Krążyłam nerwowo po pokoju z telefonem przy uchu. Jedyny blask dawało światło skrzącego się drewna w kominku. Zbliżała się północ. Lucky przekręcił główkę, jak gdyby zastanawiał się, co jego pani wyczynia.
- Spokojnie, to przecież David - uspokajała mnie przyjaciółka przyciszonym głosem. - Zabalował dłużej, na pewno nic mu nie jest.
- Taa - przyznałam bez przekonania.
Wybrałam kolejny numer. Jeden sygnał. Dwa. Trzy. Cztery.
- Co tam trzeba? - usłyszałam rozweselonego Jake'a.
- Jest z tobą David?
- Tak, spoko, siedzi sobie - zawahał się na ułamek sekundy. - i się śmieje.
- Aha. Gdzie mogę was znaleźć?
- Słuchaj, on świetnie się bawi. Nie ma potrzeby, żebyś - przerwał mu jakiś krzyk, chyba radości - Poczekaj, już tam idę - zwrócił się do kogoś innego. - Muszę kończyć. Za Old Dirty Avenue, jeszcze dalej za parkiem mamy ognisko. Do zobaczyska.
Rozłączył się. Usiadłam obok Ann na kanapie, podkurczyłam nogi i oparłam głowę o jej ramię. Użyczyła mi połowę koca i objęła moje kolano. Popatrzyłam w maleńkie płomyki w kominku. Leniwie lizały kawałki drewna. Buchała od nich intensywna czerwień. Resztę pomieszczenia spowijała ciemność. Lucky, podążając moimi śladami, wgramolił się po mojej drugiej stronie, oparł łepek o skraj kanapy i usypiany widokiem ognia, powoli zamykał ciemne oczka.
- Myślisz, że on nie chce tego dziecka? - zapytałam najciszej, jak potrafiłam. Nie miałam zamiaru zadać tego pytania, ale widocznie słowa nie pytały o pozwolenie.
- Chce. Tylko musi przywyknąć do tej myśli - pogłaskała łagodnie moje włosy.
- Nie wiem - zamyśliłam się. Jeszcze nie powiedziałam im o planie C. - Jadę po niego.
Zostawiłam Ann, zbiegłam po schodach i chwyciłam rower. Mieszkanie w dużym mieście ma też swoje plusy - każdy skrawek ulic był oświetlony latarnią. Dawno niejeżdżony rower rozklekotał się, jednak po paru minutach ucichł. Pedałowałam zawzięcie. Chciałam jak najszybciej znaleźć się z powrotem w domu. Po ostatnim incydencie w parku nie lubiłam przebywać na zewnątrz nocą. Dopiero przy Old Dirty Avenue zwolniłam. Co jeśli David wcale nie chce wrócić? Co jeśli jest pijany i mnie uderzy, gdy spróbuję go odciągnąć? W jaki sposób go ściągnę do domu? - pytania same cisnęły mi się na myśli. Wąską ścieżką przejechałam końcową część parku, usłyszałam muzykę, a ponad drzewami unosił się dym. Ustawiłam rower za wielkim dębem.
Faktycznie, ognisko było ogromne. W ciasnym kręgu kłębiło się mnóstwo ludzi. Płomienie oświetlały im twarze, a oni śmiali się, pili, jedli, rozmawiali. Dojrzałam parę znajomych twarzy, w tym Daniela.
- Daniel! - krzyknęłam. Odwrócił się w moją stronę i wzrokiem wskazał siedzącego po drugiej stronie ogniska Davida.
Rysował butelką w ziemi jakieś kształty. Kurtkę miał brudną w piasku, na głowie spraną czapkę. Na szyi natomiast zawieszoną... dziewczynę. Blondynkę o powiekach pomalowanych na niebiesko, dekolt trząsł się jej za każdym razem, gdy się śmiała. Pocałowała mu ucho.
Obeszłam czym prędzej ognisko. Nie wiedziałam wprawdzie, co zamierzam zrobić, ale chciałam się pozbyć jak najszybciej natarczywej laski. Stanęłam przed nim, zachowując lekki dystans. Zacisnęłam dłonie w pięści i czekałam na reakcję ze strony Davida. Uniósł wzrok. Wtedy zrobił coś zupełnie nieoczekiwanego.
- Klaudia! - odepchnął dziewczynę uderzając ją łokciem w brzuch i zerwał się, lekko się chwiejąc. - Kochanie! Przyszłaś po mnie! - dopadł mnie i objął w talii - Wiedziałem, że przyjdziesz mnie stąd zabrać. Wtulił mi się w szyję, lekko się chyląc.
Objęłam ramieniem swojego chłopaka i poprowadziłam do parku. Tam posadziłam go na ławce. Ukucnęłam przed nim.
- Co cię napadło? - wyszukiwałam wszelkich znaków na twarzy Davida. Kącik ust lekko drgnął, oczy intensywnie szukały czegoś do oparcia. Wreszcie utkwił wzrok we mnie.
Musnął opuszkiem wskazującego palca mój brzuch.
Wstałam, zdając sobie sprawę z całej sytuacji. Aż do tej krótkiej chwili cały czas miałam nadzieję, że wszystko będzie dobrze, że ta sprawa zbliży nas do siebie jeszcze mocniej. Zorientowałam się, że on nie jest zadowolony. Raczej przerażony, jak ja. Odwróciłam się plecami, a łzy rozmyły obraz. Zerwałam listek z drzewka i miętoliłam go, jak gdyby miało to rozwiązać problem. Wtem wręcz niedosłyszalnie David podszedł do mnie, objął mnie jednym ramieniem i zadzwonił do Jacoba poprosić, by odwiózł nas do domu. Ten zjawił się kilkanaście minut później i razem z Davidem poszli po samochód i mój rower. Zostałam sama, latarnie już zgasły. Wiatr kołysał całym moim ciałem. Łzy okalały policzki, a wargi zacisnęły się z bólu. Wszystko sprawiało wrażenie, jakby czas stanął na ułamek sekundy, w którym zostałam. Nic w otoczeniu nie zamierzało się poruszyć. Tylko liście cicho szeleściły, a chłodny wiatr uderzał o twarz. W głowie szumiało jedno, to samo pytanie: "Co teraz?"
