poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Rozdział 17

  Nie spałam mniej więcej od czwartej nad ranem. Wierciłam się i kręciłam, owijałam kocem z nadzieją nadejścia snu, aż w końcu wstałam i po omacku wyszukałam klamkę od drzwi łazienki. W pokoju hotelowym było bardzo duszno. Stanęłam nad zlewem, nabrałam lodowatej wody w dłonie i ochlapałam nią twarz. Wytarłam się ręcznikiem i wróciłam do sypialni. Byłam pewna, że już nie uda mi się zasnąć. Odsłoniłam jedwabne zasłony, a słaby blask wstającego słońca zalał pomieszczenie. Przynajmniej widziałam dokąd idę. Wstawiłam wodę na herbatę. Na niewielkim stole z płyty ustawiłam laptopa by sprawdzić pogodę w Nowym Jorku. Na szczęście na najbliższe dni zapowiadano lekkie zachmurzenie oraz około dwudziestu pięciu stopni Celsjusza. Zapakowałam naczynia do zmywarki, zaparzyłam herbatę i usiadłam na powrót z kubkiem gorącego napoju w dłoniach. Upiłam łyk, którzy parzył w usta. Odstawiłam picie, poszperałam w walizce i dopiero po pięciu minutach znalazłam kosmetyczkę. Pomalowałam paznokcie grubą warstwą seledynowego lakieru, który kolorem pasował do sukienki przygotowanej na wyjazd. Umówiłam się z tatą na siódmą co oznaczało, że miałam jeszcze kupę czasu. Sukienka na szczęście nie była zbyt obcisła, ponieważ brzuch zaczął mi już odstawać i zmartwiłam się, że może na aborcję jest już za późno...
  Nie, pocieszałam się w myślach, w Nowym Jorku wszystko jest możliwe. W tak wielkim mieście jeszcze nie byłam, i chociaż na co dzień mieszkałam w Londynie, na samą myśl o Stanach Zjednoczonych czułam ukłucie przygody. Już jutro miałam uwolnić się od pękatego brzucha, tym samym problemu, móc spokojnie zacząć karierę światowej modelki! Do czego nie są zdolni młodzi ludzie? Nie mogłam się martwić, przecież od kolejnego dnia wszystko miało stać się znowu proste i piękne. Tak musiało być.
  Wyjechaliśmy o umówionej porze. Potem nie działo się nic nadzwyczajnego. Tata zostawił Agnes w hotelu, a my sami wyruszyliśmy na lotnisko. Spędziliśmy tam chyba ze cztery godziny, ale dla mnie ten czas dłużył się w nieskończoność. Dookoła kłębili się ludzie najróżniejszych narodowości, nie było gdzie się przecisnąć. Potem sprawdzenie bagażu zajęło kolejny długi, długi czas. W tym czasie zdążyłam nawet zjeść tam obiad. Kosmiczne ceny były tak przerażające, że tata postanowił poczekać do odlotu. Gdy ja natomiast byłam głodna, miałam wrażenie, że nie wytrzymam chwili dłużej i od razu musiałam coś przekąsić. Chociaż najczęściej pochłaniane przeze mnie ilości były naprawdę duże. No tak, co jeden człowiek to nie dwoje. Później dotarliśmy do samolotu i znowu musieliśmy czekać, aż ten ruszy z miejsca. Najpierw byłam bardzo znudzona i miałam po dziurki w nosie tego całego odlotu. Obserwowałam przez okno ogromny plac o betonowym podłożu, po pół godzinie ludzie przestali się tam kręcić.
  - Proszę zapiąć pasy - oznajmił głośno automatyczny głos, który przyprawił mnie o ciarki.
  Momentalnie podskoczyła mi adrenalina. Dotychczas nie latałam, zawsze podróżowałam odpicowanymi samochodami ojca, nawet największe odległości. Pasy miałam zapięte już od dłuższego czasu, dzięki Bogu, ponieważ w tym stanie raczej nie zrobiłabym tego jak trzeba. Inni ludzie spokojnie wykonali polecenie, rozmowy ucichły, wszyscy wydawali się być opanowani. Wszyscy? Moje ręce lśniły od potu, a wycierane w nie spodnie miały już lekko ciemniejsze plamy od wilgoci. Jeszcze moment. Pot spłynął mi po łydkach, na udach czułam już mokry materiał. Ruszyliśmy z miejsca, przez okno widziałam wolno przesuwający się szary plac. Nabieraliśmy prędkości, moje ciało wyprodukowało już chyba litry potu! Spojrzałam na tatę, który uśmiechem próbował dodać mi otuchy.
  - Spokojnie - powiedział półgłosem. Wtedy samolot poderwał się od ziemi, adrenalina otrzymała szczyt. 
  Mrugnęłam niespokojnie, plac się oddalał. Patrzyłam w dół, na budynek, pomyślałam o tych wszystkich ludziach którzy nadal musieli się tam cisnąć. Wzbijaliśmy się w niebo, poczułam się wolna, spełniona. 
  - To niesamowite - wyszeptałam pod nosem.
  Ciągle obserwowałam zmieniający się krajobraz za szybą. Po chwili budynek stał się malutki niczym klocek LEGO. Patrzyłam tak długo, aż widok przesłoniły mi chmury.
  - W porządku? - zapytał tata kładąc dłoń na mojej.
  - Jezu, lepiej! - niemal wykrzyknęłam na głos.
  Pani w średnim wieku w sąsiednim rzędzie przesłała mi wyrozumiały uśmiech. Poczułam się jak mała dziewczynka poznająca świat, a jednocześnie przepełniło mnie szczęście. Znowu zapanował gwar rozmów. Podeszła do nas pani proponując picie i jedzenie. Obeszła cały przedział notując zamówienia, na moment zniknęła za drzwiami z przodu i wróciła do nas z tacą kubków. Podała mi parującą kawę, tacie porcję kurczaka. Godziny spędzałam na słuchaniu muzyki oraz krótkich "codziennych" pogawędkach z tatą. Wreszcie oparłam głowę o ścianę i udało mi się zasnąć. W środku nocy wylądowaliśmy bezpiecznie na z pięć razy ogromniejszym lotnisku od tego w Poznaniu. Włożyłam starą kurtkę, ponieważ pogoda różniła się drastycznie. Wsadziłam ręce do kieszeni i poczułam papier. Wyjęłam złożoną kartkę, a gdy ją rozwinęłam ujrzałam grube, czerwone serce. Dave narysował mi je na jednej z lekcji. Nagle poczułam jak bardzo za nim tęsknię.
  W porównaniu z tym lotniskiem, tamten był luksusowy. W życiu nie widziałam więcej ludzi i to w środku nocy! Mnóstwo czarnych. Jeden gość próbował złapać mnie za plecak, ale byłam szybsza i pognałam w kierunku obrotowych bramek. Taksówką z centrum jechaliśmy parę bitych godzin. Otworzyłam okno wpuszczając do auta chłodne powietrze. I tak wlekliśmy się jak ślimaki. Tyle codziennie jeździć z pracy i do pracy to ja dziękuję, pomyślałam. Na zewnątrz wprost kłębiło się życie. Ludzie zmierzali w przeróżnych kierunkach, zupełnie różni ludzie. Samochody tworzyły niesamowity gwar, wszędzie słychać było trąbienie, piski opon. Zewsząd oczy cieszyły kolorowe świecące neony, ogromne billboardy, drzwi do przydrożnych kafejek się nie zamykały. Zwróciłam także uwagę na masę otyłych ludzi. Poważnie, było ich setki.  Gdy dotarliśmy do biedniejszych dzielnic słońce już chyliło się nad horyzontem. Taksówkarz wziął plik pieniędzy od taty dowożąc nas pod same drzwi jednego z domków szeregowych tak dobrze znanych mi z filmów.
  Tata wyjmował rzeczy z bagażnika. Niebo nad nami nie miało gwiazd. Chłodny wiatr owiewał mi włosy, a ja czułam się dziwnie pusta. Dostałam swoje rzeczy pod sam nos, automatycznie chwyciłam walizki obiema dłońmi za ich rączki. Uniosłam je w górę i jakby w transie, pokonałam stopnie prowadzące do domu i przystanęłam, czekając na babcię. Zamaszyście otworzyła drzwi i stanęła w progu.
  - Kiki! - wykrzyknęła.
  Tata mruczał coś w stylu mamo, jak dobrze znów cię widzieć, ale ta, całkowicie go ignorując, rzuciła mi się na szyję. Zrobiło mi się niedobrze, ostatnim razem w ten sposób zwrócił się do mnie Dave.
  - Przytyłaś - stwierdziła omiatając wzrokiem mój brzuch. - Jak się cieszę, że jesteś! Musisz mi wszystko o sobie opowiedzieć - rzuciłam jej przerażone spojrzenie, chyba musiała to zauważyć, ponieważ dodała: - ale to jutro. Musisz być bardzo zmęczona podróżą.
  Zdobyłam się jedynie na kiwnięcie głową. Moje serce było w rozterce po utraceniu Adama i nie miałam ochoty z kimkolwiek rozmawiać o życiu, które powoli dobiega destrukcji. Wkroczyłam do wnętrza i od razu uderzył mnie zapach lawendy. W hallu z ulgą zdjęłam baleriny i wniosłam walizki dalej. Po lewej znajdowały się masywne, drewniane schody. Na wprost widziałam już kuchnię bez drzwi, również w większości umeblowaną z drewna - jak chyba wszystko tutaj.
  - Na górze mamy pokój dla ciebie - babcia gestem wskazała schody. - Mieszka u mnie druga wnuczka, Lili, milutka dziewczyna. Na oko chyba jesteście w tym samym wieku. - zmierzyła mnie wzrokiem. - Skończyła szesnaście lat.
  To rocznikowo dwa lata młodsza, zauważyłam, jednak nie wypowiedziałam tego na głos.
  - Wyszła gdzieś teraz, jak zawsze - wyznała w zamyśleniu - No, ale zaraz powinna wrócić. Myślę, że się zaprzyjaźnicie. Idę zrobić wam kolację, kochani - postanowiła wreszcie opierając ręce na biodrach.
  Tata poczłapał za babcią targając bagaże. Szłam powoli po stopniach, delikatnie stawiając stopy, jak gdyby zaraz miały osunąć się na dół. Każdy z nich wydawał z siebie cichy jęk pod moim ciężarem.  Babcia przedstawiała tacie pokój. Wtoczyłam walizki na górę i znowu przystanęłam. Okazuje się, że na górze znajduje się tylko jedno pomieszczenie - od razu drogę przecinają drzwi. Weszłam ostrożnie i po omacku szukałam światła, znalazłam go szybko. Ku moim oczom okazał się niewielki pokój ze ścianami okrytymi panelami, jak reszta mieszkania. Na prawo znajdowały się kolejne drzwi, a dalej sufit jest pochyły. Przy lewej ścianie widziałam ciemnozieloną kanapę, przy prawej pojedyncze prowizorycznie posłane łóżko. Między nimi szafkę sięgającą mi do pasa i od strony łóżka komódkę tych samych rozmiarów. Zostawiam pakunki i podeszłam do komody. Stało na niej parę kosmetyków, jakieś kartki i drobiazgi. Jest nad ranem, a szesnastolatka nie wraca jeszcze do domu, uświadomiłam sobie. Otworzyłam szufladę mówiąc w myślach nie robisz nic złego, tylko sprawdzasz czy jest tam miejsce na twoje rzeczy. Och, och. Paczka prezerwatyw. Zeszyt. Pamiętnik, przeleciało mi przez głowę. Podniosłam go i na kolana upadła mi płyta Happysad. Polski zespół. No tak, przecież skoro babcia pochodzi z Polski, jej wnuczka widocznie także. Wcisnęłam płytę do odtwarzacza na podłodze i elektryczne gitary wypełniły przestrzeń. Udało mi się odprężyć się. Zauważyłam też, że pod zeszytem leżała torebka z marihuaną. Kim jest ta dziewczyna? Dlaczego mieszka z naszą babcią, a nie z rodzicami?
 A bóg, nie ma boga. Są tylko krzyże przy drogach.
  Ponoć muzyka, której słuchamy, mówi o nas samych. W tym wypadku się sprawdza, myślę, gdy do pokoju wkroczyła dziewczyna o płomiennie rudych włosach, dżinsowej kurtce i wytartych spodenkach. Odruchowo wyłączam muzykę.
  - Skąd to masz? - dotarł do mnie jej płynny, gładki głos, przywodzący mi na myśl zapach świeżo skoszonej trawy, wody lekko wpływającej na piaszczysty brzeg, ptaka lecącego po czystym niebie. Wiedziałam, że mówi o płycie.
  - Przepraszam - zaczęłam, myśląc nad wiarygodną wymówką.
  Ale ona nie chciała słuchać. Machnęła ręką na odchodnym. Podeszła do odtwarzacza, momentalnie zeszłam jej z drogi. Świetny początek, już mnie znienawidziła. Wyjęła płytę i odłożyła na miejsce. Potem pochyliła się, wyjęła jakieś ubrania z szuflady pod łóżkiem i zniknęła w bocznych drzwiach. Dotarł mnie plusk wody, domyśliłam się więc, że to łazienka. Nagle ogarnęło mnie zmęczenie. Usiadłam bezwiednie na kanapie. Dziewczyna wyszła z łazienki, zostawiając uchylone drzwi. Zarzuciła piękne, długie włosy na plecy.
  - Lili - zaczęłam.
  - Witamy w Nowym Jorku - powiedziała zaczepnie, wypuszczając dym z płuc i zdałam sobie sprawę, że wcale nie jest na mnie zła. - Wiesz co jest najgorsze w tym pokoju?
  Że jest mały, pomyślałam, ale pokręciłam tylko głową.
  - Że nie ma w nim okna - zerknęła z niesmakiem na papierosa, którego trzymała w prawej dłoni.
