zaczęło bić mi mocniej. Ręką dotknął mnie lekko w talii i wolno pochylił się do przodu. Położyłam dłoń na jego torsie i delikatnie odepchnęłam go nieprzekonująco. Złapał mnie mocniej obydwiema rękami i poczułam jego rozgrzane usta na moich. Chciałam odsunąć się do tyłu, ale moje ciało chyba było silniejsze od umysłu. Przestał i miałam nadzieję, że to koniec. Ujął mi twarz, jednocześnie nadal trzymając w pasie.
  - Lubię cię - wyszeptał.
  - Ja ciebie też - nie umiałam inaczej. 
  Zaczął całować mnie znowu, kładąc na plecy. Czułam jego ciepło, czułam, że nie mogę nic zrobić...


czwartek, 14 marca 2013

Rozdział 7

  Obudził mnie dzwonek do drzwi. Czego chcą o tej porze?!  Wstałam z zaciśniętymi pięściami. Znowu dzwonek. JUŻ! Przekręciłam klucz w zamku, położyłam rękę na klamce, ale nawet nie zdążyłam nacisnąć. Cudem uniknęłam uderzenia drzwiami. Zszokowało mnie to. Z dzikim śmiechem rzuciła się na mnie czwórka chłopaków. Ściskana przez nich, leżąc na ziemi, zastanawiałam się jak zareagować. 
  - Wy kochane gamonie, obudziliście mnie! - chciałam wyglądać groźnie, ale nie udało mi się powstrzymać uśmiechu. 
  W drzwiach stał jeszcze jeden osobnik płci męskiej. Patrzył na mnie z góry, seksowny chłopak w granatowo-fioletowej koszuli, szarej koszulce, dżinsach i trampkach. Z wielkim bukietem kwiatów i opakowaną w czerwony papier paczuszką. Był taki słodki. Wstałam i przytuliłam Davida. 
- To dla Ciebie, skarbie. Wszystkiego najlepszego w tym wyjątkowym dniu - pocałował mnie w czoło wtapiając rękę w splątane włosy. 
  20 Lipiec. Właściwie dopiero teraz skończyłam szesnaście lat. Byłam pół dorosła. Tutaj właściwie uważa się mnie już za dorosłą. Nie będę miała problemu z kupieniem piwa czy papierosów, tutaj nikt w to nie wnika. Naprawdę. To aż dziwne. 
  - Zabieramy cię na lody! - Daniel nie ukrywał radości.
  - I do kina! - ponownie ścisnął mnie Paweł.
  - I zgadnij co dla ciebie mamy?! - krzyczał Jake wskazując czerwone pudełko.
  Bardzo polubiłam tę czwórkę. A zwłaszcza jego. Staliśmy się najlepszymi przyjaciółmi. A raczej tylko ja do nich dołączyłam. Jake był zawsze przy mnie, gdy było mi smutno. Razem z Danielem bez przerwy się wygłupiali. Filip zawsze służył pomocą i rozumiał, a Paweł był w stanie zatłuc każdego, kto chciał wejść mi w drogę. Tak, jego też polubiłam. Zaraz. Nie, nie polubiłam. Pokochałam ich całym sercem.
  Rozerwałam czerwony papier i zobaczyłam znajome pudełko z pierwszej wizyty w klubie. Morfina. Nie ukrywam, wypełniło mnie ogromne szczęście. Kazałam im czekać i sama poszłam ogarnąć się do łazienki. W tym czasie Jacob z Danielem grali na konsoli, Paweł włączył jakiś mecz w TV, David dosiadł się do niego, a Filip wsłuchał się w polski rap z mojego odtwarzacza. 
  Stanęłam przed lustrem i popatrzyłam na ponurą postać. Była bez życia i smutna. Przynajmniej w głębi duszy, bo na co dzień się uśmiechała. Narkomanka? Może. Przestałam już wierzyć, że można pić alkohol czy palić i tak po prostu skończyć, nie lubić. Można co najwyżej sobie tego zabronić, przestać. Ale gdy już się spróbuje i polubi, nie ma odwrotu. Już nie przejdzie się obok obojętnie. Nałóg zostaje. Czasem kusi i można się bronić, ale nigdy oduczyć się zupełnie. Tak jak z narkotykami. Dobrze, że nie spróbowałam hery. To już nie ta sama dziewczyna, pełna ambicji szatynka, dążąca do celu. Widziałam ból. Włożyłam słuchawki do uszu.