Gdy wróciliśmy, Ann siedziała na kanapie dokładnie tam, gdzie ją zostawiłam. My również usadowiliśmy się obok. Nikt nie planował rozmowy, ani raczej jej nie oczekiwał, ale w powietrzu wisiała niepewność.
- Dave - zaczęłam. - Ja... Ja wiem, że wszystko poszło nie tak. Słuchaj, już postanowiłam. Nie urodzę tego... dziecka. - poczułam gorzki smak w ustach. Samo słowo "dziecko", jako moje dziecko, zdawało mi się brzmieć nienaturalnie, dziwnie. Wręcz niemożliwie.
- Słuchaj, jeśli to konieczne - Ann przytaknęła. - Jak najbardziej. Tylko dobrze się zastanów. Możesz potem żałować całe życie swojej nastoletniej decyzji. Może zostaniesz światowej sławy modelką (a może nie), masz szansę. Sama wiesz czy warto to przełożyć na dziecko, czy nie.
David nie ośmielił się zabrać głosu. Kiwnął tylko głową, a przez jego twarz przeleciał lekki uśmiech.
Podniosłam telefon i wybrałam numer.
- Słucham? - znajomy głos staruszki dodał mi otuchy, a jednocześnie wstydu. Gdyby się dowiedziała...
- Hej, babciu. Tu Klaudia.
- Dzień dobry, skarbie! Co skłoniło cię do rozmowy? Czekaj, nic nie mów. Tata mi powiedział. Gratulacje, moja piękna modelko.
- Och, dziękuję. Myślałam, że może... Właściwie to sama chciałam przylecieć. Omówić wszystko. Poza tym dawno cię nie widziałam, babciu - mówiłam powoli. Musiała się zgodzić, nie było innego wyjścia. Dla mnie, rzecz jasna. - Nie masz nic przeciwko?
- Kochanie. Oczywiście, że nie. Sama o tym pomyślałam. Musimy uczcić twój sukces. Zaraz zadzwonię do taty, zawiezie cię do Polski, zwiedzisz kraj. Co ty na to?
- Jasne, dziękuję. Bardzo się cieszę. - siliłam się naturalny ton. Czułam przecież wdzięczność, ale ciężko jest się czymś cieszyć będąc nastolatką z dzieckiem w brzuchu.
Spaliśmy tego dnia we trójkę. Ja z Ann w moim pokoju i Dave w salonie. Przed snem tata zadzwonił i szczęśliwie oznajmił, że zabierze mnie już jutro. Zaszyłam się jeszcze w łazience.
- Halo?
- Adam? Co porabiasz?
- Klaudia, jak miło. Nic, chłopaki są w ciągu. Wiesz. Starają się o zioło... Ale jakoś leci i - Adam recytował znudzony, jakby z pamięci.
- Tak, tak. - przerwałam mu, bo musiałam wracać do Ann. - Będziesz w domu przez następny tydzień?
- Nigdzie się nie wybieram, a co? - w jego tonie zaiskrzyła nutka nadziei.
- Super, wpadnę. Muszę kończyć, do zobaczenia.
- Serio? Jezu, świetnie!
Ale już się rozłączyłam.
Jechaliśmy z tatą oraz jego kobietą z okrągłym brzuszkiem w całkiem dobrych humorach. Po drodze zajechaliśmy na gigantyczne lody. O n a mamrotała coś do jej małego dziecka. Dopiero wtedy przeszła mi przez głowę pewna myśl: Obie jesteśmy w ciąży. W tym samym czasie. Ja z Davidem. O n a z moim tatą. A on się nigdy nie dowie. Komiczne.
O dziwo, udało się nam wynająć dokładnie te same apartamenty na moją prośbę. Umówiłam się z Adamem w pobliskim, niewielkim parku. Najpierw zamierzałam się odświeżyć po podróży. Nastawiłam sobie budzik i zdrzemnęłam się na dwie godzinki. Gdy wstałam, dochodziła siedemnasta. Wzięłam prysznic, pomalowałam oczy tuszem do rzęs i włożyłam koszulę bez rękawków z ćwiekami na kołnierzyku oraz spodenki. Włosy zostawiłam naturalnie falowane w nieładzie. Wepchałam do buzi garść tik taków i wybiegłam na dwór. Pan z twarzą obrośniętą brodą uśmiechnął się, widząc jak wszystkiemu się przyglądam. Parę razy się zgubiłam i zapytałam o drogę. A potem zobaczyłam Adama na ławce w parku. Nie ukryłam emocji, nie było takiej potrzeby. Planowałam to radosne przywitanie całą drogę.
- Aaaadaaaam! - rzuciłam mu się na szyję. Kobieta o ostrych rysach twarzy w drugim końcu parku zapewne uznała to za niestosowne. Ale gdy spojrzałam w górę, zobaczyłam jego uśmiech. Lekki, zawadiacki uśmieszek. On również był szczęśliwy.
- To co dziś robimy? - zapytałam.
- A czy to ważne? - uniósł brwi. Powtórzyłam ten gest. - Cieszmy się chwilą.
- Zostaję dłużej, niż ostatnio. Postanowiłam, że - położył mi palec na ustach.
Szliśmy chodnikiem obok kolorowych witryn sklepowych. Nagle złapał mnie za nadgarstek i delikatnie pociągnął w wąską uliczkę po lewej. Zmarszczyłam brwi.