Przyjrzałam się jej uważniej. Była naprawdę ładna i chociaż młodsza ode mnie o dwa lata, nie sprawiała takiego wrażenia. Przeciwnie, powiedziałabym raczej, że jest starsza. Zbliżyła się i ukucnęła przede mną, tak jak to zrobił ostatnio Adam.
  - Coś się trapi - stwierdziła.
Miała doświadczenie życiowe. Inna kultura, o której nic nie wiedziałam. Za to ona z pewnością widziała, że jestem nieszkodliwa, ponieważ okazała zaufanie, chociaż wcale jej nie znam. Z paznokci schodził jej czarny lakier. Zastanowiłam się, czy ja również mogę jej zaufać. Pomyślałam o prezerwatywach i ziele w szufladce.
  - Potrzebuję tabletki.
  Chwila ciszy. Obserwowała mnie bacznie.
  - Na co?
  Odwróciłam wzrok w stronę drzwi i szafy w kącie. Wcześniej jej nie zauważyłam. I półki pełnej książek różnej maści. Znów spojrzałam na przykucniętą dziewczynę, która właśnie się zaciągała.
  - Na - głos uwiązł mi w gardle. A co jeśli wygada się babci? - jestem w ciąży.
  - Ulala - niemal szepnęła. - Żaden problem.
  Zdziwiło mnie to. Dziewczyna poderwała się, wywaliła niedopałek i rzuciła się na łóżko.
  - Nie wiem jak ty, ale ja jestem skonana. - tak szybko zmieniła temat, że zaczęłam się zastanawiać czy naprawdę wypowiedziała żaden problem, czy tylko mi się zdawało. - Babka gadała coś, że żarcie gotowe. - zaśmiała się naprawdę uroczo, co wcale nie pasowało do wulgarnych słów.
  Prawdę mówiąc mogłaby być równie dobrze córką królowej Elżbiety. W kremowej sukni do kolan, ze starannie uczesanymi włosami w kok. Mogłaby być najbardziej pożądaną kobietą świata z różanymi policzkami i szminką na ustach. Ale wolała wabić swoją niemoralnością ćpunów. Takich jak ona. To niesamowite, co ludzie potrafią zrobić ze swoim życiem.
  Gdy rano się obudziłam, zorientowałam się, że w gruncie rzeczy wcale nie jest rano. Wyjęłam telefon spod poduszki. Dwunasta dwie. Ze zdziwieniem ujrzałam, że Lili wciąż śpi na łóżku na przeciwko. W telewizji wszystko wyglądało inaczej. Imprezy w nocy, ranne wstawanie, praca, ogromne biurowce ze szklanymi ścianami jak u Adama. Jednak wyglądało na to, że tutaj ludzie po prostu nie śpią całą noc i wstają późnym południem. Czego mogłam się spodziewać?
  Wypakowałam ubrania i parę tobołków, w tym czasie Lili także wstała i siedziała w łazience już od ponad godziny. Zorientowałam się, że nie mam kosmetyczki. Zaspana kobieta z roztrzepanymi włosami patrzyła na mnie z lustra wiszącego na ścianie. Jęknęłam. Natomiast rudowłosa istota o zielonych oczach i jasnej cerze, która zadawała się błyszczeć, pojawiła się w drzwiach. Mokre włosy opadały jej na ramiona, owinięta w ręczniku przyglądała mi się bacznie. Musiała usłyszeć mój jęk.
  - Co jest? - zapytała melodyjnym głosem.
  Teraz, gdy jej paznokci nie pokrywała już warstwa odpadającego czarnego lakieru i nie wisiała na niej przyduża, przepocona koszulka w stylu Punk, sprawiała wrażenie dobrej, bezbronnej, wrażliwej. Nic dziwnego, że babcia tak ją uwielbia, pomyślałam. Pokręciłam głową i odwróciłam się do szafy, by wygrzebać z niej jakieś ciuchy. W głowie miałam pustkę.
  - Jeśli masz tam coś, co przypomina sukienkę, nada się. Dobrze, żebyś wyglądała jak wczoraj. - stwierdziła.
  Spojrzałam na nią kątem oka i spostrzegłam, że owa piękna dziewczyna już siedzi sobie na skraju pościelonego łóżka w rozkloszowanej, różanej sukience bez ramiączek. Wyglądała tak słodko. Może to inna dziewczyna, nie ta, którą widziałam w nocy? Zobaczyła że na nią patrzę, posłała mi promienny uśmiech. Wyszperałam żółtą, dość luźną sukienkę na brzuchu i sama zniknęłam w łazience. Aby zostać sama. By móc odetchnąć.
  Co słychać w wielkim mieście? U mnie wszystko w porządku. Pogodziłam się z rodzicami. Naprawdę. Wróciłam do domu, czekaj, zaraz padniesz, Z LUCKY'M! Widziałam ostatnio Davida. Ale tylko mimochodem, gdy wysiadał przed domem z samochodu, śpieszył się, nawet mnie nie zauważył. Ciągle występuje w telewizji ze swoim tatą, bo dostał awans. Jest teraz jednym z najważniejszych polityków... Właściwie już się nie spotyka Davida inaczej, niż na tym zdjęciu:
  Tak się prezentował MMS od Ann z dołączonym zdjęciem chłopaka o schludnie ułożonych włosach, w garniturze z krawatem. Zrobiło mi się niedobrze. Jak długo mnie tam nie ma?
  Po śniadaniu Lili wyprowadziła mnie na zewnątrz. Wepchnęła nas do zatłoczonego autobusu. Lada chwila ruszy, musiałam szybko znaleźć coś, czego mogłabym się złapać. Przeciskając się przez masę ludzi, potknęłam się o czyjś but. Momentalnie straciłam równowagę i zamknęłam oczy, spodziewając się zdeptania. Jednak nic takiego się nie zdarzyło, poczułam, jak ktoś łapie mnie, oplata rękoma wokół ciała pod piersiami, unosi, po czym stawia twardo na ziemi. Szybko się obejrzałam. To chłopak o brązowych włosach, lekkim zaroście, w starej, przetartej kurtce. Lili coś do niego szeptała. Autobus ruszył, jednak chłopak nadal trzymał mnie kurczowo i poczułam się nieswojo. Tych dwoje musiało się znać. Jeszcze parę razy mną zarzuciło, gdyby nie on, już dawno leżałabym skulona na ziemi. Potem już jechaliśmy równo, co jakiś czas przystając w korkach, które w tym mieście nigdy się nie kończyły. Wtedy szatyn puścił mnie, zamiast tego w talii objęła mnie Lili. Patrzyli na mnie zrozumiale. Z tego wywnioskowałąm, że każdy ma problemy z przystosowaniem się do tak ogromnego miasta. Zauważyłam, że ludzie wciąż się tłoczyli między sobą, jednak między nami było trochę wolnej przestrzeni. Umyślnie się oddalili i zauważyłam jak zjawiskowo musimy wyglądać. W jasnych sukienkach, w okół szarych ludzi. Niczym dwie królewny wśród wieśniaków. Zebrało mi się na śmiech na myśl o tym porównaniu.
  - Nie chodzisz do szkoły? - spytała nagle, aż się wzdrygnęłam.
  - Co? - zapytałam zdezorientowana.
  - Mamy maj, jeszcze miesiąc nauki. U ciebie dwa miesiące.
  - Nie - odpowiedziałam po namyśle. - Nie chodzę.
  Jechałyśmy chyba z godzinę, nogi zdążyły mi już włazić w cztery litery za przeproszeniem. A ludzie nadal napierali, pojawiało się ich coraz więcej, i więcej. Dopiero w centrum, gdzie nie mogłam już oddychać i miałam wrażenie, że lada moment się uduszę, tłum zaczynał się przerzedzać. Wysiadłyśmy na gęsto zaludniony przystanek. Potem maszerowałyśmy długo, szatyn podążał za nami w ciszy. Ujrzeliśmy dziewczynę o jasnobrązowych włosach do ramion, Lili podeszła do niej zdecydowanie, gdy my zostaliśmy w tyle. Wymieniły parę zdań, nieznajoma zmierzyła mnie wzrokiem. Usłyszałam swoje imię, więc podeszłam bliżej niepewnie.
  - Cześć - wydusiłam.
  Dziewczyna założyła ręce na piersi i obrzuciła mnie nieufnym spojrzeniem. Następnie jej twarz się rozluźniła, kiwnęła głową. Zrobiła gest ręką mówiący "chodźcie za mną" i ruszyła przed siebie. Dotarliśmy do szklanego budynku z szerokimi drzwiami i różowym szyldem, którego nie zdążyłam przeczytać, ponieważ Lili zagoniła mnie do środka. Pozostała dwójka również wkroczyła za nami. Nieznajoma rozmawiała chwilę z kobietą za biurkiem, która skierowała nas w jedne z identycznych drzwi na korytarzu. Ale tylko mnie i Lili. Znajdowało się tam kolejne biurko z kobietą za nim. Jednak wyraźnie różniła się od ludzi z biedniejszych dzielnic. Włosy miała równo przystrzyżone, grzywkę zaczesaną na bok starannie spiętą, fioletowy żakiet oraz wąską spódnicę do kolan i szpilki - wszystko w tym samym kolorze. Podniosła wzrok znad komputera. Zacisnęła usta pomalowane czerwoną szminką spoglądając na nasze sukienki. Postukała równo opiłowanymi paznokciami o blat biurka. Nagle rozpromieniła się, obdarzyła nas przyjaznym uśmiechem .
  - Witam Panie. - wstała i podała dłoń każdej z nas.
  Wróciła do biurka i wyjęła coś z szufladki. Następnie wręczyła mały przedmiot Lili, ta natomiast oddała jej ciepły uśmiech, odpowiedziała "dziękuję" i już zniknęłyśmy z oczu kobiecie. Wyszłyśmy z powrotem na chodnik przed budynkiem i otrzymałam małą, przezroczystą torebkę.Z jedną, białą, idealnie zarysowaną tabletką.
  - Myślałam, że będzie trudniej. - wyznała Lili.
  Odjęło mi mowę.
  Potem już wszystko było takie proste i lekkie. Uzyskałam swój cel. Pozwoliłam odwieźć się do domu taksówką wraz z Lili. To ze względu na moje złe samopoczucie w tutejszych autobusach. Nadawała i nadawała, buzia jej się nie zamykała. A ja? Schyliłam głowę uparcie wtapiając wzrok w paznokcie. Niepomalowane, jednak wciąż zadbane. W domu ta idealna, rudowłosa istota jak zawsze rozumiała moje potrzeby, została na dole pogawędzić z babcią, gdy ja napełniłam szklankę wodą i poczłapałam z nią ponuro na górę. Tata pił sobie piwko, czytał gazetę, nie obchodziła go kuchnia, w której się znajdował, dwie rozmawiające kobiety, ani nic poza światem z prasy. Wszystko zdawało się sprzyjać. Usiadłam na skraju ciemnozielonej kanapy. Głośno zaczerpnęłam powietrza i wypuściłam je wolno. Wyciągnęłam niewielką torebkę foliową na zamek błyskawiczny z kolistą tabletką. Wyrzuciłam ją na rękę, dłoń ze szklanką niebezpiecznie się zatrzęsła.
  - Ech - mój własny zachrypnięty głos niespodziewanie przerwał ciszę. Nic poza tym pokojem nie istniało.
  Otworzyłam usta. Nie. Rozejrzałam się po pokoju i wszystko nabrało ostrości. "Nie zrobisz tego. Nie jesteś taka, prawda?" - szeptał mi do ucha Adam, kiedy to razem leżeliśmy na ziemi w fun housie opuszczonego wesołego miasteczka. Miał rację. Nie jestem taka. Co ja sobie myślałam? Przyjeżdżając tutaj, zostawiając Davida, całując się z Adamem? Ale nie o to mi chodziło, prawda? Potrzebowałam jedynie przygody. Odmiany od codziennego, samotnego życia nauki i imprez z używkami w Londynie. Miałam dość tego miasta. Tej całej atmosfery, a raczej tego, że jej wcale nie ma. Londyn jest zróżnicowany pod każdym względem. Nie ma klimatu. Głupia, głupia, głupia. Trzebaby to naprawić, powiedziałam sobie w myślach. A może raczej ta rozsądna część mnie, z której niewiele zostało.
  Rozebrałam się do bielizny, wybierając z szafy sportowe spodenki i luźny T-shirt po Adamie, po czym wsunęłam paczuszkę z powrotem do kieszeni dżinsowej kurtki. Zbiegłam na dół i wchodząc do kuchni walnęłam boleśnie ramieniem we framugę.
  - Auuu - zajęczałam cichutko.
  Babcia siedziała przy małym kwadratowym stoliku. Na przeciwległym krześle Lili podpierała brodę pięściami. Tata mruknął "cześć" nie podnosząc wzroku znad gazety. Opierał się plecami o blat kuchenny z ekspresem do kawy.
  - Bingo. Możesz się przesunąć? - niemalże szepnęłam, jak gdybym mogła wyrwać go z transu. To niemożliwe, będzie czytał jeszcze długie minuty, potem obejrzy jakiś dziennik w telewizji, a na koniec zapieczętuje nowo zdobyte informacje w internecie. Owszem, przesunął się, absolutnie nie zwracając na mnie większej niż trzeba uwagi.
  Nalałam kawy do silikonowego kubka na kawę, zamknęłam go pokrywką i wyszłam po cichu z domu. Wiem, że gdybym zapytała, tata uznałby, że muszę zabrać kogoś ze sobą. Ale nie tego potrzebowałam. Obok samochodu stał stary, skrzypiący rower babci. Lepszy taki, niż żaden. Porwałam go i pojechałam w skupieniu zapamiętując rzucające się w oczy znaki, billboardy. Zatrzymałam się przy ławce w parku, zdjęłam plecak z ramion i wyjęłam z niego książkę kupioną w Poznaniu. Rozsiadłam się wygodnie i w tym momencie nie liczyło się już nic - ciąża, modelki, rodzice, Dave ani Adam - poza literami ułożonymi w piękny sposób, ciężarem stron na kolanach i smakiem gorącej, słodkiej kawy.