I gdybym przypadkowo minął Boga, tak jak bezdomnych,

Zapytałbym:"Człowieku a Ty co nie widzisz wojny?"
Masy krwi w niej ukrytych milionów zbrodni,
Może dlatego moja wiara w Ciebie mówi Ci"Zapomnij"
Możesz przemówić nawet że grozi nam piekło,
Ja Ci mówię gorszego niż to miejsca nie ma pod ziemią,

  Kim jestem? Chyba uważam się za Angielkę, chociaż nawet tego nie wiem. Tata jest Polakiem, mama Angielką. Żyję w Londynie, mówię różnie, wciąż słucham polskiego rapu. W sumie tutaj jest niewiele mniej Polaków, niż w ich narodzie. W klubie, do którego chodzę od niespełna miesiąca, DJ puszcza polskie kawałki. Urodziłam się tam, ale zaraz po tym przeprowadziliśmy się tutaj. Ciężko to wszystko jednoznacznie określić. Filip też jest polakiem. Davida rodzice jak moi, tylko odwrotnie. U niego mama jest polką. Zbieg okoliczności? 
  Rozebrałam się i weszłam do wanny pełnej wody z pianą. Leżałam sobie z zamkniętymi oczami, gdy usłyszałam, że ktoś odsłania zasłonę przy wannie. Chciałam krzyknąć, ale zatkał mi usta pocałunkiem. Mój chłopak chciał się do mnie wpakować, ale nakrzyczałam na niego. Na szczęście zasłaniała mnie piana. Pocałowałam go w policzek i kazałam wyjść. Godzinę później na haju jedliśmy lody, piliśmy Jack Danielsa - którego z dumą sama kupiłam - idąc chodnikami Londynu. Szczerzyliśmy zęby do każdej mijanej osoby. Hm, dlaczego kumplowałam się tylko z chłopakami? Obejrzeliśmy komedię w kinie i czwórka przyjaciół zostawiła mnie z Davidem samego. Gdy doszliśmy do mnie, było już ciemno. Nakładałam puder i malowałam oczy, gdy on słuchał Paktofoniki Nowiny. Również lubił polski rap. Nie dziwię się, nic i nikt go nie pobije. Żaden Eminem. Mogą mówić sobie co chcą.
Ruszam się żwawo,
A więc bijcie brawo Skurwysyny
Wciągnęłam obcisłą czarną koszulkę, biały żakiet i spodnie.
Z wykopaliska mej skamieliny
eM a Gie I Ka
OK skurwysyny
Włożyłam niebieskie szpilki
Są nowiny
Z wykopaliska mej skamieliny...
  Weszliśmy do drogiej, eleganckiej restauracji. Wnętrze było czarno-czerwone. Mój towarzysz wybrał stolik przy ogromnym oknie, z którego widać było święcące wieżowce miasta. Piękny widok. Na każdym ze szklanych stolików paliła się świeca. 
  - Good evening. Are you ready to order? - elegancki kelner w garniturze uśmiechał się do nas słodko.
  Zjadłam kurczaka z pieczonymi ziemniakami i sałatką - mój chłopak zamówił to samo - i patrzyłam, jak pije wino. 
  - Dave? 
  - Hm? - zdezorientowany moim słodkim głosikiem.
  - Czy ty mnie kochasz?
  - Wątpisz to pijąc wino przy świecach? - powiedział z uśmiechem równie łagodnym głosem. Pochylił się nad niewielkim stolikiem (stworzonym specjalnie do tego) i tak rozpoczął się namiętny pocałunek w półmroku. 
Dzwonek w telefonie rozproszył atmosferę. Na ekranie wyświetlał się tata.
  - Cześć, Słońce. Nie obudziłem Cię? Miałabyś ochotę jechać do Polski?

