Szłam z rękami w kieszeniach. Wszyscy bawili się dobrze, ale ja milczałam. Nic nie mówiłam, ale myślałam więcej, niż każde z nich. Otaczali mnie Paweł, Jacob, Daniel, Ann i Eric. Filip wyjechał studiować weterynarię. Ja też chciałabym wyjechać na studia. Zrobię to, jak tylko wyrwę się z tego całego syfu. David poszedł kupić nam gorące kolby kukurydzy. Chodziliśmy w koszulkach z krótkimi rękawkami, mimo że był kwiecień. Tak, kwiecień. Jednak termometry wskazywały trzydzieści stopni - wcale nie chłodniej, niż latem. Znajdowaliśmy się w ZOO. Tak, może to dziecinne, ale chyba tylko tyle nam zostało z dawnych lat. Właśnie to kolorowe miejsce pozwalało zapomnieć nam o wszechogarniającym smutku, narkotykach, problemach.
Patrzyłam na jasne słońce, zielone liście na drzewach, wesołych ludzi, dzieci zafascynowane wycieczką. Życie wydawało się być piękne. Nie daj zwieść się pozorom. Ono jest okrutne. Nie wierzysz? Ile razy cierpiałeś prawdziwym cierpieniem? Ile razy zmuszano cię do poniżenia, by mieć na jedzenie? Ile razy martwiłeś się, że nie będzie kolejnej działki? Ile razy kradłeś? Oo, nie miałeś tak? Cóż, na tę chwilę ja też nie. Ale może kolejne zdarzenia zbliżą cię do rzeczywistości.
W pewnej chwili wszystko zawirowało. Zwolniłam tak, że przyjaciele mnie przegonili. Śmiechy zostały przytłumione. Obraz zanikał - nie, tylko wystąpiły zakłócenia. Przed oczami miałam białe plamy na tle ZOO. Zobaczyłam, jak David wraca od budki z kukurydzą. Straciłam równowagę. Dostrzegł to. Wcisnął kolby Jake'owi w ręce, brudząc mu przy tym ubranie. Uderzyłam plecami o twardy chodnik. W ciągu paru sekund byłam już bezpieczna w ramionach Davida. Posadził mnie na betonie otaczającym fontannę i zaczął sprawdzać, czy nie jestem ranna.
- Wszystko OK? Coś cię boli? Chcesz wracać?
Poczułam obrzydzenie. Do wszystkiego. Poczułam - a raczej wyobraziłam sobie - w ustach smak śmieci z ziemi, na które patrzyłam oraz brudnej wody w fontannie, gdzie wszyscy zanurzali łapy, Bóg wie, co nimi robili. Odchyliłam głowę od tulącego mnie chłopaka i zwymiotowałam na trawnik.
Już wcześniej miałam takie napady. Robiło mi się niedobrze, mdlałam. Albo zwracałam żywność natychmiast po posiłku. Pewnego razu nawet pomyślałam o ciąży. Siedziałam sobie w fotelu, popijając gorące kakao.
- Nie... To nie może być...? - wbiegłam do łazienki i popatrzyłam w lustro. Odchyliłam bluzkę. Płaski brzuch. Może jednak...?
Trzy dni później, poszłam do łazienki i zauważyłam słabe krwawienie na bieliźnie. Nie umiem opisać, jaką ulgę poczułam. Sens wrócił z chwilą, gdy strach odszedł.
- Nie, w porządku.
- Wróćmy - nalegał.
- Czuję się dobrze, Dave. Muszę tylko trochę odsapnąć. Zostawcie mnie na parę minut, dołączę później, okej? - pochyliłam się i pocałowałam ukochanego w czoło.
- Jasne.
Wyjęłam moją lustrzankę. Kupiłam ją na początku roku, parę tygodni po sylwestrze. Pomyślałam, że warto uwiecznić te szalone chwile. Za parę lat to wszystko odpłynie, ucieknie w nicość. Nie mogłam na to pozwolić. Podniosłam aparat, a wszyscy wyszczerzyli zęby w uśmiechu. Tak bardzo kocham tę bandę drani. Niech to trwa wiecznie i nigdy się nie kończy.