- Co ty wyprawiasz? - odpowiedział mi szelest skradającego się za kartonami kota.
Jeszcze parę kroków, jeszcze moment. Blask słońca oślepił mi oczy. Zakryłam się wolną ręką. Gdy ją opuściłam ujrzałam brzeg rzeki. Brzeg całkiem otoczony i zakryty budynkami. Natomiast po drugiej stronie rozciągało się pasmo lasu. Wolność. Przez chwilę widziałam tylko las, słyszałam płynącą wodę, szumiące drzewa i śpiew ptaków. Wszystko inne zlało się w jedno. W tym właśnie momencie Adam odwrócił się i wszystko nagle nabrało ostrości. Usłyszałam cichą muzykę z otwartego okna na piętrze, na drzewie usiadł ptak, trawa zalśniła rosą, woda miarowo chlupotała o piasek. I te oczy. Oczy o kolorze płynnego miodu. Wszystko nabrało sensu, całe moje życie przybrało całkiem inny bieg. Zrobiłam dwa kroki w jego stronę. Przekręciłam głowę na bok i się uśmiechnęłam. On powtórzył tę czynność, kiwając się na piętach. Ręce miał niewinnie złożone za plecami. Włosy lekko drgały przy każdym powiewie wiatru. Przygryzł wargę. Czułam się jak po narkotykach. Nie, lepiej. Tak bardzo przyjemnie. Nie wiem jak długo to trwało. W pewnej chwili odwrócił się na pięcie i podszedł bliżej wody. Wtedy zrobiłam parę kroków w kierunku drzewa. Ktoś musiał je tu posadzić. Niedługo jasnoróżowe kwiaty zamienią się w wiśnie. Adam sięgnął w górę, zerwał jeden z nich i delikatnie wpiął mi we włosy. Ten drobny gest wydawał mi się ogromnie romantyczny. Wtedy zdjął plecak z ramienia, wyjął koc, rozłożył go pod wiśnią i oznajmił z tajemniczym uśmiechem:
- Trochę sobie poczytamy.
Usiedliśmy na kocu w czerwono-białą kratę, wyjął jeszcze niewielką książkę. I zaczął czytać baśń o śpiącej królewnie. Słuchałam uważnie, przyglądając się mówcy wsparta na łokciach. W chwili, gdy doszedł do momentu, gdzie książę całuje królewnę, dotknął palcem czubka mojego nosa. Muszę przyznać, że byłam świadoma niezwykłości tego spotkania. Ale wcale mi to nie przeszkadzało. Czułam się lekka, szczęśliwa.
Przekręciłam się na plecy i rozciągnęłam ręce w górę, słońce padało mi na twarz. On zrobił to samo. Uchyliłam lekko jedną powiekę. Dostrzegłam, że twarz Adama jest zwrócona ku mnie. Obserwował każdy mój gest, a więc szybko domknęłam oko spowrotem. Mijały kolejne minuty. Spojrzałam na niego i zobaczyłam, że nadal na mnie patrzy. Uśmiechnęłam się delikatnie, ale on nawet nie drgnął. Przygryzłam wargę zdziwiona. Wreszcie odwróciłam wzrok i utkwiłam go w koronie drzewa ponad nami. Poczułam jego ciepłą dłoń na skórze, gdy odgarniał mi włosy z czoła. Kątem oka dostrzegłam, że się uśmiecha. Poczuł chyba na sobie mój wzrok, gdyż w odpowiedzi puścił oczko. Gorączkowo szukałam jakiegoś tematu, by przerwać tą ciszę. Ale co miałabym powiedzieć? Że jestem tu w drodze do usunięcia ciąży? Jednak on zamknął oczy. Jego opalona skóra błyszczała promieniami słońca, rzęsy drgały pod wpływem słabego wiatru. Oblizał usta, które zaczęły mienić się wilgocią. Mu nie przeszkadzała cisza. Pozwoliłam więc odpłynąć wszystkim myślom, zatopić się w chwili. Odkryć nowy sposób życia.
Następnego dnia po przebudzeniu ubrałam się w koszulę w czerwono-czarną kratkę i przetarte dżinsy, a po zjedzeniu śniadania dochodziło południe. Tym razem spotkałam się z Adamem na przystanku przy centrum handlowym. Może z Adamem to nietrafne stwierdzeniem, bo w jego cieniu stał również Kuba i Maciek. Na przywitanie Adam puścił do mnie oczko. Czyżby zrozumiał, że mam chłopaka i nie stara się już o moje serce? Wysportowany, opalony, seksowny blondyn, tzw. Kuba objął mnie ramieniem i zamruczał coś w stylu "Jak leci?", ale tym razem wydawał się bardziej... jakby szorstki. Maciek natomiast patrzył pusto tępym wzrokiem w przestrzeń. W sposób jakby nic nie widział. Jak gdyby ktoś zgasił mu iskrę w oczach tak typową dla przystojnych chłopaków. "Narkotyki" - pomyślałam.
- Ee, co robimy? - zapytałam lekko zakłopotana ciszą.
- Zobaczysz - odparł Adam. Kuba uśmiechnął się słabo i ruszył za Maćkiem, który był już parę kroków przed nami.
Dołączyliśmy do dwójki nieco ponurych facetów. Szłam w całkowitym milczeniu. Szum ulic przerywały jedynie od czasu do czasu leniwe rozmowy tych z przodu. Chociaż to, co nazwałam rozmową, było raczej krótkim wymienieniem zdań lub opinii na temat motoryzacji albo systemu. Złożyłam ręce za plecami. Widziałam jak liczne sklepy i bloki rzedły. Zamiast nich pojawiły się pola i drzewa, zza których wyłaniał się stary dźwig, zapewne z urwanej kiedyś budowy kolejnego bloku. Może rząd stwierdził, że nie opłaca się budować kolejnych mieszkań w takiej odległości od miasta. Skręciliśmy w stary asfalt po lewej i spostrzegłam, że to wcale nie był dźwig. To wielka karuzela. Opuszczonego Wesołego Miasteczka. Spojrzałam na Adama, ale on nie miał zamiaru dać mi jakiegokolwiek znaku. Dotarliśmy do zardzewiałej bramy. Na ziemi leżał przepiłowany łańcuch oraz zepsuta kłódka.