wtorek, 12 marca 2013

Rozdział 6

Tego dnia obudziłam się w przestronnym, aczkolwiek przytulnym pokoju. Leżałam na ogromnym łóżku z baldachimem. Na drugim końcu pokoju na szerokość całej ściany znajdowała się piękna szafa,  wcześniej stolik do kawy z fotelem, pod oknem biurko i kilka innych szafek. Mój pokój u mamy - nadal namawia mnie, bym sprzedała stary dom i zamieszkała tutaj. Nie mogłam tego zrobić, nadal nie przyzwyczaiłam się do tych wszystkich zmian. Wprawdzie nie wiem, czy to kiedykolwiek nastąpi. Idę dziś na rozdanie świadectw i zaczną się wakacje. Nikt nie wiedział o moich ostatnich nieobecnościach w szkole.
  Otworzyłam szafę, by wybrać z niej dużą kremowo-żółtą bluzkę i bardzo krótkie spodenki. Wygrzebałam jeszcze z dolnej półki beżowe conversy i zeszłam na dół na śniadanie. Spotkałam tam gospodynię domową, Annę, przywitałam się z nią i szybko zjadłam sałatkę. Mama także spieszyła się do pracy. Jej taksówka czekała już przed bramą. Przytuliła mnie na pożegnanie i wyszła. Ja miałam apel dopiero za dwie godziny, śpieszyłam się gdzie indziej. Kiedyś marzyłam o byciu sławną, teraz wydaje mi się to być bez sensu. Tylko zamęt i zero prywatności. Po co to komu potrzebne? Nadal nie mogę przełknąć śliny, gdy myślę o ojcu, jego kobiecie i nowemu dziecku. Tata stał się dla mnie obcy. Nie potrafię wyrazić w słowach, jak bardzo te zdarzenie zmieniło moje podejście do życia. Nie wiem też, czy jestem szczęśliwa, czy to tylko złudne uczucie. Pewne jest, że teraz wszystko mi wisi i powiewa. Nie obchodzi mnie zdanie innych. Mój beztroski żywot stał się bezwzględną tułaczką.
  Wybiegłam na podwórko i rzuciłam się na szyję opalonemu chłopakowi w luźnej koszulce i porwanych spodniach z wystającą bielizną. Z Dave'em szybko zostaliśmy się parą. Teraz nie miałam wątpliwości, to była miłość. Gdy zauważyłam, że jeździ na deskorolce (jak mój były), stwierdziłam że to moje przeznaczenie, trafiać na skate'ów. Odstawiliśmy też majkę, by się nie zaangażować zbytnio w to bagno. Na początku myślałam, że to on wciągnie mnie, ale to ja sprawiłam, że on ograniczył. Tylko czasem coś braliśmy. Jak tego dnia, paliliśmy jointy, idąc beztrosko. Obejmował mnie ramieniem, w drugim trzymał swoją deskorolkę. Teraz dawny ćpun wydaje się być idealny. Chociaż to uczucie w samotności gasło, przy nim czułam się naprawdę szczęśliwa.
  Spacerowaliśmy wolno. Zaczekał przed szkołą, gdy poszłam szybko wziąć świadectwo. Niektórzy płakali, ale mnie to nie ruszało. Nie byłam związana z żadnym z tamtych osób. Spotkaliśmy się ze znajomymi mojego chłopaka na placu pełnym różnych ramp. Cóż, nie przebywali tam sami skejci. Część z nich to nałogowcy, którzy przebywają tam dla zabicia czasu. W końcu i tak to czas zabije ich. Zwróciłam uwagę, że przyglądam się spotykanym ludziom, zastanawiam nad ich życiem. Wcześniej jakoś mnie to nie interesowało.
  Wszyscy złożyli się do jednej kupy, by nas przywitać. Jeden z nich, siedzący na deskorolce chłopak o ciemnej karnacji, ubrany był w czerwoną bluzę i popularne slangowe spodnie dżinsowe - ledwo trzymają się na tyłku, zwisają prawie że do kolan. Dowiedziałam się, że miał na imię Paweł. Bałam się do niego odezwać, wyglądał groźnie i pewnie siebie. Obok mnie stał blondyn, Daniel, z kolczykiem w uchu, w biało-fioletowej koszulce Grube Lolo. Zawadiacko szczerzył zęby drapiąc się po głowie. Jacob był bardzo opalony i umięśniony, z gołym torsem, za to w długim szarym dresie. Od razu uściskał mnie, jakbyśmy byli najlepszymi przyjaciółmi. Podrapał mi twarz zarostem. Filip z lekkim uśmiechem podał mi rękę. Wyglądał smutno. Wszyscy ukrywali pewien żal, którego wówczas nie rozumiałam.
  Siedzieliśmy, rozmawialiśmy, blondyn z opalonym popisywali się na deskorolkach. Dopiero, gdy zrobiło się ciemno, David odprowadził mnie do domu. Pożegnał buziakiem, dołączył do grupy przyjaciół i pośpiesznie zniknął w ciemności. Ciekawe, co mógł ukrywać każdy z nich?