  Rzuciłam torby na podłodze w sypialni. Ciąża niedługo osiągnie szósty miesiąc, trzeba szybko działać. Z ulgą zdjęłam kryjącą, ciężką sukienkę z dżinsu. Odwróciłam się w stronę dużego lustra naprzeciw łóżka.To nie ta młoda, niedoświadczona dziewczynka z włosami starannie związanymi w kok. Dotrzymywała kroku stale kłócącym się rodzicom, uczestniczyła w ich przyjęciach mających na celu zacieśnić więzi z przyjaciółmi z pracy oraz ukryć konflikty rodzinne. Po cichutku marzyła, że wszystko się ułoży. Wszystko zawsze musi się układać, prawda? Nie, nie w jej przypadku. To również nie ta rozczochrana młoda dziewczyna z obolałą głową na kacu po pierwszych imprezach z alkoholem i dragami. Nieobecnym wzrokiem obserwowała przebieg swojego życia jakby z boku. Może po prostu była zagubiona. Może nie było komu jej odnaleźć i wytyczyć dobrą, prostą drogę i skręciła tam, gdzie skąd już powrotu. Wtedy już przestała starać się zachowywać dorośle. To całkowicie straciło sens, nie ważne co kto myśli. Ważne, by jakoś sobie radzić. Ona dopiero smakowała życia. Robiła głupoty nie licząc się z konsekwencjami. Przecież miała rodziców z kupą forsy, własne mieszkanie, dobre stopie, kiedyś pójdzie na studia, ale tylko symbolicznie, bo i tak zostanie przyjęta na najlepsze stanowisko ze względu na znajomości rodziców. Nic nie mogło pójść źle. Teraz z odbicia wpatrywała się się w nią młoda kobieta. Znowu musiała dorosnąć. Wziąć odpowiedzialność na barki i ruszyć na przeciw życiu zamiast wciąż kryć się za - w tym momencie  już wydającymi się - dziecięcymi wymówkami dzieciństwa, niezależności, niedoświadczenia. Usadowiłam się na łóżku krzyżując nogi, pokój wypełnił dźwięk stukania palców o klawiaturę. Łóżeczko dla dziecka. Wózek. Pieluszki. Mnóstwo pieluszek. Butelki. Zabawki. Kup, kup, kup. Opłaciłam wszystko i zamówiłam do mieszkania - zakupy mają być doręczone (aż) w przeciągu miesiąca. To pierwsza część mojego planu. Planu większego, niż mogłam przypuszczać.
  - Mamo, przyjedź. - powtórzyłam stanowczo w słuchawkę.
  - Kochanie, mam dużo pracy. To może poczekać, przy...
  - Nie - podniosłam ton wchodząc jej w słowo. - Nie może poczekać. Masz być u mnie za dwie godziny! - trzasnęłam telefonem stacjonarnym.
  Tata zgodził się przyjechać, nieco zaskoczony, bez żadnych oporów. Może to wszystko nie będzie konieczne? Cóż, to tylko plan B, powtarzałam sobie. Jednak w głębi duszy czułam, co miało niebawem nastąpić. Kiedy? Tego jeszcze się dowiem. Udałam się do agencji projektanckiej wnętrz. Blond włosa kobieta dała mi obszerny katalog w czarnej, grubej okładce. Lucky wyraźnie się ucieszył, że wracamy przez park. Radośnie biegał i tarzał się po trawie. Ten jeden moment pamiętam jak przez mgłę. Był tam. W końcu mieszkał na przeciwko. Wysiadał z lśniącego, czarnego auta. Ubrany w marynarkę, z włosami starannie wygładzonymi na żel. Mój Dave.
  Mój?
  Nie.
  Podniósł wzrok. Zobaczył mnie, na pewno. Wydałam wyraźną komendę dłoni, by uniosła się w górę i pomachała chłopakowi na przywitanie. Zamiast tego zamarła w połowie ruchu. Uchwyciłam się oburącz katalogu. Niewidzącym wzrokiem patrzyłam przez Davida. Zamarłam. W tej jednej, krótkiej chwili poczułam, jak dzidziuś porusza się w moim brzuchu. Przekręcił się na prawo i oparł o zewnętrzną stronę brzucha. Na moją twarz wpełzł odruchowy uśmiech. Miałam ochotę rzucić się miłemu na szyję, krzyczeć z radości. Bo dziecko to coś (ktoś), z czego trzeba się cieszyć! Spojrzałam z powrotem na wypucowanego mercedesa. Ale go już tam nie było.
  Westchnęłam gorzko. Pogłaskałam lekko wypukły brzuszek w miejscu, gdzie spoczywało dziecko. Nagle przepełniła mnie bezgraniczna miłość do niego. I coś, czego wcześniej nie czułam - kruchą, aczkolwiek prawdziwą więź. Uniosłam głowę i spostrzegłam Laurę, dziewczynę z mojej dawnej klasy. To typowa blondyneczka, największa plotkara w szkole. Przyglądała mi się bacznie, opuściła dłoń z telefonem, a jej twarz wykrzywił złośliwy uśmiech. Przekaz był jasny: wszyscy się ucieszą gdy dowiedzą się, dlaczego cię nie ma w szkole. Przygryzłam wargę, a ona zniknęła mi z oczu. W moje ciało na miejsce mieszanki radości i ciekawości wtargnął ból trudny do opisania.
  Rodzice zjawili się punktualnie. Najpierw ugościłam mamę, która chętnie skorzystała z herbaty świeżo zaparzonej w dzbanie. Uwielbiała wszelkie rodzaje herbat. Po pięciu minutach przyszedł tata. Pośpiesznie usadziłam go na jednej z trzech kanap usytuowanych dookoła stolika do kawy. Pytający wzrok przeszywał mnie na wskroś.
  - Poprosiłam, żebyście przyjechali - zaczęłam niepewnie.
  Poczułam się mała i głupia.
  - Hm - wszystkie przemowy ułożone przedtem wypadły mi z głowy. Improwizowałam - Pamiętacie mojego chłopaka, Davida? Mamo, odprowadzał mnie raz do ciebie.
  - Co w związku z tym? - z gorączkowego zamyślenia wyrwał mnie ojciec. Poczułam przelotną złość, ale uczucie odrętwienia i wstydu nie dawało się rozwinąć temu odczuciu.
  - Chodzi o to, że jestem w ciąży - wypaliłam na jednym tchu.
  Na krótką chwilę rodzicom odebrało mowę. Patrzyli na mnie, a po wyrazach ich twarzy poznałam, że szybko układają sobie w głowie i dopasowują się do nowej sytuacji. Wiedzieli, że nie kłamię. Wtedy zaczyna się piekło.
  - Co powiedziałaś ? - zapytała mama z niedowierzaniem.
  - Co powiedziałaś? - powtórzył tata.
  - Ale ty jesteś jeszcze dzieckiem! Młodą, naiwną dziewczynką!
  Postanowiłam zachować spokój. Dla dziecka. Z trudem powstrzymywałam narastający gniew. Zaczęłam odliczać w myślach kolejno cyfry.
  1, 2, 3...
  - Jesteś taka głupia! Jak mogłam pozwolić ci mieszkać samej? Robisz co chcesz! A ty co się tak gapisz?! To twoja wina! Byłeś za tym żeby została tutaj! Bierze przykład z ciebie i twojej DZIUNI, ty GNOJU!
  - Kobieto, kto tu jest nieodpowiedzialny?! Przepuszczasz wszystkie pieniądze na ubranka i szmineczki, czujesz się za dobra na normalnego mężczyznę, za to ŚLINISZ się na widok modeli na okładce, TY SUKO! Ona chciała być taką damą jak TY!
  4, 5...
  - Czy ty w ogóle myślisz o przyszłości, dziecko? Masz nie po kolei w głowie... Kto...? Kim jest ten chłopak? Czy on wie kim my jesteśmy? Będzie miał poważne kłopoty, Boże!
  Co go obchodzi kim jesteście? Mam nie po kolei bo co? Bo dorastam, kocham kogoś i mam z nim dziecko?
 6, 7, 8...
  - Od teraz chodzisz do szkoły, gówniaro! I nie obchodzi mnie, że będą cię pokazywać palcami. JAK TRAKTUJESZ SIĘ JAK SZMATĘ, TO MASZ!!!
  Gwałtownie wzięłam duży oddech, by uspokoić pracę serca.
  9, 10...
  - Sprzedajemy tą spelunę! Rozumiesz?! Przeprowadzasz się do mnie! Natychmiast! Pakuj manatki! I powiedz tej świnie, że...
  - ZA KOGO WY SIĘ MACIE?! - wrzasnęłam z całych sił i pognałam do pokoju.
  Nie mogli zobaczyć, jak łzy ciekną mi po policzkach. Nie mogą zobaczyć, jaka jestem słaba. Do cholery, nie mogą - zwinęłam się na łóżku. Matka krzyczała coś do ojca, on próbował jakoś ją uspokoić, chociaż jego głos drżał przerażająco. Kiedy ostatnio był w takim stanie?
  - Klaudio, wyjdź. Porozmawiajmy poważnie. Nie zachowuj się jak...
  Gdy się rozwodzili. Wówczas przeżywałam to samo. Wtedy również zwijałam się na łóżku, przyciskałam poduszkę do głowy. Tłumiła ona głos taty, mój własny szloch. Sama już od jakiegoś czasu się trzęsłam. Koniec z mówieniem mi, jak się zachowuję, kim jestem.
  DOŚĆ, krzyczałam w głowie.
  Dziecko ponownie się poruszyło. Nie zaspane i spokojne jak w parku. Tym razem ono również cierpiało. Wierciło się niespokojnie, musiałam wyrwać je ze snu. Wyrzuty sumienia. Przecież ono mogło urodzić się w spokojnym, młodym małżeństwie. W łonie dwudziestopięciolatki. To ja je tak skrzywdziłam. Wszystko to moja wina. W dodatku zostałam sama z iluzją planu B. Jednak wcielę go w życie. Muszę. Pozwoliłam nam się uspokoić. Zza drzwi chodziły już tylko pojedyncze dźwięki, jakby z oddali. Płacz wyczerpał mnie dogłębnie. Mogłabym zostać w tym pokoju na zawsze? Zasnęłam.
  Gdy ponownie otworzyłam oczy, byłam w stanie tylko niewyraźnie dojrzeć ściany pokoju skryte w półmroku. Zmusiłam mózg do pracy. Co mnie obudziło? Jacyś ludzie rozmawiali ze sobą znużonymi głosami Mama, jakaś kobieta i mężczyzna... Rozróżniłam tylko "tak" i "proszę wejść". Ludzie weszli do kuchni po drugiej stronie mieszkania. Stamtąd dochodziły tylko słabe odgłosy rozmowy. Mijały kolejne minuty. Otwierane drzwi. Następnie ktoś cicho zapukał do drzwi mojej sypialni.
  Puk, puk.
  Znieruchomiałam.
  Puk, puk.
  - Klaudia, to ja...
  Co on tu robi? Podniosłam się wolno, chwiejnie podeszłam do drzwi. Moja dłoń zamarła na kluczyku. Żyję tylko raz...
  David śmiało złapał za klamkę, wkroczył do środka. Cofnęłam się by nie oberwać drzwiami. W dłoni miał zmiętą marynarkę. Jego koszula pogniotła się, krawat zniknął, włosy zostały zmierzwione. Spojrzał mi prosto w oczy. Jego były mocno podkrążone, jak po zarobionej nocy.
  - To prawda? - wydukał.
  Obłędnym wzrokiem opasał mój brzuch. Teraz wyraźnie widać było zaokrąglenie.
  - Boże, nie zrobiłaś tego... - uniósł brwi, rzucił marynarkę na oparcie fotela. - Boże, Kiki, nie zrobiłaś tego! - wykrzyknął, a ja cofnęłam się jeszcze dalej. - kochanie - teraz w jego oczach stanęły łzy. Rozpaczy? Bólu?
  Wyciągnął ręce. Dał mi czas na odwrót, ale nie. Przyciągnął mnie do siebie, ujął głowę i przytulił.
  - Tak się cieszę... - wyszeptał mi prosto do ucha.
  - Każą mi przenieść się do mamy - odwróciłam się przodem do jego twarzy. - To nie ma...
  - Kocham cię. - jego gorące usta złączyły się z moimi.
  - Musimy uciekać. - wyszeptałam.