- Co to za pomysł? - zapytałam. Przecież te stare maszyny mogły lada chwila się zawalić.
- Nie podoba ci się? - wybuchł gromkim śmiechem Kuba. - My przychodzimy tutaj codziennie.
Przekroczyliśmy bramę na ubitą ziemię, spowitą gdzieniegdzie uschniętą trawą. Wokół kłębiły się niezliczone atrakcje jak budki do gry w zbijanie piłką butelek, stoisko z jedzeniem, karuzele, budynki o przedziwnych kształtach i kolejki górskie. Jednak latarnie miały powybijane żarówki, szyldy wyblakły, a zamiast żywych kolorów, otaczały nas namolne szarości. Ten widok przypominał mi scenę z jakiegoś horroru. Adam zniżył się tak, bym tylko ja mogła go usłyszeć.
- Ćpuńskie mieszkanie odwiedziły pieski. Teraz mieszkają tutaj. W tych budynkach jest naprawdę ciekawie, zobaczysz. - szepnął. Wszystko jasne.
Kuba zapalił papierosa i zniknął w budynku z lustrami. Domyśliłam się, że żadne z nich nie przetrwało. Podeszłam bliżej budki z grami i dostrzegłam brudne, naderwane, pluszowe maskotki. Nie mogłam zrozumieć faktu, dlaczego ktoś zostawił to miejsce w tak aktualnym stanie. Tzn, dlaczego nikt nie zabrał przedmiotów, które mogły się jeszcze przydać, nie wykorzystał ich gdzie indziej. Adam ruszył wolnym krokiem do innego pomieszczenia. Jego sposób chodu sprawił, że w uszach zaszumiało mi słowo "Chodź", choć to tylko wyobraźnia. Przekroczyłam próg i znalazłam się w tzw. Fun Housie. Wnętrze było duszne, skryte w półmroku. Wysoka budka z biletami oraz szeroki regał z różnymi przedmiotami zakrywał miejsce, którego ściany pokryte były mnóstwem lampek choinkowych. Z sufitu zwisały niegdyś kolorowe atrapy. Miałam wrażenie, że mogę znaleźć tam wszystko. Niespodziewanie Adam złapał mnie za rękę na krótką chwilę, gdy pociągnął za sobą do budki fotograficznej. Zasłona opadła za nami i zapadła całkowita ciemność. Potrzebowałam dłuższej chwili, by odróżnić płynne rysy granatowej bluzy, lekki zarost, błyszczące oczy wpatrujące się we mnie. Przyciągnął do siebie tak blisko, że czułam na szyi oddech mężczyzny. Ciepły dotyk opuszków palców na policzku nie zaniepokoił mnie, przeciwnie. Sprawił, że poczułam się bezpieczna. Powoli nachylił się do mnie, bym mogła podjąć decyzję, uciec. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że nie potrafię. Nie potrafiłam mu odmówić, odsunąć się, odejść. Zrobiłam to za pierwszym razem, chociaż zaraz pożałowałam, że nie spróbowałam. Oczywiście, to źle. Ale inaczej nie mogłam. Oblizał miękkie wargi i pewnie dotknąłby nimi moich, gdybym nie wypowiedziała tych słów:
- Jestem w ciąży.
Odsunął się pogrążony w mroku jeszcze bardziej. Dostrzegłam jak unosi brwi. Zaczęłam gorączkowo szukać słów wyjaśnień, przeprosin, czegokolwiek. Byłam w ciąży. Stałam tam z nim, pozwalałam zbliżyć się, dotykać, nosząc w sobie czyjeś dziecko. A w tym momencie zabrakło mi słów. Tylko myśli zdawały się funkcjonować jako tako: "Co sobie myślałam, przecież on zaraz odejdzie...". On również myślał. Może rozważał, czy mnie tam zostawić, czy kazać wyjść. Wreszcie poruszył sztywnymi dłońmi, złożył je w pięści, znowu rozprostował, a gdy objął mnie w pasie, znowu zrobił to płynnymi, delikatnymi ruchami.
- Chodź. - wyraził swoją powagę stanowczym tonem, po czym odwrócił się i wyprowadził mnie z powrotem do pokoju, który kiedyś miał poprawiać humor, wtedy zaś sprawiał, że krew w żyłach zastygała.
Tym razem zauważyłam, że w pewnym miejscu rekwizyty Wesołego Miasteczka zostały odsunięte na bok lub przeniesione. Na ich miejsce pojawiły się elektryczna kuchenka, zamknięta szafka, butelki z wodą w koszyku oraz na wyczyszczonej podłodze ten sam koc w kratę, co poprzedniego dnia. Adam położył mi ręce na ramionach z naciskiem, dając do zrozumienia, żebym usiadła. Usadowił się obok mnie, rzucił mi butelkę z wodą, a jego usta zastygły w niemym uśmiechu. To był raczej uśmiech uprzejmości, niż zadowolenia. Przełknęłam z trudem parę łyków, nawet kropla spłynęła mi po brodzie i skapnęła na koszulę. Przekaz z wodą był jasny - miała ona pomóc mi odzyskać głos, bym mogła wszystko wyjaśnić.