sobota, 9 marca 2013

Rozdział 5

  Obudziło mnie słońce rażące w twarz. Wstałam z podłogi w salonie i zdałam sobie sprawę, że wszystko mnie boli. Doczołgałam się jakoś nad ranem do domu. Pamiętam też, że dużo razy wymiotowałam od nadmiaru alkoholu. Wzięłam prysznic, uczesałam splątane włosy i założyłam pidżamę, chociaż była dopiero trzynasta. Na godzinę do szkoły nie opłacało się iść. Jutro i tak piątek. Weszłam do salonu. Bajzel. Powyrzucałam śmieci z podłogi, odkurzyłam i przyniosłam sobie pościel na kanapę. Położyłam się i włączyłam TV. Chociaż nie wiem, czy bardziej oglądałam, czy myślałam. O ludziach, muzyce, drinkach,  i o narkotyku, który dostałam, i o chłopaku... Czułam coś do niego? Nie, nie. Więcej go nie zobaczę. Może nawet lepiej. Spędziłam tak resztę dnia.
  Kolejny ranek był bardziej ułożony - o ile można tak powiedzieć. Odsłoniłam zasłony, otworzyłam szeroko balkon. Przejrzałam stertę płyt, włożyłam do odtwarzacza ciemnozieloną i już po chwili przechodni mogli usłyszeć  ostre nuty Inkwizycji. Wyszłam na chwilę po pieczywo i gazetę. Po śniadaniu błąkałam się bez sensu na zewnątrz. Ósma czterdzieści. Nie zamierzałam iść do szkoły, nie wytrzymałabym napięcia, zamknięta w czterech ścianach z obcymi ludźmi na osiem godzin. Siedziałam na ławce w parku, gdy zadzwonił tata.
  - Hej, kochanie. Może miałabyś ochotę wpaść do mnie dziś po południu? - stary, kochany głos. To smutne, że wszystko się zmieniło.
  - Hej, tato. Wpadnę po szkole, jeśli będę miała czas.
  Ogrzewałam się jeszcze chwilę w promieniach słońca, po czym wróciłam do domu. Stanęłam przed lustrem. Ułożyłam falowane włosy, podmalowałam rzęsy i wskoczyłam w luźną koszulkę bez rękawków, która odsłaniała mi połowę stanika, oraz spodenki i czarne szpilki.
  Pojechałam autobusem do mamy. Jej domek wyglądał jak mały zameczek. Kremowe ściany i wieżyczkowate daszki. Zadzwoniłam do drzwi.
  - Klauduś! Co tu robisz, skarbie? - wyraźnie ucieszona mama rzuciła mi się na szyję.
  Wnętrze jeszcze bardziej przypominało pałac. Dosłownie. Wysokiej klasy zdobienia i drogie meble dawały niepowtarzalny efekt. Szczególne wrażenie wywierały piękne, spiralne schody. Czułam się jak w muzeum, albo w domku dla lalek. Bardzo mi się tu podobało. Lubiłam nocować u mamy, więc umówiłam się z nią na następny tydzień. Powiedziałam o zaproszeniu taty. Rzecz jasna, nie miałam zamiaru do niego jechać Wymyślę jakąś wymówkę.
  Ojciec zadzwonił, powiedziałam że miałam lekcje, chociaż był już koniec roku i nie zadawali. Pod wieczór pożegnałam się z mamą i pojechałam do przejścia, jak się okazało, tak nazywają mój tunel. Siedziałam samotnie przy barze w klubie wolno sącząc piwo i słuchając Collegium Elemente ft. Shellerini Prestiż. Nie wiem, ile czasu minęło. Poczułam, jak ktoś łapie mnie mocno w pasie od tyłu. Nie zdążyłam zareagować, a już byłam w górze. Trzymana przez Davida. Popatrzyłam na niego z przekąsem i ugryzłam w dolną wargę. Potem dostałam zastrzyk i problemy znowu odpłynęły w nicość. Balowaliśmy do rana, mdliło mnie parę razy w trakcie. Nadal nie trawiłam tak dużej dawki alkoholu. Chwile te pamiętam, jak przez mgłę. Kilka, może kilkanaście, kolejnych dni minęło tak samo. Wagarowałam. Wiedziałam, że i tak już nie sprawdzają obecności w szkole.