Odeszłam, oni w swoją stronę, a ja w swoją, mianowicie niewielkiego sklepiku obok Central Parku. Kupiłam Jacka Danielsa. Jedyne, czego teraz pragnęłam, to odpłynąć. Siedziałam, nie wiedząc ile i po co. Patrzyłam sobie na ludzi, na wszystko i na nic jednocześnie. Przechyliłam butelkę i stwierdziłam, że na dnie nie zostało już ani kropli whisky. Zrezygnowana zrobiłam zamach i rzuciłam butelką. Obserwowałam, jak rozbijała się na setki, może tysiące cząstek o chodnik. Chyba musiałam zasnąć, bo potrząsnął mną jakiś mężczyzna.
- Nic pani nie jest? - otworzyłam oczy i spojrzałam na faceta, który zdjął kurtkę i zarzucił na mnie. Noce nadal bywały zimne. - Gdzie pani mieszka?
Wydukałam adres ulicy mojego chłopaka i usiłowałam wstać, ale trzęsące się nogi załamywały się pod ciężarem ciała. Zarzuciłam rękę na ramiona mężczyzny, a on pomógł mi wsiąść do auta. Jechaliśmy wśród świateł latarni miasta przy cichej muzyce z radia.
- Która godzina? - zdobyłam się na pytanie.
- Za pięć dwudziesta.
Po około dziesięciu minutach dojechaliśmy na miejsce. Podziękowałam uprzejmie mężczyźnie i ruszyłam w kierunku domu. Zadzwoniłam do drzwi. Cisza. Wyjęłam klucz i przekręciłam w zamku. Weszłam do ciemnego mieszkania. David najwyraźniej był nadal w pracy. Dłonią dotknęłam obolałej głowy i odnalazłam w szafce paracetamol. Zdrzemnęłam się na pół godziny, gdy się obudziłam ból częściowo minął. Odgarnęłam włosy z czoła i rozejrzałam się po syfie ogarniającym calutki, mały domek. W pierwszej kolejności postanowiłam zmyć naczynia. Po paru minutach usłyszałam dzwoniący telefon. Odłożyłam ociekający wodą talerz i podniosłam komórkę.
- Yeah? - oparłam telefon między głową a ramieniem i wróciłam do porządkowania sterty brudnych naczyń.
- Klaudia? - usłyszałam pełen nadziei, męski głos. Od razu poznałam zupełnie inny akcent od tych, z którymi mam do czynienia na co dzień.
- Adam! Jak leci, kociaku? - zaczęłam mówić po polsku i wyraźnie musiałam się rozświetlić. Cudownie jest raz na jakiś czas odbiec od codzienności.
- W porządku. Mam problemy z opłacaniem wody i prądu w domu, ale zima minęła i w sumie jest coraz lepiej. Ludzie zaczynają ćpać, w te lato zapewne znowu garść osób odejdzie... - jego głos chwilowo posmutniał - Jest jak jest, ale nie narzekam. Zawsze może być znacznie gorzej, prawda? Byłem wczoraj na koncercie Hemp Gru z chłopakami. Znasz ten zespół?
- Jasne, jest całkiem niezły.
- Tak. Właśnie wróciłem z CPN'u. Znalazłem tam pracę jakieś dwa miesiące temu i jestem z niej zadowolony. Nie płacą zbyt wiele, ale przynajmniej nie haruję jak wół. Trzeba żyć i się tym cieszyć, kto wie, ile jeszcze zostało nam czasu? Przerzucałem moje szkice i wypadła spośród nich kartka z twoim adresem i numerem telefonu. Masz pojęcie ile czasu jej szukałem? A tu proszę - jak znalazł, leży sobie dokładnie tam, gdzie sama ją zostawiłaś. Idzie dobrze, tylko czasami smutno tu bez ciebie... A jak tobie się żyje?
- Cóż... Szczerze to nic specjalnego się nie dzieje. Spędzam czas z przyjaciółmi. Wychodzimy teraz więcej, pogodę mamy jak w lato.
- To chyba świetnie ci idzie. Pozazdrościć, niczego ci nie brakuje.
- Właściwie tak. Chociaż - zastanowiłam się, czy mogę zdradzić mu swoje przemyślenia. Przecież mieszka tak daleko ode mnie, nie zna moich bliskich. Co mi szkodzi? - wiesz, ostatnio czuję się nie najlepiej. Mdleję albo wymiotuję bez powodu. Wypiłam dziś całą butelkę whisky...
- Nie myślałaś, żeby iść do lekarza?