- Wiesz, nie jestem tu przypadkiem, ani na wakacjach - zaczęłam niepewnie. - Chodzi o to że, on... ee, tata - spuściłam głowę i pokazałam palcem na swój brzuch - nie przyjął wiadomości o "niespodziance" zbyt dobrze. Trafiła mi się też rola modelki - ciągnęłam. - lecę do Nowego Jorku, do babci, tam legalnie usunę ciążę. - tym razem zawstydzona utkwiłam wzrok w drabinie opartej o zapleśniałą ścianę.
Moment ciszy. Albo mi się zdawało, albo usłyszałam coś w rodzaju "nie możesz", bo wydarzenia popłynęły zbyt szybko. W jednej chwili Adam był przy mnie, w następnej już czule ujmował mi twarz, a gdy jego usta musnęły moje, kompletnie straciłam kontrolę nad wszystkim. Otworzył mi usta i wsunął język, i wiem, że potem zasnęliśmy.
Obudziłam się w ramionach Adama. Leżeliśmy na dużej poduszce i zapuszczonej kołdrze, przykryci drugą. Musiał wstać i przynieść pościel, gdy spałam. Teraz oddychał ciężko. Spał. Był tak słodki. Było tak ciemno, że nie widziałam nic więcej, ani jednego kształtu. Wyjęłam telefon z tylnej kieszeni spodni i gdy zobaczyłam zero, trójkę i czterdziestkę, zastanowiłam się, czy tata zorientował się, że nie wróciłam na noc. Jednakże, nie zmartwiło mnie to, tak jak nic nie martwiło mnie od czasu, gdy jestem z Adamem. Wszystko wydawało się być proste, łatwe, zrozumiałe. Czując ciepłą rękę Adama na moim brzuchu pod koszulką pierwszy raz poczułam więź z dzieckiem. Położyłam dłoń na jego dłoni, wtuliłam się w pierś chłopaka i ponownie zapadłam w spokojny sen.
- Daniel! - krzyknęłam. Odwrócił się w moją stronę i wzrokiem wskazał siedzącego po drugiej stronie ogniska Davida.
Rysował butelką w ziemi jakieś kształty. Kurtkę miał brudną w piasku, na głowie spraną czapkę. Na szyi natomiast zawieszoną... dziewczynę. Blondynkę o powiekach pomalowanych na niebiesko, dekolt trząsł się jej za każdym razem, gdy się śmiała. Pocałowała mu ucho.
Obeszłam czym prędzej ognisko. Nie wiedziałam wprawdzie, co zamierzam zrobić, ale chciałam się pozbyć jak najszybciej natarczywej laski. Stanęłam przed nim, zachowując lekki dystans. Zacisnęłam dłonie w pięści i czekałam na reakcję ze strony Davida. Uniósł wzrok. Wtedy zrobił coś zupełnie nieoczekiwanego.
- Klaudia! - odepchnął dziewczynę uderzając ją łokciem w brzuch i zerwał się, lekko się chwiejąc. - Kochanie! Przyszłaś po mnie! - dopadł mnie i objął w talii - Wiedziałem, że przyjdziesz mnie stąd zabrać. Wtulił mi się w szyję, lekko się chyląc.
Objęłam ramieniem swojego chłopaka i poprowadziłam do parku. Tam posadziłam go na ławce. Ukucnęłam przed nim.
- Co cię napadło? - wyszukiwałam wszelkich znaków na twarzy Davida. Kącik ust lekko drgnął, oczy intensywnie szukały czegoś do oparcia. Wreszcie utkwił wzrok we mnie.
Musnął opuszkiem wskazującego palca mój brzuch.
Wstałam, zdając sobie sprawę z całej sytuacji. Aż do tej krótkiej chwili cały czas miałam nadzieję, że wszystko będzie dobrze, że ta sprawa zbliży nas do siebie jeszcze mocniej. Zorientowałam się, że on nie jest zadowolony. Raczej przerażony, jak ja. Odwróciłam się plecami, a łzy rozmyły obraz. Zerwałam listek z drzewka i miętoliłam go, jak gdyby miało to rozwiązać problem. Wtem wręcz niedosłyszalnie David podszedł do mnie, objął mnie jednym ramieniem i zadzwonił do Jacoba poprosić, by odwiózł nas do domu. Ten zjawił się kilkanaście minut później i razem z Davidem poszli po samochód i mój rower. Zostałam sama, latarnie już zgasły. Wiatr kołysał całym moim ciałem. Łzy okalały policzki, a wargi zacisnęły się z bólu. Wszystko sprawiało wrażenie, jakby czas stanął na ułamek sekundy, w którym zostałam. Nic w otoczeniu nie zamierzało się poruszyć. Tylko liście cicho szeleściły, a chłodny wiatr uderzał o twarz. W głowie szumiało jedno, to samo pytanie: "Co teraz?"
Gdy wróciliśmy, Ann siedziała na kanapie dokładnie tam, gdzie ją zostawiłam. My również usadowiliśmy się obok. Nikt nie planował rozmowy, ani raczej jej nie oczekiwał, ale w powietrzu wisiała niepewność.
- Dave - zaczęłam. - Ja... Ja wiem, że wszystko poszło nie tak. Słuchaj, już postanowiłam. Nie urodzę tego... dziecka. - poczułam gorzki smak w ustach. Samo słowo "dziecko", jako moje dziecko, zdawało mi się brzmieć nienaturalnie, dziwnie. Wręcz niemożliwie.
- Słuchaj, jeśli to konieczne - Ann przytaknęła. - Jak najbardziej. Tylko dobrze się zastanów. Możesz potem żałować całe życie swojej nastoletniej decyzji. Może zostaniesz światowej sławy modelką (a może nie), masz szansę. Sama wiesz czy warto to przełożyć na dziecko, czy nie.
David nie ośmielił się zabrać głosu. Kiwnął tylko głową, a przez jego twarz przeleciał lekki uśmiech.
Podniosłam telefon i wybrałam numer.
- Słucham? - znajomy głos staruszki dodał mi otuchy, a jednocześnie wstydu. Gdyby się dowiedziała...