piątek, 8 marca 2013

Rozdział 4

  Nie czułam w tym wszystkim żadnego sensu. Beznadziejne jest to życie. Ja, inni i otoczenie. Wszystko - jedne zupełne nic. Sam ból z rozczarowaniem.
  Będąc na miejscu spojrzałam na zegarek w komórce. Wskazywał za dziesięć północ. Nie stałam przed moim blokiem na Greenstone, tylko w jednym z licznych parków Londynu, którym przechodzę do szkoły na skróty. Było tak ciemno, że wszystko wydawało się podejrzane. Ale czego miałam się bać...? Szłam do tunelu. Tutaj był spokój, nikt niechciany mnie nie nie przyłapie. Zza drzwi do klubu dobiegały stłumione głosy basów. Zapaliłam papierosa ze świeżo nabytej paczki Marlboro. Próbowałam już kiedyś kilka razy, ale nie chciałam się w to wciągać. Jednak teraz, gdy wszystko było mi obojętne, smak dymu był boski. Na drugim końcu pomieszczenia siedział skulony chłopak. Poczuwszy zapach tytoniu podniósł głowę. Ponury wyraz twarzy ukrywał w półmroku. Wstał i zbliżał się do mnie. Gdy byłam w zasięgu jego rąk, odruchowo się odsunęłam. Średniego wzrostu, ciemne włosy, czerwona bluza SSG, ciemny dres oraz buty nike. Wyjął rękę z kieszeni, a na jego twarzy zagościł miły uśmiech. Ćpun. Nikt więcej.
  - Cześć - lekko zachrypnięty głos był naprawdę przyjemny.
  Popatrzyłam na niego niepewnie, po czym podałam mu rękę.
  - Co robisz tu sama o tej porze? W korytarzu w dodatku?
  - Nic - nie miałam powodów tłumaczyć się jakiemuś bezdomnemu chłopakowi. W sercu nadal czułam żal do ojca.
  - Potrzebujesz towarzystwa. Ja też. Poza tym, nie tylko ty znasz wejście do tego miejsca. Okoliczni alkoholicy tutaj również mogą cię znaleźć - pewny swojej wygranej nonszalancko puścił do mnie oczko.
  Tyle wystarczyło, żebym przeszła przez tajemnicze drzwi. Wraz z ich otwarciem, siła muzyki uderzyła mnie swoją ogromną mocą. Tutaj było inaczej, niż na szkolnych dyskotekach. Mój żywioł. Tylko bardziej naćpany. Niewielka część ludzi tańczyła. Pozostali kołysali głowami, po jednej ręce machali w górze. DJ stał na podeście. Rap. Kocham to. Podczas gdy leciało El polako Gurala, podeszłam do baru z nieznajomym. Sprawiał wrażenie, że znał wszystkich. Gadał i śmiał się. Podał mi piwo, ale nie chciałam go. Stałam sztywno tak jeszcze z pół godziny, gdy zniecierpliwiony chłopak złapał mnie za rękę i prowadził na zaplecze. Tłumaczył po co, ale nic nie udało mi się usłyszeć. Wyrywałam się i szarpałam. W końcu wepchnął mnie do środka i zamknął drzwi. Chciałam krzyczeć, wołać o pomoc, ale potrafiłam tylko patrzeć wystraszonym wzrokiem.
  - Czego się boisz? W przejściu wydawałaś się mieć cały świat gdzieś.
  Zdjął z pułki pudełko. Nie widziałam co w nim robił. Wcale mi się to nie podobało. Chciałam być teraz grzecznie w domu, udając że ten dzień w ogóle nie miał miejsca. W końcu zobaczyłam zapełnioną czymś strzykawkę. Złapał mnie za rękę, sprawnym ruchem ręki podwinął mi rękaw i wkłuł mi się w żyłę. Po chwili zrobiło mi się dziwnie ciepło. I stałam się rozluźniona. Wszystko zaczęło nabierać zupełnie innych obrotów. Nie liczyło się nic więcej - tylko teraz. Patrzyłam na ludzi zamglonym wzrokiem, nie wiedziałam co się dzieje dookoła.  Piłam mnóstwo alkoholu. Piwo, drinki, pamiętam że znalazł się też Jack Daniels. Było tak cudownie! Zwymiotowałam kilka razy, połykałam lód, ale balowałam nadal. Co jeszcze zostało mi w głowie?
  - Hm, a tak właściwie, jak się nazywasz, kotku? 
  - Klaudia.
  - David - uwielbiałam ten jego zachrypnięty głos. Był taki kojący.
  Więcej nie chciałam. Nadal przy barze, odstawiłam plastikowy kubek i objęłam szyję chłopaka rękoma, krzyżując nogi na jego pośladkach. Co tam inni, niech widzą, jaka jestem szczęśliwa. Całowaliśmy się bardzo długo.  