- To nie wchodzi w grę - odpowiedziałam zerkając w puste wnętrze jednej z butelek, która pałętała się wśród szklanek i talerzy. - Nienawidzę lekarzy. Nie przejmują się zdrowiem pacjentów, dbają tylko o pieniążki. Przynajmniej większość. Interes się kręci, rozumiesz.
- Zobaczymy się jeszcze kiedyś?
- Oczywiście - zapewniłam - Może nawet w tym roku. Tata na pewno będzie chciał wyjechać. On zawsze jeździ do Polski. Odezwę się, gdy będę coś wiedziała.
- OK, na razie.
- Cześć.
Wytarłam naczynia i odstawiłam do poszczególnych szafek. Krążyłam jeszcze długie godziny po niewielkim mieszkanku odkurzając, wycierając kurze, ustawiając różne graty tam, gdzie być powinny. W końcu zmęczona rzuciłam się na łóżko. Nieumyta, głodna.
Następnego dnia obudziłam się pod pachnącą kołdrą w piżamie.
- Dave? - zapytałam widząc kurtkę chłopaka wiszącą na krześle.
Po chwili, ku moim oczom w drzwiach sypialni ukazał się David. Z wielką tacą. Podniosłam się i usiadłam. Położył mi ją na pościeli, na kolanach. Gorąca herbata z cytryną, talerz z mnóstwem grzanek, miód, wędliny, ser, warzywa. Obok jedna z moich ulubionych, niemieckich czekolad oraz czerwona róża. Wszystko wyglądało tak pysznie.
- Z jakiej to okazji? - popatrzyłam podejrzliwie w oczy chłopaka.
- Miło jest wejść po pracy do domu i zastać porządek. Musiałaś się nieźle namęczyć, bo skonana leżałaś w ubraniach na łóżku. Bez nakrycia. Zawsze miałem tutaj taki bajzel, a od kiedy się wprowadziłaś, ogarniasz wszystko. Aż chce się żyć - posłał mi uroczy uśmiech - Cieszę się, że tu jesteś.
- Ja też - objęłam go ramieniem, zagryzając pierwszą grzankę.
Wpakował się obok mnie, pod kołdrę z książką w ręku.
- Co to?
- Nowy nabytek. Znalazłem ją w księgarni, spodobała mi się okładka.
Otworzył książkę na pierwszej stronie i, jak zawsze, razem czytaliśmy. Usłyszałam szczeknięcie, odwróciłam głowę i zobaczyłam psa. Patrzył na mnie smutnymi oczami.
- Lucky - uśmiechnęłam się do pupila - Dlaczego zabrałeś go do pracy? Brakowało mi go - zwróciłam się to towarzysza obok.
- Przepraszam. Nie mogliśmy cię wczoraj znaleźć, obeszliśmy całe ZOO, telefonu też nie odbierałaś. Nie wiedziałem o której wrócisz, więc zabrałem go ze sobą.
- Proszę bardzo, przyjacielu - rzuciłam psu grzankę. Złapał ją w zęby i pośpiesznie uciekł do kuchni, w obawie, że ktoś mu ją odbierze.
Zrobiłam sobie wielką, czteropiętrową kanapkę. Gryz. W jednej chwili poderwałam się i pobiegłam do łazienki. Zwróciłam wszystko, całe pyszne śniadanie.
- Kochanie, co się dzieje?
- Nic - wróciłam do łóżka i stanowczo odsunęłam od siebie tacę. Oparłam głowę o ramię chłopaka i czytałam dalej.
Zeszłam na dół klatki schodowej i otworzyłam skrzynkę na listy. Uśmiechnęłam się tryumfalnie i pobiegłam z powrotem na górę.
- Zobacz! - pomachałam Davidowi przed nosem kopertą.
Wyjęłam list i przeczytałam oficjalną umowę na rok z możliwością przedłużenia o kolejne dwa z agencji modelek. Mój chłopak natychmiast zadzwonił do naszych wspólnych przyjaciół i urządził niewielką imprezę - w moim domu, ponieważ jego mieszkanko było za małe - z okazji przyjęcia mnie do pracy. Ach, tak. Mieli mi zapłacić. Oczywiście, nie od razu. Najpierw musiałam przejść niezbędne szkolenia. Opłacałam je w ramach sesji. Potem dopiero zacznę zarabiać fortunę. David zakładał buty z zamiarem pójścia po zakupy.