- Hej, babciu. Tu Klaudia.
- Dzień dobry, skarbie! Co skłoniło cię do rozmowy? Czekaj, nic nie mów. Tata mi powiedział. Gratulacje, moja piękna modelko.
- Och, dziękuję. Myślałam, że może... Właściwie to sama chciałam przylecieć. Omówić wszystko. Poza tym dawno cię nie widziałam, babciu - mówiłam powoli. Musiała się zgodzić, nie było innego wyjścia. Dla mnie, rzecz jasna. - Nie masz nic przeciwko?
- Kochanie. Oczywiście, że nie. Sama o tym pomyślałam. Musimy uczcić twój sukces. Zaraz zadzwonię do taty, zawiezie cię do Polski, zwiedzisz kraj. Co ty na to?
- Jasne, dziękuję. Bardzo się cieszę. - siliłam się naturalny ton. Czułam przecież wdzięczność, ale ciężko jest się czymś cieszyć będąc nastolatką z dzieckiem w brzuchu.
Spaliśmy tego dnia we trójkę. Ja z Ann w moim pokoju i Dave w salonie. Przed snem tata zadzwonił i szczęśliwie oznajmił, że zabierze mnie już jutro. Zaszyłam się jeszcze w łazience.
- Halo?
- Adam? Co porabiasz?
- Klaudia, jak miło. Nic, chłopaki są w ciągu. Wiesz. Starają się o zioło... Ale jakoś leci i - Adam recytował znudzony, jakby z pamięci.
- Tak, tak. - przerwałam mu, bo musiałam wracać do Ann. - Będziesz w domu przez następny tydzień?
- Nigdzie się nie wybieram, a co? - w jego tonie zaiskrzyła nutka nadziei.
- Super, wpadnę. Muszę kończyć, do zobaczenia.
- Serio? Jezu, świetnie!
Ale już się rozłączyłam.
Jechaliśmy z tatą oraz jego kobietą z okrągłym brzuszkiem w całkiem dobrych humorach. Po drodze zajechaliśmy na gigantyczne lody. O n a mamrotała coś do jej małego dziecka. Dopiero wtedy przeszła mi przez głowę pewna myśl: Obie jesteśmy w ciąży. W tym samym czasie. Ja z Davidem. O n a z moim tatą. A on się nigdy nie dowie. Komiczne.
O dziwo, udało się nam wynająć dokładnie te same apartamenty na moją prośbę. Umówiłam się z Adamem w pobliskim, niewielkim parku. Najpierw zamierzałam się odświeżyć po podróży. Nastawiłam sobie budzik i zdrzemnęłam się na dwie godzinki. Gdy wstałam, dochodziła siedemnasta. Wzięłam prysznic, pomalowałam oczy tuszem do rzęs i włożyłam koszulę bez rękawków z ćwiekami na kołnierzyku oraz spodenki. Włosy zostawiłam naturalnie falowane w nieładzie. Wepchałam do buzi garść tik taków i wybiegłam na dwór. Pan z twarzą obrośniętą brodą uśmiechnął się, widząc jak wszystkiemu się przyglądam. Parę razy się zgubiłam i zapytałam o drogę. A potem zobaczyłam Adama na ławce w parku. Nie ukryłam emocji, nie było takiej potrzeby. Planowałam to radosne przywitanie całą drogę.
- Aaaadaaaam! - rzuciłam mu się na szyję. Kobieta o ostrych rysach twarzy w drugim końcu parku zapewne uznała to za niestosowne. Ale gdy spojrzałam w górę, zobaczyłam jego uśmiech. Lekki, zawadiacki uśmieszek. On również był szczęśliwy.
- To co dziś robimy? - zapytałam.
- A czy to ważne? - uniósł brwi. Powtórzyłam ten gest. - Cieszmy się chwilą.
- Zostaję dłużej, niż ostatnio. Postanowiłam, że - położył mi palec na ustach.
Szliśmy chodnikiem obok kolorowych witryn sklepowych. Nagle złapał mnie za nadgarstek i delikatnie pociągnął w wąską uliczkę po lewej. Zmarszczyłam brwi.
- Co ty wyprawiasz? - odpowiedział mi szelest skradającego się za kartonami kota.
Jeszcze parę kroków, jeszcze moment. Blask słońca oślepił mi oczy. Zakryłam się wolną ręką. Gdy ją opuściłam ujrzałam brzeg rzeki. Brzeg całkiem otoczony i zakryty budynkami. Natomiast po drugiej stronie rozciągało się pasmo lasu. Wolność. Przez chwilę widziałam tylko las, słyszałam płynącą wodę, szumiące drzewa i śpiew ptaków. Wszystko inne zlało się w jedno. W tym właśnie momencie Adam odwrócił się i wszystko nagle nabrało ostrości. Usłyszałam cichą muzykę z otwartego okna na piętrze, na drzewie usiadł ptak, trawa zalśniła rosą, woda miarowo chlupotała o piasek. I te oczy. Oczy o kolorze płynnego miodu. Wszystko nabrało sensu, całe moje życie przybrało całkiem inny bieg. Zrobiłam dwa kroki w jego stronę. Przekręciłam głowę na bok i się uśmiechnęłam. On powtórzył tę czynność, kiwając się na piętach. Ręce miał niewinnie złożone za plecami. Włosy lekko drgały przy każdym powiewie wiatru. Przygryzł wargę. Czułam się jak po narkotykach. Nie, lepiej. Tak bardzo przyjemnie. Nie wiem jak długo to trwało. W pewnej chwili odwrócił się na pięcie i podszedł bliżej wody. Wtedy zrobiłam parę kroków w kierunku drzewa. Ktoś musiał je tu posadzić. Niedługo jasnoróżowe kwiaty zamienią się w wiśnie. Adam sięgnął w górę, zerwał jeden z nich i delikatnie wpiął mi we włosy. Ten drobny gest wydawał mi się ogromnie romantyczny. Wtedy zdjął plecak z ramienia, wyjął koc, rozłożył go pod wiśnią i oznajmił z tajemniczym uśmiechem:
- Trochę sobie poczytamy.