poniedziałek, 4 marca 2013

Rozdział 3

  Podniosłam się z łóżka wiedząc, że jest już po siódmej. Nie miałam na nic ochoty,  czułam że dzisiaj coś się zmieni. Szłam po zimnej drewnianej podłodze do kuchni, wyjęłam czekoladowe płatki, wsypałam do miski i zalałam mlekiem. Spojrzałam w lustro nad zlewem w łazience. Ładna, zaspana dziewczyna o jasnobrązowych oczach i włosach spoglądała na mnie ciekawie. Kim jestem? Po co żyję? Złapałam za szczotkę i rozczesałam niedbale włosy. Ochlapałam twarz zimną wodą, nie było stać mnie na więcej. Wciągnęłam jasne porwane dżinsy i  kremową bluzkę z półrękawkiem w kwiaty.
  Wyszłam z domu na przystanek, poczekałam chwilę na autobus i wsiadłam bez biletu. Jeden mandat w tę czy wewtę i tak nie zrobi różnicy. Kasa nie problem. Wysiadłam przed szkołą, przesiedziałam pierwsze lekcje. Zadzwonił dzwonek na długą przerwę. Wyszłam ze szkoły i dopiero zwróciłam uwagę na otoczenie. Było bardzo ciepło, ale wiał przyjemny chłodny wiaterek. Podreptałam przez ulicę do Mc'Donalds. Stałam w kolejce z dziesięć minut, ale miałam wielką ochotę na frytki. Szybko zjadłam i wróciłam na zajęcia. Spóźniłam się piętnaście minut. Nauczycielka nawrzeszczała na mnie, a potem ciągle mnie odpytywała i czepiała się o wszystko. Nie wytrzymałam, odszczeknęłam jej coś (nie pamiętam co, byłam zdenerwowana) i po prostu wyszłam. Na jaką ocenę z zachowania zasłużyłam? Na pewno nie utrzymam piątki. Sama bym chętnie wstawiła uwagę dla nauczycielki. Albo wezwałabym jej rodziców. Ale cóż...
  Spałam do czternastej, mama zadzwoniła i umówiłyśmy się przed centrum handlowym o piętnastej trzydzieści, chciała iść na zakupy. Nie wiedziałam, co było zmotywowało ją, by spędzić ze mną czas. Wzięłam kąpiel z płatkami róż, bardzo ładnie pachniały. Wysuszyłam i ułożyłam pianką włosy. Sięgały mi prawie do pasa.  Przeszłam przez salon i weszłam przez białe drzwi do garderoby. Rzadko tu bywam. Ubrania, w których najczęściej chodzę, chowam do szafki w łazience. Przewierciłam połowę zawartości pomieszczenia i w końcu zdecydowałam, że czarną koszulę bez rękawków włożę do środka wysokich dżinsowych spodenek. Do tego czerwone szpilki i krótkie kolczyki w tym kolorze. Na wierzch zarzuciłam rozpinany sweter z ćwiekami. Pomalowałam oczy dość mocno, ale z resztą dałam sobie spokój. Wzięłam  małą torebkę z fotela w moim pokoju, włożyłam do niej telefon i wyszłam.
   Przytuliłam mocno mamę. Chodziłyśmy od sklepu do sklepu, kupiłam masę różnych rzeczy. Markowe ubrania i bieliznę, nowe mp3, parę płyt z muzyką i filmami, no i udało mi się kupić bierznię. Nie będę musiała chodzić na siłownię za każdym razem. Mama miała do zrobienia robotę papierkową z pracy, ale poszłyśmy jeszcze do kina na jakąś komedię. Zjadłyśmy ogromny popcorn i było w sumie miło. Do czasu. Po wyjściu z sali kinowej mama obrała poważną minę. Coś było nie tak.
  - Jak ci idzie w szkole?
  - Dobrze - skłamałam.
  - Klaudiu, kochanie, muszę ci coś powiedzieć - westchnęła. Czyżby nauczycielka do niej dzwoniła?
  Chwilę się zamyśliła, po czym z trudem powiedziała kojącym głosem
  - Twój tata chyba znalazł sobie m i ł oś ć .  Dowiedziałam się, że  O N A  jest w ciąży. Będziesz miała rodzeństwo.
  Wstrzymałam powietrze. A więc przyjechała właśnie po to. Poczułam nagle taką pustkę, nie wiedziałam zupełnie jak zareagować. Może nawet chciałam coś powiedzieć, ale miałam wielką kulkę w gardle. M ó j  tata nie będzie już tylko mój. Od kiedy pamiętam, bardzo mnie kochał, robił wszystko bym była szczęśliwa. A teraz? Teraz będzie miał nowe, ukochane dziecko. Z jakąś jędzą, która zastąpiła mu moją kochaną mamę. Nie potrafię opisać, jak się wtedy czułam. Źle. To w miarę dobre określenie.
  Mama dobrze mnie rozumiała. Ona też cierpiała. Podchodziła do tego doroślej ode mnie, ale ona również przeżyła z tatą znaczną część życia. Przytuliła mnie mocno. Wiem, że musiała pracować. Pożegnałyśmy się i wyszła z kina. Odczekałam parę minut i również skierowałam się do wyjścia. Powietrze było chłodne, niebo czarne. Parę gwiazd świeciło na niebie patrząc na mnie z góry. Nie czułam nic. Przynajmniej tak mi się wydawało. Łzy leciały mi po policzkach, nie potrafiłam tego kontrolować. Wieczorny chłód nie miał znaczenia. Pewnie dochodziła już dwudziesta trzecia, ale kawałek dalej znajdował się kiosk otwarty dwadzieścia cztery godziny na dobę.
  Miałam piętnaście minut do autobusu. Nawet nie chciałam znaleźć się w domu, iść spać, ani nic. Podeszłam  zapłakana do okienka.
  - Bilet normalny - zawahałam się. Byłam bardzo zdenerwowana. - I paczkę czerwonych Marlboro. 