wtorek, 30 lipca 2013

Rozdział 16

  Tego dnia wstałam za wcześnie, ulice były za ciemne, niebo za bardzo zachmurzone, a ludzie zbyt nieżyczliwi. Nawet trawa zdawała się za sucha. Jednym zdaniem: wszystko było za bardzo. Tup, tup. Kolejny krok do przodu, pochylenie. Uklękłam na miękkiej trawie. 
  - Chcę ci dać co najlepszego mogę ci dać... 
  To ostatni dzień w Poznaniu. Dłonie oparłam o trawę. Opuszkiem wskazującego palca musnęłam intensywnie żółty mlecz. Wiatr rozwiał moje włosy i rozniósł głos gdzieś w nicość. Zdjęłam jasne półtrampki i pomaszerowałam boso parę kroków do rzeki. Wyciągnęłam stopę przed siebie i zanurzyłam w wodzie duży palec. Zimna.
  - Smoke cheeba cheeba, smoke cheeba cheeba cheeba - zanuciłam dalej. 
  Szum wody i koron drzew wyginanych przez wiatr. Płynące ciemne chmury. Dotyk małych kamieni pod stopami. Tak właśnie żyję odkąd pokazał mi to pewien chłopak. Przeżywając wszystko starannie i ze szczegółami. Czując każdą chwilę. To on dał mi tę moc, część swojego świata.
  - Odkąd tu przyjechałaś jesteś taka... pełna życia. Podoba mi się to. - zabrzmiał głos Adama zza moich pleców. 
  - Ach tak? - w ułamku sekundy schyliłam się, zanurzyłam rękę w wodzie i chlapnęłam nią na chłopaka w full capie z napisem OBEY
  Uchylił się przed wodnym ciosem, jednak z opóźnieniem. Mokra bluza pociemniała.
  - Zaśpiewaj coś jeszcze - poprosił. - Gurala najlepiej.
  - Mogliśmy wszystko lecz mogliśmy tylko chcieć - zarzuciłam ręce na szyje chłopaka kręcąc przy tym biodrami. -  Żyjąc szybko, bo chcieliśmy wszystko mieć. 
  - Jak ładnie - stwierdził z uśmiechem. Założył mi kosmyk włosów za ucho. Zajrzał w oczy. To niesamowite, widzieć siebie w tych pięknych oczach koloru płynnego miodu. Gdzieś daleko za nami rozległ się grzmot. - Wracajmy.
  - Dobrze.
  Podniosłam trampki z ziemi i ruszyliśmy. Adam objął mnie w talii, gdy wyjęłam telefon. Ann odebrała po trzecim sygnale.
  - Tak?
  - Hej, kochanie. Co u ciebie?
  - Nie najgorzej - smutny głos przyjaciółki wywołał u mnie ukłucie w okolicy żołądka.
  - Lucky nie sprawia ci problemów?
  - Nie - zacięła się na chwilę. - Jest bardzo grzeczny. Wzięłam go do domu w opiekę, ale ojciec zareagował... źle. Hm, wiesz, wprowadziłam się do ciebie. Tylko na jakiś czas - oznajmiła przepraszającym tonem.
  - Kotku - obrałam ciepły ton pocieszającej matki. - Zamieszkaj ze mną na stałe. Wiem jakie masz problemy z rodzicami. Przecież już ci...
  - Pogadamy o tym jak wrócisz, okej? - przerwała mi. - Powiedz lepiej co u ciebie? Jesteś już w Nowym Jorku? 
  - Nie, nie. Wylatuję jutro rano. - stanęliśmy przed pasami.
  - Aha. Dobrego lotu.
  - Dzięki. Zadzwonię jutro. - światło się zmieniło i głos Ann zagłuszył wyrazisty dźwięk sygnalizujący przejście. 
  Zrobiłam krok do przodu na ulicę i w tym momencie chmury jakby się oberwały. Deszcz lunął i oblewał wszystko dookoła niepozostawiając suchej nitki. Krople dostały mi się do oczu, nie wiedziałam co się dzieje. Stanęłam w miejscu i pocierałam oczy, ale to tylko pogorszyło sprawę. Zacisnęłam powieki. Włosy oblepiły mi czoło, ubrania przykleiły się do ciała. Nagle usłyszałam głośne trąbienie jakiegoś potężnego auta i piszczenie opon. Sparaliżowana nadal stałam w miejscu. Okropne trzaśnięcie. Poczułam jak ktoś łapie mnie za skostniałe palce i mocno szarpie przed siebie. Spróbowałam dostrzec kto mnie ciągnie i dokąd, ale moje oczy spowijała mokra mgła, która szczypała w oczy. Mimowolnie przemieszczałam się do przodu i wciąż popychana, wpadłam na jakiś kamień na drodze. Zatoczyłam się na śliskim asfalcie i upadłam twardo na ziemi. Leżąc woda musiała spływać w dół, a więc udało mi się dostrzec ogromny tir rozwalony o przekrzywioną latarnię i inne samochody zatorowane na przejściu dla pieszych. Poczułam jak unoszę się w górę. Moje oczy na powrót nabrały wody. Zamknęłam je i spróbowałam oddalić się od tego wszystkiego.
  Długi czas w uszach słyszałam jedynie szum deszczu - a może ulewy! - jednak osoba, która mnie niosła, z trudem otworzyła drzwi klatki i wniosła mnie do środka. 
  - Pojedziemy windą. - oznajmił Adam i odstawił mnie na ziemię.
  Chwiejnym krokiem weszłam do przytulnego wnętrza winy. Adam mieszkał chyba na najwyższym z możliwych pięter, przynajmniej tak mi się wydawało. Drapacze chmur robiły na mnie szczególne wrażenie. Czekałam w milczeniu patrząc na robiącą się pod nami obszerną kałużę. Ktoś dzisiaj będzie miał tu dużo sprzątania, pomyślałam.
  - Kretyńska ulewa - zamruczałam pod nosem.
  Adam wyjął klucze i sprawie wsadził je do zamka. Wisiał przy nich zabawny piesek. Przypomniał mi Lucky-ego. Ciekawe czy gdybym urodziła to dziecko, czy mój piesek by je polubił. Ale zaraz potrząsnęłam głową, odrzucając tę myśl. Zawracanie głowy, pomyślałam. Wkroczyłam do jasno oświetlonego mieszkania z ogromnymi szybami zamiast ścian i zdałam sobie sprawę, że wygląda zupełnie inaczej niż wtedy, w nocy.
  - Usiądź - Adam wskazał na kremową kanapę przed stolikiem do kawy.
  Klapnęłam na siedzenie i dopiero zauważyłam, jak okropnie wyglądał. Kompletnie przemoczony zniknął w łazience. Siedziałam spokojnie nasłuchując szumu wody, uderzenia przedmiotu o coś metalowego, pryśnięcia dezodorantem. Zamek szczęknął, a w progu łazienki stanął przystojny chłopak z przewieszonym ręcznikiem przez biodra, na jego barkach połyskiwały kropelki wody. Ukucnął tuż przede mną tak, że mogłam utonąć w jego oczach o barwie płynnego miodu. Mokre włosy opadały mu na brwi, cmoknął z dezaprobatą.
  - Jak ty wyglądasz - zaśmiał się. - Chyba powinnaś... Powinienem dać ci coś suchego, nieprawdaż?
  Nie czekając na odpowiedź zerwał się i zniknął w sąsiednim pokoju. Przez uchylone drzwi dostrzegłam ściany w postaci szyb i zawieszone na nich kolorowe świąteczne lampki. To ten pokój, w którym byłam ostatnio, pomyślałam. Chwilę później w tym miejscu wyłonił się Adam z koszulką w ręku.
  - Trochę przyduża - stwierdził spoglądając na nią z ukosa. - W łazience jest suszarka mojej mamy.
  Większej zachęty nie potrzebowałam. Ruszyłam w stronę dębowych drzwi z mleczną szybą, po drodze złapałam koszulkę i zamknęłam się w niewielkim pomieszczeniu, zostając sama pierwszy raz od dłuższego czasu. Zrzuciłam z siebie mokre ciuchy, przerzuciłam je przez kaloryfer. Na półce obok zlewu dostrzegłam nowoczesną suszarkę do włosów. Rozczesałam splątane pasma podsuszając je w między czasie. Zza drzwi dobiegał mnie głos gotującej się wody. Włożyłam luźną koszulkę z nadrukiem sportowego auta na majtki, wprawdzie czułam się rozebrana i zbyt odsłonięta, ale musiałam zadowolić się tym ubraniem. Niepewnie nacisnęłam klamkę i na powrót znalazłam się w przestronnym pomieszczeniu łączącym kuchnię i salon. Ze zdziwieniem spostrzegłam, że parę metrów przed telewizorem Adam urządził posłanie ze sterty kołder i poduszek oraz koca na wierzchu. Stałam tak w bezruchu patrząc na to dzieło, gdy chłopak dał mi sygnał przytakując nieznacznie. Zbliżyłam się więc do zaimprowizowanego łóżka, ułożyłam się w nim wygodnie, gdy Adam zbliżył się z dwoma kubkami parującej herbaty. Podał mi jedną, po czym sam wpakował się pod koc obok. Poczułam się trochę nieswojo: w samych majtkach, obok faceta w samych bokserkach, z mokrymi włosami. Ukryłam to uczucie wtapiając wzrok w swój kubek. Gorący napój patrzył w dłonie. Adam włączył komedię i oparł głowę o poduszkę. Na szczęście nie miał zamiaru się odzywać.
  Miało być tak strasznie. Ale nie. Już na początku filmu nie zdołałam powstrzymać wybuchu śmiechu. Właściwie rżeliśmy się jak opętani i zastanowiłam się, czy on już oglądał ten film, czy ma tak świetne wyczucie. Może był kino maniakiem. W trakcie filmu, nie wiadomo kiedy, pochłonęliśmy parę batoników, czekoladę z całymi orzechami i chyba ze trzy paczki chipsów. Nic dziwnego, w końcu nie jedliśmy od południa. Dlatego też zgodziłam się, kiedy zaproponował kolację. Mieliśmy zamiar zjeść gofry, ale przez pomyłkę musiałam dodać sól zamiast cukru... Pierwsze dwa gofry się upiekły, Adam ugryzł niewielki kawałek, na jego twarzy pojawił się grymas i po chwili wypluł kawałek prosto do zlewu. Najpierw skrzywiłam się będąc pewna, że to moja wina, jednak nie potrafiłam powstrzymać śmiechu, gdy ten mlaskał jeszcze przez chwilę. Wylałam resztę ciasta do sedesu. Sprawdziliśmy lodówkę i wreszcie zdecydowaliśmy się na spaghetti. Wrzuciłam makaron do garnka, Adam zaś mieszał zawzięcie sos powstały z przecieru pomidorowego na patelni ustawionej na gazie. Dodałam trochę majeranku i efekt bardzo nas zaskoczył, ponieważ jedzenie było nie tylko zjadliwe, ale także naprawdę smaczne. Wtedy spojrzałam mu w oczy raz jeszcze, a on przesłał mi ciepły uśmiech. Ten chłopak niczego ode mnie nie oczekiwał. Kochał mnie, jak sądziłam, ale wiedział, w jakiej jestem sytuacji, nie napierał, nie robił problemów. Zrobiło mi się wtedy strasznie głupio. No bo przecież byłam w ciąży, zostawiłam ukochanego w Londynie, a siedziałam tu. W Polsce, w Poznaniu, z innym chłopakiem, w jego koszulce. Idiotyczne, prawda? Poczułam żal dla tego biednego chłopaka oraz mojego faceta, tam daleko, za granicą. Przekazałam mu wiadomość, która nim wstrząsnęła, ale również miała wpływ na jego życie i zostawiłam go z nią samego.
  Adam chyba wyczuł mój zły nastrój, albo czytał w myślach. Nie ważne, po prostu podszedł, wziął mnie w ramiona, pocałował w czubek głowy.
  - Przykro mi - wyszeptałam niemal bezgłośnie.
  - W porządku. - ujął mnie za brodę i przechylił w górę tak, by mógł zajrzeć mi w oczy. Odgarnął mi włosy z czoła i pocałował ponownie, w nos. Podarował mi ostatni uśmiech, wtedy zebrałam rzeczy i wróciłam do hotelu. Po drodze wstąpiłam do księgarni po książkę w języku angielskim. Kupiłam też kawę w małej kawiarence. Wszystko po to, by zatuszować ból w okolicy klatki piersiowej. Ból, który przenikał mnie na wskroś, wypływał z głębi mnie i spowijał mgłą mój umysł. Trudno, powtarzałam sobie w myślach. Przecież nie mogłam zatrzymać go na zawsze.