- Ja pójdę - zaoferowałam.
Chwyciłam torebkę ze stolika w kuchni i już mnie nie było. Wybrałam pieniądze w bankomacie i skierowałam się do apteki. Byłam pewna, że muszę to zrobić, jeśli chcę być modelką.
- W czym mogę pomóc? - zapytała ekspedientka.
- Test ciążowy - poprosiłam niechętnie patrząc kobiecie na biały fartuch. Nie miałam odwagi spojrzeć w oczy, po prostu. Rzuciłam garść drobniaków na ladę, szybko wzięłam niewielki przedmiot, wsadziłam na dno torebki i czym prędzej wyparowałam.
Kupiłam dużo jedzenia i alkoholu, nawet cztery paczki papierosów. Pojechałam autobusem do mojego domu. Nie byłam tam od dawna. Ann zostawiła po sobie ładny porządek. Kochałam te kremowe, różowe i brązowe ściany, porządek, ładne, zadbane i przytulne wnętrze. Najpierw poszłam do łazienki, zrobiłam co trzeba, wszystko dokładnie według instrukcji i włożyłam test daleko za jakimiś pudełkami w szafce pod wanną. Następnie wróciłam do kuchni i przygotowałam wszystko. Przyszedł Paweł, jak zwykle w dresie z piwem, Jake i Daniel z winem i szampanem, Ann i Eric przywlekli trzy wielkie torby jedzenia oraz Filip przyjechał specjalnie ze studiów ze swoją dziewczyną. Uścisnęła mi dłoń i wręczyła nalewkę. Miała na imię Ola i była jedyną blondynką z nas wszystkich. David otworzył szampana, korek wystrzelił w powietrze. Włączyłam muzykę, volume na full i atmosfera - wraz z kolejnymi szklankami i kieliszkami - rozluźniała się. Dziewczyny przyrządzały jedzenie, podczas gdy porządkowałam salon pełen butelek, by zacząć pijaństwo od nowa.
- Widzisz? Widzisz? Klaudia jest poukładana, posprzątała nam pokój - zaczął gadkę na wpół pijany Filip do swojej dziewczyny - a ty co? Zobacz, jak zasyfiłaś kuchnię!
- Tak? Tak?! - Ola uderzyła chłopaka w bok ścierką - No to sam zobacz!
Blondynka uwijała się po całej kuchni, układała, myła, ogarniała wszystko, jak szalona. Nie podobało mi się, że pałętała się po moich szafkach. Zacisnęłam zęby i powstrzymałam się, żeby nie strzelić Filipowi za jego idiotyczny pomysł. To moja kuchnia, sama mogłabym ją posprzątać. Zaniosłam jedzenie na stół w salonie. Wszyscy zabraliśmy się do konsumowania. Na stertę na ziemi rzucono kolejne puszki po piwie. Dochodziła druga nad ranem, ale nikt nie był zmęczony. Wszyscy się śmiali, jedli, pili. Beztroskie chwile.
- Jedną chwilę - powiedziałam i wstałam, ale nikt i tak nie zwrócił na mnie uwagi.
Skierowałam się do toalety. Jedna kreska, jedna kreska - powtarzałam w duchu. Zamknęłam zamek w drzwiach i wyjęłam test spod wanny. Zamknęłam oczy. Chwila prawdy. Zerknęłam na podłużny przedmiot. Przekręciłam go na drugą stronę. Dwie ciemne linie. Mrugnęłam oczami. Dwie.
- Och - wydobył się ze mnie mimowolnie cichy jęk.
Podniosłam koszulkę i popatrzyłam na płaski brzuch. Przejechałam po nim opuszkami palców. Czy to możliwe, by tam w środku była żywa istota? Moje własne dziecko? Czy to możliwe, bym nosiła w sobie dziecko Davida? Przecież miałam okres... Wrzuciłam test do kosza w łazience i wzięłam kąpiel. Ubrałam różową piżamę i poszłam do mojego pokoju. Pokoju, w którym się wychowywałam całe życie. Przymknęłam cicho drzwi, przeszłam obok Lucky'ego (zabrałam go do siebie) do regału. Regał ten zajmował całą ścianę. A zastawiony był książkami. Wyjęłam jedną, której nigdy nie czytałam i usiadłam w łóżku. Nakryłam się kołdrą. Pragnęłam być w tej chwili sama. Ale nie, nie byłam. Niech to szlag. Spróbowałam zapomnieć o całej sprawie, zatapiając się w książce. Przemknęła mi jeszcze przez myśl kariera modelki. Zacisnęłam powieki, jednak spomiędzy nich wypłynęła łza.