niedziela, 3 marca 2013

Rozdział 2

  Szłam dalej w kierunku szkoły, gdy usłyszałam dzwonek. Wyjęłam telefon z torby. Mama.
  - Dzień dobry, córeczko. Wstałaś już? Chciałam zapytać jak sobie radzisz, czy czegoś potrzebujesz? - zapytała przyjemnym głosem. Przypomniało mi się, jak jeszcze mieszkaliśmy wszyscy razem, a ona codziennie rano budziła mnie i robiła śniadanie. Jedliśmy wszyscy razem beztrosko rozmawiając. Było po prostu pięknie.
  - Cześć, mamo. Jest OK, niczego mi nie trzeba. A co u ciebie? 
  - Pomyślałam, że odwiedzę cię i zobaczę jak żyjesz. O której jutro kończysz szkołę i będziesz miała czas?
  - Piętnasta może być.
  Miałam jeszcze ponad godzinę. Weszłam do najbliższej kafejki internetowej. Wnętrze było ciemnoróżowe, przyjemne. Zamówiłam herbatę i usiadłam. Dwa stoliki dalej siedział ciemnoskóry rasta, śmiał się i gadał coś do siebie. Na drugim końcu sali była jeszcze dziewczyna o ciemnobrązowych włosach, mniej więcej w moim wieku. Studiowała coś w skupieniu na srebrnym laptopie firmy Apple. Dostałam moją herbatę i wyjęłam lekturę. Musiałam zdążyć ją przeczytać, po prostu musiałam. To moja jedyna szansa na poprawienie oceny z polskiego.
  Zajęło mi to około godziny, gdy spojrzałam na zegarek było już za dwadzieścia ósma. Mieszkałam wprawdzie w centrum, ale szkoła leżała w samym jego środku. Pośpiesznie wyszłam z kawiarenki, dziewczyny też już tam nie było. Szłam chodnikami wielkiego świata, na którym byłam sama. Ci, którzy mnie otaczali, nie mieli dla mnie żadnego znaczenia. Na moście z jezdnią znajdowała się ogromna reklama jakiejś sieci komórkowej. Nikt nie wiedział, że znajduje się za nią przejście. Zeszłam z chodnika do parku, za drzewa znajdujące się obok szyldu i do jego środka. Szłam wąskim betonowym i zupełnie ciemnym przejściem. Gdzieś pode mną jechały kolorowe samochody. Przejście się skończyło, i byłam w wysokim, półokrągłym tunelu szerokości pasa ulicy. Jego ściany były całe wymalowane graffiti, nadal unosił się tu zapach zioła i fajek. Na końcu korytarza znajdowały się drzwi. Jedne na dwór, drugie do klubu. Nigdy w nim nie byłam, bo chodziło tam mnóstwo ćpunów. Nie chciałam być jak oni. Wyszłam drzwiami po prawej, z ściany pokrytą kolejną grubą warstwą graffiti. Wejście było zupełnie niewidoczne. Przeszłam jeszcze kawałek i doszłam do szkoły. Dwie przecznice dalej było też liceum, do którego chciałam iść po wakacjach. 
  Pięć minut po dzwonku byłam już w klasie. Usiadłam do wolnej ławki. Otaczało mnie jeszcze ponad trzydzieści innych osób, nikt nie zwrócił uwagi na moje spóźnienie. Wszystkich znałam, ale nikogo dokładnie.  Przez sześć lekcji wszyscy osobno poprawiali oceny, by mieć wyższą średnią na semestr. Nim się obejrzałam, było już po wszystkim. Stałam przed szkołą. Nie zależało mi na tym, żeby jakoś szczególnie spędzić ten dzień. Był jak każdy inny. Wciąż tylko to samo. Oddycham, ale czuję że jestem martwa - para zakochanych, przytulonych, może dwudziestolatków minęła mnie z uśmiechem na ustach- Nie robię nic specjalnego, na niczym mi nie zależy, nie mam nic i nikogo swojego. Nie wiem czym jest miłość, nie znam tego uczucia. Wybrałam pieniądze z bankomatu. Chwilę później byłam już przed siłownią. Obok jechał na deskorolce, robiąc bucha z papierosa, dość wysoki chłopak. Miał lekki zarost i włosy prawie do ramion. Koszulkę XXL oraz buty sportowe. Tak prezentował się mój były chłopak. Ale to nie była miłość. To było tylko doświadczenie. Chodziliśmy za rękę, przytulaliśmy się, pierwsze pocałunki, nic po za tym.
  Nie wiem, jak długo ćwiczyłam. Wsiadłam do jednego z autobusów, które jeździły non stop po całym mieście, i pojechałam w kierunku domu. Wysiadłam przed supermarketem. Szłam pomiędzy rzędami zapełnionych półek i nieznanymi mi ludźmi. Nie znałam moich sąsiadów, a oni nie znali mnie. Wrzuciłam do wózka mleko, płatki, pieczywo, trochę warzyw, wędliny, dżem o smaku owoców leśnych i parę innych produktów.
  Weszłam po schodach bloku na drugie piętro i otworzyłam drzwi mieszkania. Rzuciłam torbę spowrotem na krzesło. Zakupy położyłam na ladzie w kuchni i zabrałam się do robienia naleśników. Nie miałam już nauki, więc wzięłam prysznic i ubrałam się w luźną koszulkę XL, typu mojego byłego skejta. Kupiliśmy ją dla niego razem, ale wyciągnęło go w górę i wolał większe, więc oddał mi ją na pamiątkę. Wprawdzie sięgała mi do kolan i przypominała stare czasy, ale to już za mną i nie robi to na mnie wrażenia. Lubiłam w niej spać. I tyle. 