Usiedliśmy na kocu w czerwono-białą kratę, wyjął jeszcze niewielką książkę. I zaczął czytać baśń o śpiącej królewnie. Słuchałam uważnie, przyglądając się mówcy wsparta na łokciach. W chwili, gdy doszedł do momentu, gdzie książę całuje królewnę, dotknął palcem czubka mojego nosa. Muszę przyznać, że byłam świadoma niezwykłości tego spotkania. Ale wcale mi to nie przeszkadzało. Czułam się lekka, szczęśliwa.
Przekręciłam się na plecy i rozciągnęłam ręce w górę, słońce padało mi na twarz. On zrobił to samo. Uchyliłam lekko jedną powiekę. Dostrzegłam, że twarz Adama jest zwrócona ku mnie. Obserwował każdy mój gest, a więc szybko domknęłam oko spowrotem. Mijały kolejne minuty. Spojrzałam na niego i zobaczyłam, że nadal na mnie patrzy. Uśmiechnęłam się delikatnie, ale on nawet nie drgnął. Przygryzłam wargę zdziwiona. Wreszcie odwróciłam wzrok i utkwiłam go w koronie drzewa ponad nami. Poczułam jego ciepłą dłoń na skórze, gdy odgarniał mi włosy z czoła. Kątem oka dostrzegłam, że się uśmiecha. Poczuł chyba na sobie mój wzrok, gdyż w odpowiedzi puścił oczko. Gorączkowo szukałam jakiegoś tematu, by przerwać tą ciszę. Ale co miałabym powiedzieć? Że jestem tu w drodze do usunięcia ciąży? Jednak on zamknął oczy. Jego opalona skóra błyszczała promieniami słońca, rzęsy drgały pod wpływem słabego wiatru. Oblizał usta, które zaczęły mienić się wilgocią. Mu nie przeszkadzała cisza. Pozwoliłam więc odpłynąć wszystkim myślom, zatopić się w chwili. Odkryć nowy sposób życia.
Następnego dnia po przebudzeniu ubrałam się w koszulę w czerwono-czarną kratkę i przetarte dżinsy, a po zjedzeniu śniadania dochodziło południe. Tym razem spotkałam się z Adamem na przystanku przy centrum handlowym. Może z Adamem to nietrafne stwierdzeniem, bo w jego cieniu stał również Kuba i Maciek. Na przywitanie Adam puścił do mnie oczko. Czyżby zrozumiał, że mam chłopaka i nie stara się już o moje serce? Wysportowany, opalony, seksowny blondyn, tzw. Kuba objął mnie ramieniem i zamruczał coś w stylu "Jak leci?", ale tym razem wydawał się bardziej... jakby szorstki. Maciek natomiast patrzył pusto tępym wzrokiem w przestrzeń. W sposób jakby nic nie widział. Jak gdyby ktoś zgasił mu iskrę w oczach tak typową dla przystojnych chłopaków. "Narkotyki" - pomyślałam.
- Ee, co robimy? - zapytałam lekko zakłopotana ciszą.
- Zobaczysz - odparł Adam. Kuba uśmiechnął się słabo i ruszył za Maćkiem, który był już parę kroków przed nami.
Dołączyliśmy do dwójki nieco ponurych facetów. Szłam w całkowitym milczeniu. Szum ulic przerywały jedynie od czasu do czasu leniwe rozmowy tych z przodu. Chociaż to, co nazwałam rozmową, było raczej krótkim wymienieniem zdań lub opinii na temat motoryzacji albo systemu. Złożyłam ręce za plecami. Widziałam jak liczne sklepy i bloki rzedły. Zamiast nich pojawiły się pola i drzewa, zza których wyłaniał się stary dźwig, zapewne z urwanej kiedyś budowy kolejnego bloku. Może rząd stwierdził, że nie opłaca się budować kolejnych mieszkań w takiej odległości od miasta. Skręciliśmy w stary asfalt po lewej i spostrzegłam, że to wcale nie był dźwig. To wielka karuzela. Opuszczonego Wesołego Miasteczka. Spojrzałam na Adama, ale on nie miał zamiaru dać mi jakiegokolwiek znaku. Dotarliśmy do zardzewiałej bramy. Na ziemi leżał przepiłowany łańcuch oraz zepsuta kłódka.
- Co to za pomysł? - zapytałam. Przecież te stare maszyny mogły lada chwila się zawalić.
- Nie podoba ci się? - wybuchł gromkim śmiechem Kuba. - My przychodzimy tutaj codziennie.
Przekroczyliśmy bramę na ubitą ziemię, spowitą gdzieniegdzie uschniętą trawą. Wokół kłębiły się niezliczone atrakcje jak budki do gry w zbijanie piłką butelek, stoisko z jedzeniem, karuzele, budynki o przedziwnych kształtach i kolejki górskie. Jednak latarnie miały powybijane żarówki, szyldy wyblakły, a zamiast żywych kolorów, otaczały nas namolne szarości. Ten widok przypominał mi scenę z jakiegoś horroru. Adam zniżył się tak, bym tylko ja mogła go usłyszeć.
- Ćpuńskie mieszkanie odwiedziły pieski. Teraz mieszkają tutaj. W tych budynkach jest naprawdę ciekawie, zobaczysz. - szepnął. Wszystko jasne.