- Nic pani nie jest? - otworzyłam oczy i spojrzałam na faceta, który zdjął kurtkę i zarzucił na mnie. Noce nadal bywały zimne. - Gdzie pani mieszka?
Wydukałam adres ulicy mojego chłopaka i usiłowałam wstać, ale trzęsące się nogi załamywały się pod ciężarem ciała. Zarzuciłam rękę na ramiona mężczyzny, a on pomógł mi wsiąść do auta. Jechaliśmy wśród świateł latarni miasta przy cichej muzyce z radia.
- Która godzina? - zdobyłam się na pytanie.
- Za pięć dwudziesta.
Po około dziesięciu minutach dojechaliśmy na miejsce. Podziękowałam uprzejmie mężczyźnie i ruszyłam w kierunku domu. Zadzwoniłam do drzwi. Cisza. Wyjęłam klucz i przekręciłam w zamku. Weszłam do ciemnego mieszkania. David najwyraźniej był nadal w pracy. Dłonią dotknęłam obolałej głowy i odnalazłam w szafce paracetamol. Zdrzemnęłam się na pół godziny, gdy się obudziłam ból częściowo minął. Odgarnęłam włosy z czoła i rozejrzałam się po syfie ogarniającym calutki, mały domek. W pierwszej kolejności postanowiłam zmyć naczynia. Po paru minutach usłyszałam dzwoniący telefon. Odłożyłam ociekający wodą talerz i podniosłam komórkę.
- Yeah? - oparłam telefon między głową a ramieniem i wróciłam do porządkowania sterty brudnych naczyń.
- Klaudia? - usłyszałam pełen nadziei, męski głos. Od razu poznałam zupełnie inny akcent od tych, z którymi mam do czynienia na co dzień.
- Adam! Jak leci, kociaku? - zaczęłam mówić po polsku i wyraźnie musiałam się rozświetlić. Cudownie jest raz na jakiś czas odbiec od codzienności.
- W porządku. Mam problemy z opłacaniem wody i prądu w domu, ale zima minęła i w sumie jest coraz lepiej. Ludzie zaczynają ćpać, w te lato zapewne znowu garść osób odejdzie... - jego głos chwilowo posmutniał - Jest jak jest, ale nie narzekam. Zawsze może być znacznie gorzej, prawda? Byłem wczoraj na koncercie Hemp Gru z chłopakami. Znasz ten zespół?
- Jasne, jest całkiem niezły.
- Tak. Właśnie wróciłem z CPN'u. Znalazłem tam pracę jakieś dwa miesiące temu i jestem z niej zadowolony. Nie płacą zbyt wiele, ale przynajmniej nie haruję jak wół. Trzeba żyć i się tym cieszyć, kto wie, ile jeszcze zostało nam czasu? Przerzucałem moje szkice i wypadła spośród nich kartka z twoim adresem i numerem telefonu. Masz pojęcie ile czasu jej szukałem? A tu proszę - jak znalazł, leży sobie dokładnie tam, gdzie sama ją zostawiłaś. Idzie dobrze, tylko czasami smutno tu bez ciebie... A jak tobie się żyje?
- Cóż... Szczerze to nic specjalnego się nie dzieje. Spędzam czas z przyjaciółmi. Wychodzimy teraz więcej, pogodę mamy jak w lato.
- To chyba świetnie ci idzie. Pozazdrościć, niczego ci nie brakuje.
- Właściwie tak. Chociaż - zastanowiłam się, czy mogę zdradzić mu swoje przemyślenia. Przecież mieszka tak daleko ode mnie, nie zna moich bliskich. Co mi szkodzi? - wiesz, ostatnio czuję się nie najlepiej. Mdleję albo wymiotuję bez powodu. Wypiłam dziś całą butelkę whisky...
- Nie myślałaś, żeby iść do lekarza?
- To nie wchodzi w grę - odpowiedziałam zerkając w puste wnętrze jednej z butelek, która pałętała się wśród szklanek i talerzy. - Nienawidzę lekarzy. Nie przejmują się zdrowiem pacjentów, dbają tylko o pieniążki. Przynajmniej większość. Interes się kręci, rozumiesz.