sobota, 2 marca 2013

Rozdział 1

  Ze snu wyrwał mnie przenikliwy alarm budzika. Zaspana rzuciłam go na ziemię, lecz nie dawał za wygraną. W końcu wściekła wstałam i go wyłączyłam. Za pięć szósta. Kolejny dzień przemijający zgodnie z rutyną. Idę do szkoły, wracam, robię obiad, jem, oglądam TV, idę spać, wstaję do szkoły itd w nieskończoność... Już po egzaminach 3 klas, więc w sumie nauki mam niewiele. Spędzam czas na obijaniu się, bo i co miałabym robić? 
  Mam szesnaście lat, mieszkam sama. Tata ma własną firmę, mama jest dyrektorem banku, więc nie brakuje mi pieniędzy. Rozwiedli się, gdy miałam trzynaście lat. Dwa lata mieszkałam z mamą w naszym "rodzinnym" mieszkaniu, rok z tatą w nowym. Mama również kupiła nowy dom, na drugim końcu miasta. Ale ja nie zgodziłam się stąd wyprowadzić. I tak zostałam tu sama. No, mama odwiedza mnie i pomaga gdy trzeba. Mam własną kartę kredytową. Może trochę tu smutno, ale nie narzekam.
  Umyłam twarz, ubrałam luźną żółtą koszulkę i dżinsy. Kilkoma szybkimi ruchami wytuszowałam rzęsy. Wzięłam torbę leżącą na krześle oraz klucze i wyszłam z domu. Pogoda była piękna. Było ciepło, ale nie gorąco. Słońce jasno świeciło, parę dorosłych przechodniów w pośpiechu wsiadało do aut lub autobusów, zapewne śpieszyli się do pracy na siódmą. Miałam jeszcze ponad godzinę do rozpoczęcia zajęć. 
  Pomimo, że nikt mnie nigdy nie pilnował, radziłam sobie. Byłam w miarę poukładana - Moja średnia ocen wynosiła ponad cztery, w domu zazwyczaj panował porządek, regularnie chodziłam do szkoły, nie piłam i nie paliłam. Otaczało mnie mnóstwo przyjaciół ze szkoły, czasem widywaliśmy się w kawiarenkach czy w parku, ale  właściwie nie posiadałam bliskiego przyjaciela czy przyjaciółki. Od rozwodu rodziców staram się myśleć dojrzale, pilnować siebie i myśleć o swojej przyszłości. Przyjaciele są, potem przeminą wraz ze zmianą uczelni czy miejsca zamieszkania. 
  Weszłam do starbucksa i kupiłam kawę. Z papierowym kubkiem spacerowałam chodnikiem przyglądając się otoczeniu. Wszystko wydawało się być piękne i idealne. Ale właściwie nic się nie dzieje. Czwarty rok z kolei stoję jakby w miejscu.