środa, 19 czerwca 2013

Rozdział 15

  Krążyłam nerwowo po pokoju z telefonem przy uchu. Jedyny blask dawało światło skrzącego się drewna w kominku. Zbliżała się północ. Lucky przekręcił główkę, jak gdyby zastanawiał się, co jego pani wyczynia. 
  - Spokojnie, to przecież David - uspokajała mnie przyjaciółka przyciszonym głosem. - Zabalował dłużej, na pewno nic mu nie jest.
  - Taa - przyznałam bez przekonania.
  Wybrałam kolejny numer. Jeden sygnał. Dwa. Trzy. Cztery.
  - Co tam trzeba? - usłyszałam rozweselonego Jake'a.
  - Jest z tobą David? 
  - Tak, spoko, siedzi sobie - zawahał się na ułamek sekundy. - i się śmieje.
  - Aha. Gdzie mogę was znaleźć?
  - Słuchaj, on świetnie się bawi. Nie ma potrzeby, żebyś - przerwał mu jakiś krzyk, chyba radości - Poczekaj, już tam idę - zwrócił się do kogoś innego. - Muszę kończyć. Za Old Dirty Avenue, jeszcze dalej za parkiem mamy ognisko. Do zobaczyska. 
  Rozłączył się. Usiadłam obok Ann na kanapie, podkurczyłam nogi i oparłam głowę o jej ramię. Użyczyła mi połowę koca i objęła moje kolano. Popatrzyłam w maleńkie płomyki w kominku. Leniwie lizały kawałki drewna. Buchała od nich intensywna czerwień. Resztę pomieszczenia spowijała ciemność. Lucky, podążając moimi śladami, wgramolił się po mojej drugiej stronie, oparł łepek o skraj kanapy i usypiany widokiem ognia, powoli zamykał ciemne oczka. 
  - Myślisz, że on nie chce tego dziecka? - zapytałam najciszej, jak potrafiłam. Nie miałam zamiaru zadać tego pytania, ale widocznie słowa nie pytały o pozwolenie.
  - Chce. Tylko musi przywyknąć do tej myśli - pogłaskała łagodnie moje włosy.
  - Nie wiem - zamyśliłam się. Jeszcze nie powiedziałam im o planie C. - Jadę po niego.
  Zostawiłam Ann, zbiegłam po schodach i chwyciłam rower. Mieszkanie w dużym mieście ma też swoje plusy - każdy skrawek ulic był oświetlony latarnią. Dawno niejeżdżony rower rozklekotał się, jednak po paru minutach ucichł. Pedałowałam zawzięcie. Chciałam jak najszybciej znaleźć się z powrotem w domu. Po ostatnim incydencie w parku nie lubiłam przebywać na zewnątrz nocą. Dopiero przy Old Dirty Avenue zwolniłam. Co jeśli David wcale nie chce wrócić? Co jeśli jest pijany i mnie uderzy, gdy spróbuję go odciągnąć? W jaki sposób go ściągnę do domu? - pytania same cisnęły mi się na myśli. Wąską ścieżką przejechałam końcową część parku, usłyszałam muzykę, a ponad drzewami unosił się dym. Ustawiłam rower za wielkim dębem. 
  Faktycznie, ognisko było ogromne. W ciasnym kręgu kłębiło się mnóstwo ludzi. Płomienie oświetlały im twarze, a oni śmiali się, pili, jedli, rozmawiali. Dojrzałam parę znajomych twarzy, w tym Daniela.
  - Daniel! - krzyknęłam. Odwrócił się w moją stronę i wzrokiem wskazał siedzącego po drugiej stronie ogniska Davida.
  Rysował butelką w ziemi jakieś kształty. Kurtkę miał brudną w piasku, na głowie spraną czapkę. Na szyi natomiast zawieszoną... dziewczynę. Blondynkę o powiekach pomalowanych na niebiesko, dekolt trząsł się jej za każdym razem, gdy się śmiała. Pocałowała mu ucho.
  Obeszłam czym prędzej ognisko. Nie wiedziałam wprawdzie, co zamierzam zrobić, ale chciałam się pozbyć jak najszybciej natarczywej laski. Stanęłam przed nim, zachowując lekki dystans. Zacisnęłam dłonie w pięści i czekałam na reakcję ze strony Davida. Uniósł wzrok. Wtedy zrobił coś zupełnie nieoczekiwanego.
  - Klaudia! - odepchnął dziewczynę uderzając ją łokciem w brzuch i zerwał się, lekko się chwiejąc. - Kochanie! Przyszłaś po mnie! - dopadł mnie i objął w talii - Wiedziałem, że przyjdziesz mnie stąd zabrać. Wtulił mi się w szyję, lekko się chyląc.
  Objęłam ramieniem swojego chłopaka i poprowadziłam do parku. Tam posadziłam go na ławce. Ukucnęłam przed nim.
  - Co cię napadło? - wyszukiwałam wszelkich znaków na twarzy Davida. Kącik ust lekko drgnął, oczy intensywnie szukały czegoś do oparcia. Wreszcie utkwił wzrok we mnie.
  Musnął opuszkiem wskazującego palca mój brzuch.
  Wstałam, zdając sobie sprawę z całej sytuacji. Aż do tej krótkiej chwili cały czas miałam nadzieję, że wszystko będzie dobrze, że ta sprawa zbliży nas do siebie jeszcze mocniej. Zorientowałam się, że on nie jest zadowolony. Raczej przerażony, jak ja. Odwróciłam się plecami, a łzy rozmyły obraz. Zerwałam listek z drzewka i miętoliłam go, jak gdyby miało to rozwiązać problem. Wtem wręcz niedosłyszalnie David podszedł do mnie, objął mnie jednym ramieniem i zadzwonił do Jacoba poprosić, by odwiózł nas do domu. Ten zjawił się kilkanaście minut później i razem z Davidem poszli po samochód i mój rower. Zostałam sama, latarnie już zgasły. Wiatr kołysał całym moim ciałem. Łzy okalały policzki, a wargi zacisnęły się z bólu. Wszystko sprawiało wrażenie, jakby czas stanął na ułamek sekundy, w którym zostałam. Nic w otoczeniu nie zamierzało się poruszyć. Tylko liście cicho szeleściły, a chłodny wiatr uderzał o twarz. W głowie szumiało jedno, to samo pytanie: "Co teraz?"
  Gdy wróciliśmy, Ann siedziała na kanapie dokładnie tam, gdzie ją zostawiłam. My również usadowiliśmy się obok. Nikt nie planował rozmowy, ani raczej jej nie oczekiwał, ale w powietrzu wisiała niepewność.
  - Dave - zaczęłam. - Ja... Ja wiem, że wszystko poszło nie tak. Słuchaj, już postanowiłam. Nie urodzę tego... dziecka. - poczułam gorzki smak w ustach. Samo słowo "dziecko", jako moje dziecko, zdawało mi się brzmieć nienaturalnie, dziwnie. Wręcz niemożliwie.
  - Słuchaj, jeśli to konieczne - Ann przytaknęła. - Jak najbardziej. Tylko dobrze się zastanów. Możesz  potem żałować całe życie swojej nastoletniej decyzji. Może zostaniesz światowej sławy modelką (a może nie), masz szansę. Sama wiesz czy warto to przełożyć na dziecko, czy nie.
  David nie ośmielił się zabrać głosu. Kiwnął tylko głową, a przez jego twarz przeleciał lekki uśmiech.
  Podniosłam telefon i wybrałam numer.
  - Słucham? - znajomy głos staruszki dodał mi otuchy, a jednocześnie wstydu. Gdyby się dowiedziała...
  - Hej, babciu. Tu Klaudia.
  - Dzień dobry, skarbie! Co skłoniło cię do rozmowy? Czekaj, nic nie mów. Tata mi powiedział. Gratulacje, moja piękna modelko.
  - Och, dziękuję. Myślałam, że może... Właściwie to sama chciałam przylecieć. Omówić wszystko. Poza tym dawno cię nie widziałam, babciu - mówiłam powoli. Musiała się zgodzić, nie było innego wyjścia. Dla mnie, rzecz jasna. - Nie masz nic przeciwko?
  - Kochanie. Oczywiście, że nie. Sama o tym pomyślałam. Musimy uczcić twój sukces. Zaraz zadzwonię do taty, zawiezie cię do Polski, zwiedzisz kraj. Co ty na to?
  - Jasne, dziękuję. Bardzo się cieszę. - siliłam się naturalny ton. Czułam przecież wdzięczność, ale ciężko jest się czymś cieszyć będąc nastolatką z dzieckiem w brzuchu.
   Spaliśmy tego dnia we trójkę. Ja z Ann w moim pokoju i Dave w salonie. Przed snem tata zadzwonił i szczęśliwie oznajmił, że zabierze mnie już jutro. Zaszyłam się jeszcze w łazience.
  - Halo?
  - Adam? Co porabiasz?
  - Klaudia, jak miło. Nic, chłopaki są w ciągu. Wiesz. Starają się o zioło... Ale jakoś leci i - Adam recytował znudzony, jakby z pamięci.
  - Tak, tak. - przerwałam mu, bo musiałam wracać do Ann. - Będziesz w domu przez następny tydzień?
  - Nigdzie się nie wybieram, a co? - w jego tonie zaiskrzyła nutka nadziei.
  - Super, wpadnę. Muszę kończyć, do zobaczenia.
  - Serio? Jezu, świetnie!
  Ale już się rozłączyłam.