- Zobaczymy się jeszcze kiedyś?
- Oczywiście - zapewniłam - Może nawet w tym roku. Tata na pewno będzie chciał wyjechać. On zawsze jeździ do Polski. Odezwę się, gdy będę coś wiedziała.
- OK, na razie.
- Cześć.
Wytarłam naczynia i odstawiłam do poszczególnych szafek. Krążyłam jeszcze długie godziny po niewielkim mieszkanku odkurzając, wycierając kurze, ustawiając różne graty tam, gdzie być powinny. W końcu zmęczona rzuciłam się na łóżko. Nieumyta, głodna.
Następnego dnia obudziłam się pod pachnącą kołdrą w piżamie.
- Dave? - zapytałam widząc kurtkę chłopaka wiszącą na krześle.
Po chwili, ku moim oczom w drzwiach sypialni ukazał się David. Z wielką tacą. Podniosłam się i usiadłam. Położył mi ją na pościeli, na kolanach. Gorąca herbata z cytryną, talerz z mnóstwem grzanek, miód, wędliny, ser, warzywa. Obok jedna z moich ulubionych, niemieckich czekolad oraz czerwona róża. Wszystko wyglądało tak pysznie.
- Z jakiej to okazji? - popatrzyłam podejrzliwie w oczy chłopaka.
- Miło jest wejść po pracy do domu i zastać porządek. Musiałaś się nieźle namęczyć, bo skonana leżałaś w ubraniach na łóżku. Bez nakrycia. Zawsze miałem tutaj taki bajzel, a od kiedy się wprowadziłaś, ogarniasz wszystko. Aż chce się żyć - posłał mi uroczy uśmiech - Cieszę się, że tu jesteś.
- Ja też - objęłam go ramieniem, zagryzając pierwszą grzankę.
Wpakował się obok mnie, pod kołdrę z książką w ręku.
- Co to?
- Nowy nabytek. Znalazłem ją w księgarni, spodobała mi się okładka.
Otworzył książkę na pierwszej stronie i, jak zawsze, razem czytaliśmy. Usłyszałam szczeknięcie, odwróciłam głowę i zobaczyłam psa. Patrzył na mnie smutnymi oczami.
- Lucky - uśmiechnęłam się do pupila - Dlaczego zabrałeś go do pracy? Brakowało mi go - zwróciłam się to towarzysza obok.
- Przepraszam. Nie mogliśmy cię wczoraj znaleźć, obeszliśmy całe ZOO, telefonu też nie odbierałaś. Nie wiedziałem o której wrócisz, więc zabrałem go ze sobą.
- Proszę bardzo, przyjacielu - rzuciłam psu grzankę. Złapał ją w zęby i pośpiesznie uciekł do kuchni, w obawie, że ktoś mu ją odbierze.
Zrobiłam sobie wielką, czteropiętrową kanapkę. Gryz. W jednej chwili poderwałam się i pobiegłam do łazienki. Zwróciłam wszystko, całe pyszne śniadanie.
- Kochanie, co się dzieje?
- Nic - wróciłam do łóżka i stanowczo odsunęłam od siebie tacę. Oparłam głowę o ramię chłopaka i czytałam dalej.
Zeszłam na dół klatki schodowej i otworzyłam skrzynkę na listy. Uśmiechnęłam się tryumfalnie i pobiegłam z powrotem na górę.
- Zobacz! - pomachałam Davidowi przed nosem kopertą.
Wyjęłam list i przeczytałam oficjalną umowę na rok z możliwością przedłużenia o kolejne dwa z agencji modelek. Mój chłopak natychmiast zadzwonił do naszych wspólnych przyjaciół i urządził niewielką imprezę - w moim domu, ponieważ jego mieszkanko było za małe - z okazji przyjęcia mnie do pracy. Ach, tak. Mieli mi zapłacić. Oczywiście, nie od razu. Najpierw musiałam przejść niezbędne szkolenia. Opłacałam je w ramach sesji. Potem dopiero zacznę zarabiać fortunę. David zakładał buty z zamiarem pójścia po zakupy.
- Ja pójdę - zaoferowałam.
Chwyciłam torebkę ze stolika w kuchni i już mnie nie było. Wybrałam pieniądze w bankomacie i skierowałam się do apteki. Byłam pewna, że muszę to zrobić, jeśli chcę być modelką.