Kuba zapalił papierosa i zniknął w budynku z lustrami. Domyśliłam się, że żadne z nich nie przetrwało. Podeszłam bliżej budki z grami i dostrzegłam brudne, naderwane, pluszowe maskotki. Nie mogłam zrozumieć faktu, dlaczego ktoś zostawił to miejsce w tak aktualnym stanie. Tzn, dlaczego nikt nie zabrał przedmiotów, które mogły się jeszcze przydać, nie wykorzystał ich gdzie indziej. Adam ruszył wolnym krokiem do innego pomieszczenia. Jego sposób chodu sprawił, że w uszach zaszumiało mi słowo "Chodź", choć to tylko wyobraźnia. Przekroczyłam próg i znalazłam się w tzw. Fun Housie. Wnętrze było duszne, skryte w półmroku. Wysoka budka z biletami oraz szeroki regał z różnymi przedmiotami zakrywał miejsce, którego ściany pokryte były mnóstwem lampek choinkowych. Z sufitu zwisały niegdyś kolorowe atrapy. Miałam wrażenie, że mogę znaleźć tam wszystko. Niespodziewanie Adam złapał mnie za rękę na krótką chwilę, gdy pociągnął za sobą do budki fotograficznej. Zasłona opadła za nami i zapadła całkowita ciemność. Potrzebowałam dłuższej chwili, by odróżnić płynne rysy granatowej bluzy, lekki zarost, błyszczące oczy wpatrujące się we mnie. Przyciągnął do siebie tak blisko, że czułam na szyi oddech mężczyzny. Ciepły dotyk opuszków palców na policzku nie zaniepokoił mnie, przeciwnie. Sprawił, że poczułam się bezpieczna. Powoli nachylił się do mnie, bym mogła podjąć decyzję, uciec. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że nie potrafię. Nie potrafiłam mu odmówić, odsunąć się, odejść. Zrobiłam to za pierwszym razem, chociaż zaraz pożałowałam, że nie spróbowałam. Oczywiście, to źle. Ale inaczej nie mogłam. Oblizał miękkie wargi i pewnie dotknąłby nimi moich, gdybym nie wypowiedziała tych słów:
- Jestem w ciąży.
Odsunął się pogrążony w mroku jeszcze bardziej. Dostrzegłam jak unosi brwi. Zaczęłam gorączkowo szukać słów wyjaśnień, przeprosin, czegokolwiek. Byłam w ciąży. Stałam tam z nim, pozwalałam zbliżyć się, dotykać, nosząc w sobie czyjeś dziecko. A w tym momencie zabrakło mi słów. Tylko myśli zdawały się funkcjonować jako tako: "Co sobie myślałam, przecież on zaraz odejdzie...". On również myślał. Może rozważał, czy mnie tam zostawić, czy kazać wyjść. Wreszcie poruszył sztywnymi dłońmi, złożył je w pięści, znowu rozprostował, a gdy objął mnie w pasie, znowu zrobił to płynnymi, delikatnymi ruchami.
- Chodź. - wyraził swoją powagę stanowczym tonem, po czym odwrócił się i wyprowadził mnie z powrotem do pokoju, który kiedyś miał poprawiać humor, wtedy zaś sprawiał, że krew w żyłach zastygała.
Tym razem zauważyłam, że w pewnym miejscu rekwizyty Wesołego Miasteczka zostały odsunięte na bok lub przeniesione. Na ich miejsce pojawiły się elektryczna kuchenka, zamknięta szafka, butelki z wodą w koszyku oraz na wyczyszczonej podłodze ten sam koc w kratę, co poprzedniego dnia. Adam położył mi ręce na ramionach z naciskiem, dając do zrozumienia, żebym usiadła. Usadowił się obok mnie, rzucił mi butelkę z wodą, a jego usta zastygły w niemym uśmiechu. To był raczej uśmiech uprzejmości, niż zadowolenia. Przełknęłam z trudem parę łyków, nawet kropla spłynęła mi po brodzie i skapnęła na koszulę. Przekaz z wodą był jasny - miała ona pomóc mi odzyskać głos, bym mogła wszystko wyjaśnić.
- Wiesz, nie jestem tu przypadkiem, ani na wakacjach - zaczęłam niepewnie. - Chodzi o to że, on... ee, tata - spuściłam głowę i pokazałam palcem na swój brzuch - nie przyjął wiadomości o "niespodziance" zbyt dobrze. Trafiła mi się też rola modelki - ciągnęłam. - lecę do Nowego Jorku, do babci, tam legalnie usunę ciążę. - tym razem zawstydzona utkwiłam wzrok w drabinie opartej o zapleśniałą ścianę.
Moment ciszy. Albo mi się zdawało, albo usłyszałam coś w rodzaju "nie możesz", bo wydarzenia popłynęły zbyt szybko. W jednej chwili Adam był przy mnie, w następnej już czule ujmował mi twarz, a gdy jego usta musnęły moje, kompletnie straciłam kontrolę nad wszystkim. Otworzył mi usta i wsunął język, i wiem, że potem zasnęliśmy.
Obudziłam się w ramionach Adama. Leżeliśmy na dużej poduszce i zapuszczonej kołdrze, przykryci drugą. Musiał wstać i przynieść pościel, gdy spałam. Teraz oddychał ciężko. Spał. Był tak słodki. Było tak ciemno, że nie widziałam nic więcej, ani jednego kształtu. Wyjęłam telefon z tylnej kieszeni spodni i gdy zobaczyłam zero, trójkę i czterdziestkę, zastanowiłam się, czy tata zorientował się, że nie wróciłam na noc. Jednakże, nie zmartwiło mnie to, tak jak nic nie martwiło mnie od czasu, gdy jestem z Adamem. Wszystko wydawało się być proste, łatwe, zrozumiałe. Czując ciepłą rękę Adama na moim brzuchu pod koszulką pierwszy raz poczułam więź z dzieckiem. Położyłam dłoń na jego dłoni, wtuliłam się w pierś chłopaka i ponownie zapadłam w spokojny sen.