  Jechaliśmy z tatą oraz jego kobietą z okrągłym brzuszkiem w całkiem dobrych humorach. Po drodze zajechaliśmy na gigantyczne lody. O n a  mamrotała coś do jej małego dziecka. Dopiero wtedy przeszła mi przez głowę pewna myśl: Obie jesteśmy w ciąży. W tym samym czasie. Ja z Davidem. O n a  z moim tatą. A on się nigdy nie dowie. Komiczne.
  O dziwo, udało się nam wynająć dokładnie te same apartamenty na moją prośbę. Umówiłam się z Adamem w pobliskim, niewielkim parku. Najpierw zamierzałam się odświeżyć po podróży. Nastawiłam sobie budzik i zdrzemnęłam się na dwie godzinki. Gdy wstałam, dochodziła siedemnasta. Wzięłam prysznic, pomalowałam oczy tuszem do rzęs i włożyłam koszulę bez rękawków z ćwiekami na kołnierzyku oraz spodenki. Włosy zostawiłam naturalnie falowane w nieładzie. Wepchałam do buzi garść tik taków i wybiegłam na dwór. Pan z twarzą obrośniętą brodą uśmiechnął się, widząc jak wszystkiemu się przyglądam. Parę razy się zgubiłam i zapytałam o drogę. A potem zobaczyłam Adama na ławce w parku. Nie ukryłam emocji, nie było takiej potrzeby. Planowałam to radosne przywitanie całą drogę.
  - Aaaadaaaam! - rzuciłam mu się na szyję. Kobieta o ostrych rysach twarzy w drugim końcu parku zapewne uznała to za niestosowne. Ale gdy spojrzałam w górę, zobaczyłam jego uśmiech. Lekki, zawadiacki uśmieszek. On również był szczęśliwy.
  - To co dziś robimy? - zapytałam.
  - A czy to ważne? - uniósł brwi. Powtórzyłam ten gest. - Cieszmy się chwilą.
  - Zostaję dłużej, niż ostatnio. Postanowiłam, że - położył mi palec na ustach.
 Szliśmy chodnikiem obok kolorowych witryn sklepowych. Nagle złapał mnie za nadgarstek i delikatnie pociągnął w wąską uliczkę po lewej. Zmarszczyłam brwi.
   - Co ty wyprawiasz? - odpowiedział mi szelest skradającego się za kartonami kota.
  Jeszcze parę kroków, jeszcze moment. Blask słońca oślepił mi oczy. Zakryłam się wolną ręką. Gdy ją opuściłam ujrzałam brzeg rzeki. Brzeg całkiem otoczony i zakryty budynkami. Natomiast po drugiej stronie rozciągało się pasmo lasu. Wolność. Przez chwilę widziałam tylko las, słyszałam płynącą wodę, szumiące drzewa i śpiew ptaków. Wszystko inne zlało się w jedno. W tym właśnie momencie Adam odwrócił się i wszystko nagle nabrało ostrości. Usłyszałam cichą muzykę z otwartego okna na piętrze, na drzewie usiadł ptak, trawa zalśniła rosą, woda miarowo chlupotała o piasek. I te oczy. Oczy o kolorze płynnego miodu. Wszystko nabrało sensu, całe moje życie przybrało całkiem inny bieg. Zrobiłam dwa kroki w jego stronę. Przekręciłam głowę na bok i się uśmiechnęłam. On powtórzył tę czynność, kiwając się na piętach. Ręce miał niewinnie złożone za plecami. Włosy lekko drgały przy każdym powiewie wiatru. Przygryzł wargę. Czułam się jak po narkotykach. Nie, lepiej. Tak bardzo przyjemnie. Nie wiem jak długo to trwało. W pewnej chwili odwrócił się na pięcie i podszedł bliżej wody. Wtedy zrobiłam parę kroków w kierunku drzewa. Ktoś musiał je tu posadzić. Niedługo jasnoróżowe kwiaty zamienią się w wiśnie. Adam sięgnął w górę, zerwał jeden z nich i delikatnie wpiął mi we włosy. Ten drobny gest wydawał mi się ogromnie romantyczny. Wtedy zdjął plecak z ramienia, wyjął koc, rozłożył go pod wiśnią i oznajmił z tajemniczym uśmiechem:
  - Trochę sobie poczytamy.
  Usiedliśmy na kocu w czerwono-białą kratę, wyjął jeszcze niewielką książkę. I zaczął czytać baśń o śpiącej królewnie. Słuchałam uważnie, przyglądając się mówcy wsparta na łokciach. W chwili, gdy doszedł do momentu, gdzie książę całuje królewnę, dotknął palcem czubka mojego nosa. Muszę przyznać, że byłam świadoma niezwykłości tego spotkania. Ale wcale mi to nie przeszkadzało. Czułam się lekka, szczęśliwa.
  Przekręciłam się na plecy i rozciągnęłam ręce w górę, słońce padało mi na twarz. On zrobił to samo. Uchyliłam lekko jedną powiekę. Dostrzegłam, że twarz Adama jest zwrócona ku mnie. Obserwował każdy mój gest, a więc szybko domknęłam oko spowrotem. Mijały kolejne minuty. Spojrzałam na niego i zobaczyłam, że nadal na mnie patrzy. Uśmiechnęłam się delikatnie, ale on nawet nie drgnął. Przygryzłam wargę zdziwiona. Wreszcie odwróciłam wzrok i utkwiłam go w koronie drzewa ponad nami. Poczułam jego ciepłą dłoń na skórze, gdy odgarniał mi włosy z czoła. Kątem oka dostrzegłam, że się uśmiecha. Poczuł chyba na sobie mój wzrok, gdyż w odpowiedzi puścił oczko. Gorączkowo szukałam jakiegoś tematu, by przerwać tą ciszę. Ale co miałabym powiedzieć? Że jestem tu w drodze do usunięcia ciąży? Jednak on zamknął oczy. Jego opalona skóra błyszczała promieniami słońca, rzęsy drgały pod wpływem słabego wiatru. Oblizał usta, które zaczęły mienić się wilgocią. Mu nie przeszkadzała cisza. Pozwoliłam więc odpłynąć wszystkim myślom, zatopić się w chwili. Odkryć nowy sposób życia.
  Następnego dnia po przebudzeniu ubrałam się w koszulę w czerwono-czarną kratkę i przetarte dżinsy, a po zjedzeniu śniadania dochodziło południe. Tym razem spotkałam się z Adamem na przystanku przy centrum handlowym. Może z Adamem to nietrafne stwierdzeniem, bo w jego cieniu stał również Kuba i Maciek. Na przywitanie Adam puścił do mnie oczko. Czyżby zrozumiał, że mam chłopaka i nie stara się już o moje serce? Wysportowany, opalony, seksowny blondyn, tzw. Kuba objął mnie ramieniem i zamruczał coś w stylu "Jak leci?", ale tym razem wydawał się bardziej... jakby szorstki. Maciek natomiast patrzył pusto tępym wzrokiem w przestrzeń. W sposób jakby nic nie widział. Jak gdyby ktoś zgasił mu iskrę w oczach tak typową dla przystojnych chłopaków. "Narkotyki" - pomyślałam.
  - Ee, co robimy? - zapytałam lekko zakłopotana ciszą.
  - Zobaczysz - odparł Adam. Kuba uśmiechnął się słabo i ruszył za Maćkiem, który był już parę kroków przed nami.
  Dołączyliśmy do dwójki nieco ponurych facetów. Szłam w całkowitym milczeniu. Szum ulic przerywały jedynie od czasu do czasu leniwe rozmowy tych z przodu. Chociaż to, co nazwałam rozmową, było raczej krótkim wymienieniem zdań lub opinii na temat motoryzacji albo systemu. Złożyłam ręce za plecami. Widziałam jak liczne sklepy i bloki rzedły. Zamiast nich pojawiły się pola i drzewa, zza których wyłaniał się stary dźwig, zapewne z urwanej kiedyś budowy kolejnego bloku. Może rząd stwierdził, że nie opłaca się budować kolejnych mieszkań w takiej odległości od miasta. Skręciliśmy w stary asfalt po lewej i spostrzegłam, że to wcale nie był dźwig. To wielka karuzela. Opuszczonego Wesołego Miasteczka. Spojrzałam na Adama, ale on nie miał zamiaru dać mi jakiegokolwiek znaku. Dotarliśmy do zardzewiałej bramy. Na ziemi leżał przepiłowany łańcuch oraz zepsuta kłódka.
  - Co to za pomysł? - zapytałam. Przecież te stare maszyny mogły lada chwila się zawalić.
  - Nie podoba ci się? - wybuchł gromkim śmiechem Kuba. - My przychodzimy tutaj codziennie.
  Przekroczyliśmy bramę na ubitą ziemię, spowitą gdzieniegdzie uschniętą trawą. Wokół kłębiły się niezliczone atrakcje jak budki do gry w zbijanie piłką butelek, stoisko z jedzeniem, karuzele, budynki o przedziwnych kształtach i kolejki górskie. Jednak latarnie miały powybijane żarówki, szyldy wyblakły, a zamiast żywych kolorów, otaczały nas namolne szarości. Ten widok przypominał mi scenę z jakiegoś horroru. Adam zniżył się tak, bym tylko ja mogła go usłyszeć.
  - Ćpuńskie mieszkanie odwiedziły pieski. Teraz mieszkają tutaj. W tych budynkach jest naprawdę ciekawie, zobaczysz. - szepnął. Wszystko jasne.
  Kuba zapalił papierosa i zniknął w budynku z lustrami. Domyśliłam się, że żadne z nich nie przetrwało. Podeszłam bliżej budki z grami i dostrzegłam brudne, naderwane, pluszowe maskotki. Nie mogłam zrozumieć faktu, dlaczego ktoś zostawił to miejsce w tak aktualnym stanie. Tzn, dlaczego nikt nie zabrał przedmiotów, które mogły się jeszcze przydać, nie wykorzystał ich gdzie indziej. Adam ruszył wolnym krokiem do innego pomieszczenia. Jego sposób chodu sprawił, że w uszach zaszumiało mi słowo "Chodź", choć to tylko wyobraźnia. Przekroczyłam próg i znalazłam się w tzw. Fun Housie. Wnętrze było duszne, skryte w półmroku. Wysoka budka z biletami oraz szeroki regał z różnymi przedmiotami zakrywał miejsce, którego ściany pokryte były mnóstwem lampek choinkowych. Z sufitu zwisały niegdyś kolorowe atrapy. Miałam wrażenie, że mogę znaleźć tam wszystko. Niespodziewanie Adam złapał mnie za rękę na krótką chwilę, gdy pociągnął za sobą do budki fotograficznej. Zasłona opadła za nami i zapadła całkowita ciemność. Potrzebowałam dłuższej chwili, by odróżnić płynne rysy granatowej bluzy, lekki zarost, błyszczące oczy wpatrujące się we mnie. Przyciągnął do siebie tak blisko, że czułam na szyi oddech mężczyzny. Ciepły dotyk opuszków palców na policzku nie zaniepokoił mnie, przeciwnie. Sprawił, że poczułam się bezpieczna. Powoli nachylił się do mnie, bym mogła podjąć decyzję, uciec. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że nie potrafię. Nie potrafiłam mu odmówić, odsunąć się, odejść. Zrobiłam to za pierwszym razem, chociaż zaraz pożałowałam, że nie spróbowałam. Oczywiście, to źle. Ale inaczej nie mogłam. Oblizał miękkie wargi i pewnie dotknąłby nimi moich, gdybym nie wypowiedziała tych słów:
  - Jestem w ciąży.
  Odsunął się pogrążony w mroku jeszcze bardziej. Dostrzegłam jak unosi brwi. Zaczęłam gorączkowo szukać słów wyjaśnień, przeprosin, czegokolwiek. Byłam w ciąży. Stałam tam z nim, pozwalałam zbliżyć się, dotykać, nosząc w sobie czyjeś dziecko. A w tym momencie zabrakło mi słów. Tylko myśli zdawały się funkcjonować jako tako: "Co sobie myślałam, przecież on zaraz odejdzie...". On również myślał. Może rozważał, czy mnie tam zostawić, czy kazać wyjść. Wreszcie poruszył sztywnymi dłońmi, złożył je w pięści, znowu rozprostował, a gdy objął mnie w pasie, znowu zrobił to płynnymi, delikatnymi ruchami.
  - Chodź. - wyraził swoją powagę stanowczym tonem, po czym odwrócił się i wyprowadził mnie z powrotem do pokoju, który kiedyś miał poprawiać humor, wtedy zaś sprawiał, że krew w żyłach zastygała.
  Tym razem zauważyłam, że w pewnym miejscu rekwizyty Wesołego Miasteczka zostały odsunięte na bok lub przeniesione. Na ich miejsce pojawiły się elektryczna kuchenka, zamknięta szafka, butelki z wodą w koszyku oraz na wyczyszczonej podłodze ten sam koc w kratę, co poprzedniego dnia. Adam położył mi ręce na ramionach z naciskiem, dając do zrozumienia, żebym usiadła. Usadowił się obok mnie, rzucił mi butelkę z wodą, a jego usta zastygły w niemym uśmiechu. To był raczej uśmiech uprzejmości, niż zadowolenia. Przełknęłam z trudem parę łyków, nawet kropla spłynęła mi po brodzie i skapnęła na koszulę. Przekaz z wodą był jasny - miała ona pomóc mi odzyskać głos, bym mogła wszystko wyjaśnić.
  - Wiesz, nie jestem tu przypadkiem, ani na wakacjach - zaczęłam niepewnie. - Chodzi o to że, on... ee, tata - spuściłam głowę i pokazałam palcem na swój brzuch - nie przyjął wiadomości o "niespodziance" zbyt dobrze. Trafiła mi się też rola modelki - ciągnęłam. - lecę do Nowego Jorku, do babci, tam legalnie usunę ciążę. - tym razem zawstydzona utkwiłam wzrok w drabinie opartej o zapleśniałą ścianę.
  Moment ciszy. Albo mi się zdawało, albo usłyszałam coś w rodzaju "nie możesz", bo wydarzenia popłynęły zbyt szybko. W jednej chwili Adam był przy mnie, w następnej już czule ujmował mi twarz, a gdy jego usta musnęły moje, kompletnie straciłam kontrolę nad wszystkim. Otworzył mi usta i wsunął język, i wiem, że potem zasnęliśmy.
  Obudziłam się w ramionach Adama. Leżeliśmy na dużej poduszce i zapuszczonej kołdrze, przykryci drugą. Musiał wstać i przynieść pościel, gdy spałam. Teraz oddychał ciężko. Spał. Był tak słodki. Było tak ciemno, że nie widziałam nic więcej, ani jednego kształtu. Wyjęłam telefon z tylnej kieszeni spodni i gdy zobaczyłam zero, trójkę i czterdziestkę, zastanowiłam się, czy tata zorientował się, że nie wróciłam na noc. Jednakże, nie zmartwiło mnie to, tak jak nic nie martwiło mnie od czasu, gdy jestem z Adamem. Wszystko wydawało się być proste, łatwe, zrozumiałe. Czując ciepłą rękę Adama na moim brzuchu pod koszulką pierwszy raz poczułam więź z dzieckiem. Położyłam dłoń na jego dłoni, wtuliłam się w pierś chłopaka i ponownie zapadłam w spokojny sen.