- W czym mogę pomóc? - zapytała ekspedientka.
- Test ciążowy - poprosiłam niechętnie patrząc kobiecie na biały fartuch. Nie miałam odwagi spojrzeć w oczy, po prostu. Rzuciłam garść drobniaków na ladę, szybko wzięłam niewielki przedmiot, wsadziłam na dno torebki i czym prędzej wyparowałam.
Kupiłam dużo jedzenia i alkoholu, nawet cztery paczki papierosów. Pojechałam autobusem do mojego domu. Nie byłam tam od dawna. Ann zostawiła po sobie ładny porządek. Kochałam te kremowe, różowe i brązowe ściany, porządek, ładne, zadbane i przytulne wnętrze. Najpierw poszłam do łazienki, zrobiłam co trzeba, wszystko dokładnie według instrukcji i włożyłam test daleko za jakimiś pudełkami w szafce pod wanną. Następnie wróciłam do kuchni i przygotowałam wszystko. Przyszedł Paweł, jak zwykle w dresie z piwem, Jake i Daniel z winem i szampanem, Ann i Eric przywlekli trzy wielkie torby jedzenia oraz Filip przyjechał specjalnie ze studiów ze swoją dziewczyną. Uścisnęła mi dłoń i wręczyła nalewkę. Miała na imię Ola i była jedyną blondynką z nas wszystkich. David otworzył szampana, korek wystrzelił w powietrze. Włączyłam muzykę, volume na full i atmosfera - wraz z kolejnymi szklankami i kieliszkami - rozluźniała się. Dziewczyny przyrządzały jedzenie, podczas gdy porządkowałam salon pełen butelek, by zacząć pijaństwo od nowa.
- Widzisz? Widzisz? Klaudia jest poukładana, posprzątała nam pokój - zaczął gadkę na wpół pijany Filip do swojej dziewczyny - a ty co? Zobacz, jak zasyfiłaś kuchnię!
- Tak? Tak?! - Ola uderzyła chłopaka w bok ścierką - No to sam zobacz!
Blondynka uwijała się po całej kuchni, układała, myła, ogarniała wszystko, jak szalona. Nie podobało mi się, że pałętała się po moich szafkach. Zacisnęłam zęby i powstrzymałam się, żeby nie strzelić Filipowi za jego idiotyczny pomysł. To moja kuchnia, sama mogłabym ją posprzątać. Zaniosłam jedzenie na stół w salonie. Wszyscy zabraliśmy się do konsumowania. Na stertę na ziemi rzucono kolejne puszki po piwie. Dochodziła druga nad ranem, ale nikt nie był zmęczony. Wszyscy się śmiali, jedli, pili. Beztroskie chwile.
- Jedną chwilę - powiedziałam i wstałam, ale nikt i tak nie zwrócił na mnie uwagi.
Skierowałam się do toalety. Jedna kreska, jedna kreska - powtarzałam w duchu. Zamknęłam zamek w drzwiach i wyjęłam test spod wanny. Zamknęłam oczy. Chwila prawdy. Zerknęłam na podłużny przedmiot. Przekręciłam go na drugą stronę. Dwie ciemne linie. Mrugnęłam oczami. Dwie.
- Och - wydobył się ze mnie mimowolnie cichy jęk.
Podniosłam koszulkę i popatrzyłam na płaski brzuch. Przejechałam po nim opuszkami palców. Czy to możliwe, by tam w środku była żywa istota? Moje własne dziecko? Czy to możliwe, bym nosiła w sobie dziecko Davida? Przecież miałam okres... Wrzuciłam test do kosza w łazience i wzięłam kąpiel. Ubrałam różową piżamę i poszłam do mojego pokoju. Pokoju, w którym się wychowywałam całe życie. Przymknęłam cicho drzwi, przeszłam obok Lucky'ego (zabrałam go do siebie) do regału. Regał ten zajmował całą ścianę. A zastawiony był książkami. Wyjęłam jedną, której nigdy nie czytałam i usiadłam w łóżku. Nakryłam się kołdrą. Pragnęłam być w tej chwili sama. Ale nie, nie byłam. Niech to szlag. Spróbowałam zapomnieć o całej sprawie, zatapiając się w książce. Przemknęła mi jeszcze przez myśl kariera modelki. Zacisnęłam powieki, jednak spomiędzy nich wypłynęła łza.