sobota, 4 maja 2013

Rozdział 14

  Siedziałam z książką na podkurczonych kolanach popijając gorącą kawę z mlekiem w obu dłoniach. David przeszedł obok mnie miękkim brązowym dywanem wyścielającym mój salon. Po minionym wieczorze postanowiłam, że zostanę tutaj, u mnie w domu. Mój chłopak natomiast, kręcił się raz tu, raz tam.
  Wiele razy myślałam o ciąży. Co zrobić z tym fantem? Postanowiłam na początek wyznać to ojcu dziecka. Niestety, nie wypaliło. Miałam zamiar oznajmić mu wszystko w ostatniej chwili, gdy będzie wychodzić do pracy. Otworzył zamek w drzwiach i lekko je uchylił.
  - Davidzie...
  - Hm? - zbity z tropu odwrócił się, by popatrzeć na mnie.
  - Zostań jeszcze chwilę - poprosiłam.
  Na to odstawił plecak i usiadł obok mnie na kanapie. 
  - Co tam, słońce? - nachylił się nade mną unosząc jeden kącik ust.
  - Wiesz, dobrze mi z tobą - zagaiłam niewinnie.
  - Tak? - tym razem obdarzył mnie szerokim, ciepłym uśmiechem. - Mi też. Widziałaś Olkę z Filipem? Bez przerwy się sprzeczają. Jak dobrze się złożyło, że trafiliśmy na siebie, prawda? Wszystko idzie nam tak łatwo - objął mnie ramieniem.
  - Taa - opuściłam wzrok na książkę. W tym momencie zrezygnowałam z przekazania mu wieści, że zostanie tatusiem. Trzeba było wymyślić inną koncepcję.
  - No to, co? Będę się zbierał, nie? - przytulił mnie mocno jeszcze raz i odszedł w kierunku wyjścia.
"Och, dlaczego po prostu nie wypaplałam wszystkiego na jednym tchu?" - pomyślałam. 
  Pocałował mnie jeszcze w czoło i zniknął piętro niżej. Nie domknęłam za nim drzwi i z rezygnacją rzuciłam się na kanapę. Kolejną godzinę, zamiast zagłębiać się w lekturę, myślałam nad planem B. B, jak Belinda, czyli moja mama.
  Zebrałam się w ciągu kilkunastu minut. Po prostu włożyłam brudne naczynia do zmywarki, zdjęłam szlafrok i zarzuciłam pierwsze lepsze ubrania, czyli czarną koszulkę NIRVANA oraz spodnie przed kostki w tym samym kolorze. Niedbale związałam w kok długie, brązowe włosy i poleciałam czym prędzej na przystanek autobusowy. 
  Podczas jazdy myślałam o tym, co właściwie zamierzam. Musiałam powiedzieć mamie, by mi pomogła. Jasne było przecież, że sama sobie nie poradzę. Potrzebuję rad, funduszy, a przede wszystkim rad. Zresztą kto lepiej zna się na rodzeniu i dzieciach, jak nie własna matka? 
  Dotarłam do bogatej dzielnicy. Zadzwoniłam do drzwi, chociaż i tak od razu nacisnęłam na klamkę i wtargnęłam do środka. Zdejmowałam zawzięcie buty w przedsionku. Cisnęłam jednym z nich w szafę z nerwów. Wystraszona gospodyni leciutko wychyliła się przez duże, dębowe drzwi.
  - Ach, to ty, Klaudio! - wyraźnie jej ulżyło. - Już bałam się, że przez moją nieuwagę (zapomniałam zamknąć drzwi) napadł na nas jakiś chuligan!
  - Chuligan ze mnie świetny - uśmiechnęłam się. - Cześć, Anno.
  - Wejdź, proszę, upiekłam ciasto z dyni. O ile pamiętam, przepadasz za ciastem z dyni, prawda?
  - Tak - wyjrzałam za ramię Anny w poszukiwaniu mamy.
  - Belinda jest w kuchni - położyła mi rękę na ramieniu. - Napijesz się czegoś, kochanie?
  Popatrzyłam na Annę. Była z nami, odkąd tata się wyprowadził. Traktowała mnie jak członka rodziny, ja z mamą ją również. Całkiem szczupła, wcięcie w talii, obfity biust; schludnie ułożone, kasztanowe włosy; dwadzieścia dziewięć lat; ciepły uśmiech i charakter dobrej matki. A jednak, nie jest w związku małżeńskim, nie ma dzieci. Od czasu do czasu udaje jej się zauroczyć i spotyka się z przystojnymi mężczyznami. Widywałam ją w kinie, czy spacerującą osłonecznioną promenadą z naprawdę dobrymi partiami, takimi, jak np. wyprostowany biznesmen o kruczoczarnych, krótko ściętych włosach. Jednak wszystkie jej związki nie trwały dłużej, niż miesiąc.
  Dzisiaj również szykowała się na spotkanie - krzątała się nerwowo, dotykając krótkich kolczyków perełek, pachniała na kilometr swoimi francuskimi perfumami na wyjątkowe okazje. Ponadto była w świetnym humorze. "Dobrze, nie będzie jej przy rozmowie" - pomyślałam. Nie to, że mi przeszkadzała. Zwyczajnie nie chciałam, żeby sprawa za szybko się rozniosła. Poza tym, nie znałam reakcji mamy. Nikt nie mógł jej przewidzieć.
  - Właściwie, muszę z nią porozmawiać.
  - Ach, tak.
  Mama, słysząc rozmowy, wyjrzała z kuchni.
  - Klaudia! Kochanie, jak miło - zeskoczyła z wysokiego stołka przy barze i pośpieszyła ku nam. - Co tu robisz? Nie mówiłaś, że przyjedziesz - objęła mnie czule. Wyjątkowo czule. - Anno, zaparz herbatę.
  - Mamo...
  Ding Dong. Uwolniłam się od uścisku matki i otworzyłam drzwi, bo byłam najbliżej.
  - O mój Boże! - pisnęła Anna i uciekła spiralnymi schodami na górę, zrzucając po drodze fartuch.
  Ku mojemu zdziwieniu, przede mną ukazał się dość wysoki mężczyzna, oszacowałam go na trzydzieści pięć lat, ale nie miał na sobie ubrań znanych marek. Przeciwnie, ubrany był w koszulę w kratę, wytarte dżinsy oraz stare adidasy. Miał lekki zarost na twarzy i przyjemny uśmiech.
  - Witaj, ...? - ręce miał niewinnie złożone za plecami.
  - Klaudia, cześć.
  - Och... tak, hm, cześć - uścisnął mi dłoń.
  Wyglądał na człowieka bez grosza przy duszy. Nie był biznesmenem, ani dyrektorem banku. Nie, nie uważam, że to źle. Nawet mi się spodobał. Znaczy, nie w  t a k i m  sensie. Jego przyjazny głos i buty - choć stare, wyraźnie starannie wyczyszczone - budziły zaufanie.
  - Ann? - krzyknęłam. - Hm, wejdź. - zaprosiłam go do środka, ale nagle, zza ściany wyskoczyła moja gospodyni w błyszczącej, fioletowej sukience i czarnych, wysokich szpilkach.
  - Och - wyrwało mi się. - Miłego wieczoru.
  - Wybaczcie, że was tak zostawiam - z jej twarzy wyczytałam zmieszanie. - Belindo, przy kuchence stoi herbata w dzbanie. Wszystko posprzątałam. A, ciasto pokrojone stoi na stole w kuchni. Świeżo wyjęte z pieca. Gdybyście zgłodniały, obiad w lodówce. Do widzenia.
  Zamknęłam drzwi za nową parą. Ociągałam się z odwróceniem się do mamy. Zostałyśmy same. "Zaraz się zacznie..."
  - Wejdź do salonu, kochanie. 
  I tak zrobiłam. Usiadłam na skórzanej kanapie. Śledziłam wzrokiem mamę, niosącą herbatę. Słodką, parującą herbatę z cytrynką. Zastanawiałam się, kiedy Ann zdążyła ją zrobić. Ciasto faktycznie było ciepłe. Chociaż sama nazwałabym je torem. Ładnym, uformowanym tortem czekoladowym z kremem nugatowym. Anna każde jedzenie robi najlepiej. Mogłaby zostać kucharką samego prezydenta, czy kogoś tam. Ale wolała pichcić dla mnie. Zwykłej dziewczyny. W dodatku ciężarnej nastolatki.
  Ten moment uznałam za stosowny.
  - Mamo - zaczęłam znowu, gdy ta usadowiła się na fotelu obok z filiżanką kawy z mlekiem w rękach. - Muszę ci coś powiedzieć.
  Uśmiechnęła się tak szeroko, że stwierdziłam, że to podejrzane.
  - Ależ wiem! 
  Dłonie zaczęły mi się pocić. "Przecież nie może wiedzieć - miałam nadzieję w duszy. - Dlaczego moje całe życie to nie sen? Może i my wszyscy to złudzenie, kto wie?"
  Mama roześmiała się tak znacząco, jak sztuczne śmiechy wysokim tonem kobiet na przyjęciach.
  - Zostaniesz modelką! Jak to się właściwie stało, kochanie? - zaświergotała.
  Ach, tak. Moja mama jako jedna z najbardziej poinformowanych kobiet sukcesu - nie licząc rozwodu z moim tatą - wiedziała o mojej przyszłej karierze. A raczej jej porażce.
  - Wiesz, bo...
  - Nic nie mów, wszystko załatwiłam. Mamy umówiony termin, kochanie, zajmiemy się tobą. Kupiłam ci odpowiedni strój. Nie możesz przecież iść w tych... czarnych ubraniach. - skrzywiła się na widok mojej koszulki i spodni. - Zostaniesz dziś i jutro u mnie na noc. Pojutrze musimy stawić się o siódmej rano. - postanowiła, nie pytając mnie o zgodę. Zresztą i tak nie mogłam nic zrobić.
  Mój kolejny dzień minął szybko i beznadziejnie. Mama zmusiła mnie, bym wstała o piątej - można to sobie wyobrazić, śpię sobie spokojnie, a tutaj nagle ktoś wali do drzwi, wrzeszcząc "Śniadanie", a gdy odsłaniam okno, niebo jest jeszcze całkiem szare - i poszła do clubu fitness. Następnie zaciągnięto mnie do kosmetyczki na oczyszczenie twarzy. Podczas kuracji zastanawiałam się, co począć z ciążą? Czy podczas mojego pobytu w agencji, będą mnie badać? Tzn, czy podczas sprawdzania wzrostu, wagi itp, zorientują się? Jeśli jest nadzieja, że nie, wymyśliłam plan C - Całkiem Podły Plan. Po wyjściu miałam twarz tak gładką i nieskazitelną, że sama siebie nie poznałam. Spać musiałam iść bardzo wcześnie, żebym wypoczęła. 
  Wstałam o szóstej, zjadłam zaledwie jakąś sałatkę i mama ubrała mnie w kremowy zestaw z czarnym żakietem. Dała mi również baleriny. Uznała, że szpilki będą zbyt ekstrawaganckie.
  Dotarłyśmy do agencji modelek. Był to ogromny, beżowy budynek. Wyglądał, jak hotel. To pewnie dlatego, że część niego jest mieszkalna dla modelek. Z przodu znajdowały się wielkie, szklane drzwi pod daszkiem. Po obu stronach wejścia stały drzewka w doniczkach średniej wielkości. Wnętrze było tak samo luksusowe.
  Mama podeszła do biurka. Podała moje imię i nazwisko kobiecie w skąpym, pomarańczowym stroju. Nienawidziłam pomarańczy, ani jej koloru. Kobieta wstała, położyła mi rękę na ramieniu i poprowadziła długim korytarzem do cyprysowych drzwi, zostawiając podekscytowaną mamę samą. Korytarz, którym szłam, zawierał nie tylko te drzwi. Po obu stronach mieściło się mnóstwo identycznych. Nie wiedziałam, jak je rozróżniano. 
  Otworzyła je, zaczekała, aż weszłam i wróciła do swoich obowiązków przy biurku. Stałam w ogromnej, całkiem białej sali. Była podzielona na różne komórki zasłonami lub ścianami. Wszędzie kłębiło się mnóstwo ludzi. Większość miała spięte, lub krótko ostrzyżone włosy, a ubrani byli w jednakowe, białe uniformy. Jakaś kobieta z podkładką do pisania i długopisem w ręku podeszła do mnie zamaszystym krokiem. Od razu zauważyłam, że była świetnie zorientowana wśród szybko zmieniającym się "obrazom".
  - Ach, Klaudio, witaj. Wszyscy już jesteśmy gotowi - przez cały czas miała nalepiony lekki uśmiech na twarzy. "Powtarzała to każdemu, jak robot" - pomyślałam. - Jest punkt siódma. To nam się podoba.
  Zaprowadziła mnie do jednego z boksów. W środku pomieszczenia znajdowała się biała kozetka, a wokół niej ludzie. Niepewnie podeszłam bliżej. Kazano mi wejść za zasłonę, zdjąć ubrania i założyć plastikowy uniform. Prawie przezroczysty. Byłam bardzo skrępowana. Zwłaszcza, że oglądali mnie, jak okaz w muzeum. Słyszałam "Hm, tak." "Nie, nie." "O, Matko" i "Te ubrania są do niczego." Widocznie nie mieli zamiaru pokazać mnie w stroju starannie przygotowanym przez mamę. 1:0 dla mnie. Tym razem nawet mamusia była w błędzie.
  Dziwacznie umalowany mężczyzna - jak oni wszyscy (pomyślałam, że to nowoczesna moda) - poprosił, bym położyła się na kozetce. Nie wolno mi było mieć ubrań, więc zamknęłam oczy, gdy dotykano każdej części mojego ciała. Smarowano mnie różowawą maścią, następnie przyklejano plastry i po paru minutach boleśnie odrywano jednym, mocnym szarpnięciem. Zagryzałam zęby. Następnie wysmarowano mnie  innymi maściami i kremami. Zużyli kilka całych opakowań. Rudowłosa kobieta nachyliła się nade mną i obejrzała dokładnie każdy zakątek mojej twarzy. Uznała, że nic nie trzeba poprawiać. Zawdzięczałam to zapewne wizycie u kosmetyczki poprzedniego dnia. Kobieta podała mi biały szlafrok i poszłam za nią do kolejnej komórki. Była długa i wąska. Wzdłuż ściany znajdowały się lustra, stoliki i krzesła, przy których jednakowi fryzjerzy układali włosy modelkom. W drugim końcu pomieszczenia "ruda pani" umyła mi włosy na fotelu. Robiła to długo i starannie, w przeciwieństwie do poprzednich czynności, które wykonywała szybko i zwinnie. Usadowiła mnie przed jednym z luster, brała między palce pojedyncze pasma moich mokrych włosów i oglądała je.
  - Mhm - mruknęła wyraźnie niezadowolona - Zmienimy nieco wygląd twoich włosów. To konieczne, są dość zniszczone.
  Zamarłam. "Czego chciała od moich włosów?" Martwiłam się, że kompletnie zmieni mi fryzurę na jakąś wyrazistą. Tak jak Miley Cyrus, która obcięła piękne, brązowe włosy krótko przy głowie i rozjaśniła na blond. Ogarnęła mnie panika, gdy kolejne strzępy włosów lądowały na ziemi. Na szczęście, fryzjerka ścięła mi pięć centymetrów (nie więcej) włosów, wtarła mnóstwo odżywek, potem wysuszyła i podkręciła gdzieniegdzie lokówką. Rozdzielała je na małe pasemka, wcierała w kremowy żel i owijała wokół palca. Wreszcie skończyła i zadowolona zaprowadziła mnie z powrotem do pierwszego boksu. Tam dentystka wyrównała mi przednie zęby pilnikiem, następnie wybieliła żelem. Cały zabieg trwał około pół godziny. Później przyszły inne osóbki w białych mundurkach. Jednocześnie jedna kobieta robiła mi makijaż - depilowała, układała i zarysowywała brwi, nakładała fluid, pudrowała puchatą gąbeczką, obrysowała oczy brązową kredką, tuszowała rzęsy, kości policzkowe dopełniła delikatnym różem i całość podkreśliła brązową szminką w odcieniu nude - a druga manicure. Słuchałam głosów w oddali, "Następnym razem zapamiętam, by zabrać słuchawki" - obiecałam sobie. Nie wiem, ile czasu minęło. W każdym razie dłużył się on w nieskończoność. Po skończonej pracy stylistki odsunęły się o krok, by podziwiać swoje dzieło, czyli mnie. Spojrzałam na paznokcie. Idealne, delikatnie zarysowane z śnieżnobiałymi końcówkami. Podniosłam wzrok na lustro. Moja twarz była piękna, jak nigdy dotąd.
  Dostałam błękitny zestaw w folii na wieszaku i czarne szpilki na średnim obcasie, ale kazano mi zostać w szlafroku.
  Wróciła kobieta z podkładką do pisania.
  - Pójdziemy teraz do twojego nowego domu - oznajmiła.
  Mówiąc "nowy dom" miała na myśli mieszkanie wielkości średniej łazienki. Było ciasne, ale dopracowane pod względem ubrania. Ściany i meble - kanapa, niewielki kredens, lodówka, mini-kuchenka - w pastelowych odcieniach. Drewniany stolik do kawy, a na nim stos kartek.
  - Tutaj leżą szkice naszych zestawów i ewentualne przemówienia, które pomogą ci doszlifować twoją wypowiedź. Dzisiaj tylko wystąpisz w wywiadzie na temat nowych projektów ubrań. Musisz wygłosić swoją pozytywną opinię na ich temat. Jeśli spodobasz się reporterom, będziesz je oficjalnie promować. Im lepiej wypadniesz, tym więcej płatna będzie twoja praca. Proszę - wyciągnęła swoją podkładkę do pisania z długopisem, którą szybko zastąpiła nową z torebki. - Zapiszesz tutaj przemowę, potem nauczysz się jej. Zostaniesz zaproszona o piętnastej trzydzieści pięć na plan. Do zobaczenia.
  I zostawiła mnie samą. Niepewnie zabrałam się do przeglądania kolorowych, wąskich sukienek, koszul, żakietów, rybaczek w kwiatki i bluz, między innymi z trójkątem - symbolem hipsterów. Przeczytałam podpowiedzi i po długim, bardzo długim namyśle, napisałam zwięzły opis strojów. Delikatnie oparłam się o ozdobne poduszki, nie niszcząc przy tym fryzury i makijażu, wzięłam do ręki kartki i znowu przyglądałam się ubraniom. Tym razem zobaczyłam coś więcej. Poprawiłam tekst, rozbudowując go. Następnie zasnęłam lekkim snem. Gdy ruda menadżerka powitała mnie słowem "zapraszam", odwróciłam się w jej stronę i wstałam. Chyba nie zauważyła, że spałam. Podała mi błękitny zestaw od CHANEL.
  Plan okazał się obszerną salą z mnóstwem sławnych, szanowanych osób, kamerzystów, reporterów, publiczności i masy innych ludzi.
  - No więc, Klaudio, co nam powiesz o wiosennej kolekcji La'Louise? - zwrócił się do mnie prezenter w koszulce z wilkiem o złotych oczach i szarej, rozpiętej marynarce.
  Siedziałam skulona na luksusowej sofie, oparta o aksamitne poduszki. Bałam się, że oślepnę od fleszy. Ponadto nie wiedziałam, jak zabrzmi mój głos wśród gwaru. "Może pokażą mnie w Fashion TV, albo TVN Style, czy innym kanale, idiotycznie machającą ustami, bez żadnego dźwięku..." - starałam się nie miętolić w ręku rąbku krótkiej spódnicy. Było mi bardzo gorąco. Uważałam, że w następnej chwili zrobią mi zbliżenia na pojawiające się plamy pod pachami. "Może będzie z tego niezła komedia."
  - Cóż, na pierwszy rzut oka, kolekcja zawiera stylowe kombinacje z najczęściej ubóstwianych przez młode kobiety części garderoby. Jednakże, mają w sobie indywidualny charakter. Zestawy składają się z najmodniejszych ubrań tego roku. Zaliczamy tam zarówno górne i dolne partie, jak i dodatki oraz obuwie. Zwróćmy uwagę na slangową bluzę z wzorem trójkąta i chmurami w tle. Ten motyw obrazka krążył popularnie w sieci. Młodzież chętnie "lajkowała" go na Facebooku i innych portalach. Jednakże, różowo-białe chmury zostały zamienione na różnobarwne, lekko rozmazane. Tak, jak mogłyby wyglądać po narkotykach. Ponieważ są one niedozwolone, podkreślają wartość kolekcji: ma ona symbolizować Wolność. Po głębszym wpatrzeniu się w ubrania, dają one odmienny sens. Dla ludzi kochających modę może wydać się to ciekawe. - wyrzuciłam wszystko z pamięci. Słyszałam własny głos, jakby z oddali i czułam, że lekko drżał.
  - Wow, pokazałaś nam nowy pogląd na odzież, prawda? - zwrócił się do widzów, i szczerze się zaśmiał. -  To intrygujące. A więc ubrania wywołały u ciebie pozytywne odczucia?
  - Tak - po chwili pożałowałam prostej odpowiedzi. Mogłam odpowiedzieć "Zgadza się", ale byłam za bardzo skołowana.
  - Podsumowując, będziesz dumnie promować wiosenną kolekcję La'Louise.
  - Zgadza się. - prezenter uścisnął mi rękę i zrozumiałam, że mogę odejść.
  Po zejściu ze sceny dostałam mnóstwo gratulacji. Rudowłosa kobieta również skomentowała mój występ:
  - Było świetnie - podała mi dłoń. - Oceniłabym cię dziewięć na dziesięć, ponieważ byłaś trochę sztywna i wyraźnie się denerwowałaś. No, jak na pierwszy raz, nie mam zarzutów. Przemówienie genialne!
  Asystent podał mi butelkę wody. Upiłam parę łyków, starałam się nie być zachłanna. Zaprosił mnie z powrotem na scenę. Uściskano mi znów dłoń, gratulowano, pytano o szczegóły. Na koniec dostałam oficjalne podziękowanie.

  Pies zawzięcie ciągnął za smycz. Musiałam biec, by dotrzymać mu kroku. Doszedłszy do parku, odpięłam go i radośnie pobiegł przed siebie.
  - Lucky! - wrzasnęłam. Wrócił posłusznie i obślinił mnie wielkim jęzorem - Już, już, też cię kocham! No JUŻ!
  Odszukałam niewielki patyk, zamachnęłam się i rzuciłam nim z całej siły.
  - APORT! Biegnij po patyczek!
  Przyniósł.
  - Dobry pies - poczochrałam sierść na jego włochatej główce.
  - Bu! - Ann objęła mnie w pasie od tyłu i poczułam mdłości. Właśnie z tego powodu chciałam się z nią spotkać.
  - Jezu, jesteś wreszcie - udałam znudzoną, chociaż wprawdzie dopisywał mi humor.
  Rzuciłam patykiem znowu. Lucky natychmiast się zerwał.
  - To co dziś robimy? - zapytała podekscytowanym tonem, typowym dla dziecka, typowym dla Ann.
  - Spacer.
  Ann przekręciła głowę na bok, jakby zastanawiała się, o co może mi chodzić. Wzięłam obśliniony patyk od włochatego przyjaciela i cisnęłam nim daleko przed siebie.
  - Z nim? - zapytała, wskazując Lucky'ego.
  - Nie, zaraz odprowadzę go do domu.
  Uchyliłam drzwi mieszkania, wpuściłam psa i zamknęłam drzwi. Zeszłyśmy po schodach.
  - No coo tam? - jak zwykle roześmiana Ann nie wyczuwała "zagrożenia", o którym miałam zamiar ją powiadomić. Trochę mnie to drażniło.
  Wstąpiłyśmy do Starbucks'a. Zamówiłam kawę i zajęłyśmy stolik. Dostałam swój napój, sączyłam go powoli.
  Ściszyłam głos.
  - Jestem w ciąży.
  - Boże, co? - o mało się nie zakrztusiła. Właśnie tak reaguje moja przyjaciółka, wszyscy dookoła zwrócili na nas uwagę.
  - Ciszej - upomniałam ją. - To, co słyszysz. - oczy (chyba) niezauważalnie mi się zaszkliły, więc zatopiłam usta w kawie.
  - Nie zabezpieczaliście się, czy co?
  - To był pierwszy raz, w sylwestra. - ściszyłam głos jeszcze o ton. - Po narkotykach...
  - Matko, kochanie - zrobiła zmartwioną minę. - David wie?
  - Nie. - stwierdziłam. - Dlatego tu jesteś.
  - Och, już rozumiem. - Zanurzyła rękę w mojej torebce, wyjęła telefon i wystukała SMSa do kontaktu o nazwie "Kochanie <3"

  Dołączył do nas na placu.
  - Siemka - przywitał się ze swoim seksownym uśmieszkiem.
  - Hej. - odparłam.
  - Ta, cześć. - rzuciła Ann.
  Mój chłopak popatrzył na nas, jak na laski z księżyca. Odciągnęłam go trzy kroki dalej.
  - Słuchaj. Jestem w ciąży. - już wiedziałam, że będę musiała powtarzać to do znudzenia, aż wszyscy się dowiedzą.
  Uniósł brwi, popatrzył na mnie, szukając jakiejkolwiek oznaki, że żartuję. "Nie, Davidzie, nie żartuję. Nie jest mi do śmiechu." - odpowiedziałam mu w myślach.
  Odwrócił się i poszedł dalej zmarnowany.
  - Co do diabła... - mamrotał pod nosem.
  Usiadł na krawężnik. Złapał się za głowę. Płakał? Może. Chyba nie sprawiał wrażenia zadowolonego. Miałam ochotę powiedzieć "Przepraszam", ale to byłoby bez sensu. Nie miałam za co go przepraszać.


sobota, 6 kwietnia 2013

Rozdział 13

  Szłam z rękami w kieszeniach. Wszyscy bawili się dobrze, ale ja milczałam. Nic nie mówiłam, ale myślałam więcej, niż każde z nich. Otaczali mnie Paweł, Jacob, Daniel, Ann i Eric. Filip wyjechał studiować weterynarię. Ja też chciałabym wyjechać na studia. Zrobię to, jak tylko wyrwę się z tego całego syfu. David poszedł kupić nam gorące kolby kukurydzy. Chodziliśmy w koszulkach z krótkimi rękawkami, mimo że był kwiecień. Tak, kwiecień. Jednak termometry wskazywały trzydzieści stopni - wcale nie chłodniej, niż latem. Znajdowaliśmy się w ZOO. Tak, może to dziecinne, ale chyba tylko tyle nam zostało z dawnych lat. Właśnie to kolorowe miejsce pozwalało zapomnieć nam o wszechogarniającym smutku, narkotykach, problemach. 
  Patrzyłam na jasne słońce, zielone liście na drzewach, wesołych ludzi, dzieci zafascynowane wycieczką. Życie wydawało się być piękne. Nie daj zwieść się pozorom. Ono jest okrutne. Nie wierzysz? Ile razy cierpiałeś prawdziwym cierpieniem? Ile razy zmuszano cię do poniżenia, by mieć na jedzenie? Ile razy martwiłeś się, że nie będzie kolejnej działki? Ile razy kradłeś? Oo, nie miałeś tak? Cóż, na tę chwilę ja też nie. Ale może kolejne zdarzenia zbliżą cię do rzeczywistości.
  W pewnej chwili wszystko zawirowało. Zwolniłam tak, że przyjaciele mnie przegonili. Śmiechy zostały przytłumione. Obraz zanikał - nie, tylko wystąpiły zakłócenia. Przed oczami miałam białe plamy na tle ZOO. Zobaczyłam, jak David wraca od budki z kukurydzą. Straciłam równowagę. Dostrzegł to. Wcisnął kolby Jake'owi w ręce, brudząc mu przy tym ubranie. Uderzyłam plecami o twardy chodnik. W ciągu paru sekund byłam już bezpieczna w ramionach Davida. Posadził mnie na betonie otaczającym fontannę i zaczął sprawdzać, czy nie jestem ranna.
  - Wszystko OK? Coś cię boli? Chcesz wracać?
  Poczułam obrzydzenie. Do wszystkiego. Poczułam - a raczej wyobraziłam sobie - w ustach smak śmieci z ziemi, na które patrzyłam oraz brudnej wody w fontannie, gdzie wszyscy zanurzali łapy, Bóg wie, co nimi robili. Odchyliłam głowę od tulącego mnie chłopaka i zwymiotowałam na trawnik.

  Już wcześniej miałam takie napady. Robiło mi się niedobrze, mdlałam. Albo zwracałam żywność natychmiast po posiłku. Pewnego razu nawet pomyślałam o ciąży. Siedziałam sobie w fotelu, popijając gorące kakao. 
  - Nie... To nie może być...? - wbiegłam do łazienki i popatrzyłam w lustro. Odchyliłam bluzkę. Płaski brzuch. Może jednak...?
  Trzy dni później, poszłam do łazienki i zauważyłam słabe krwawienie na bieliźnie. Nie umiem opisać, jaką ulgę poczułam. Sens wrócił z chwilą, gdy strach odszedł. 

  - Nie, w porządku. 
  - Wróćmy - nalegał.
  - Czuję się dobrze, Dave. Muszę tylko trochę odsapnąć. Zostawcie mnie na parę minut, dołączę później, okej? - pochyliłam się i pocałowałam ukochanego w czoło.
  - Jasne. 
  Wyjęłam moją lustrzankę. Kupiłam ją na początku roku, parę tygodni po sylwestrze. Pomyślałam, że warto uwiecznić te szalone chwile. Za parę lat to wszystko odpłynie, ucieknie w nicość. Nie mogłam na to pozwolić. Podniosłam aparat, a wszyscy wyszczerzyli zęby w uśmiechu. Tak bardzo kocham tę bandę drani. Niech to trwa wiecznie i nigdy się nie kończy.
  Odeszłam, oni w swoją stronę, a ja w swoją, mianowicie niewielkiego sklepiku obok Central Parku. Kupiłam Jacka Danielsa. Jedyne, czego teraz pragnęłam, to odpłynąć. Siedziałam, nie wiedząc ile i po co. Patrzyłam sobie na ludzi, na wszystko i na nic jednocześnie. Przechyliłam butelkę i stwierdziłam, że na dnie nie zostało już ani kropli whisky. Zrezygnowana zrobiłam zamach i rzuciłam butelką. Obserwowałam, jak rozbijała się na setki, może tysiące cząstek o chodnik. Chyba musiałam zasnąć, bo potrząsnął mną jakiś mężczyzna.
  - Nic pani nie jest? - otworzyłam oczy i spojrzałam na faceta, który zdjął kurtkę i zarzucił na mnie. Noce nadal bywały zimne. - Gdzie pani mieszka?
  Wydukałam adres ulicy mojego chłopaka i usiłowałam wstać, ale trzęsące się nogi załamywały się pod ciężarem ciała. Zarzuciłam rękę na ramiona mężczyzny, a on pomógł mi wsiąść do auta. Jechaliśmy wśród świateł latarni miasta przy cichej muzyce z radia.
  - Która godzina? - zdobyłam się na pytanie.
  - Za pięć dwudziesta.
  Po około dziesięciu minutach dojechaliśmy na miejsce. Podziękowałam uprzejmie mężczyźnie i ruszyłam w kierunku domu. Zadzwoniłam do drzwi. Cisza. Wyjęłam klucz i przekręciłam w zamku. Weszłam do ciemnego mieszkania. David najwyraźniej był nadal w pracy. Dłonią dotknęłam obolałej głowy i odnalazłam w szafce paracetamol. Zdrzemnęłam się na pół godziny, gdy się obudziłam ból częściowo minął. Odgarnęłam włosy z czoła i rozejrzałam się po syfie ogarniającym calutki, mały domek. W pierwszej kolejności postanowiłam zmyć naczynia. Po paru minutach usłyszałam dzwoniący telefon. Odłożyłam ociekający wodą talerz i podniosłam komórkę.
  - Yeah? - oparłam telefon między głową a ramieniem i wróciłam do porządkowania sterty brudnych naczyń.
  - Klaudia? - usłyszałam pełen nadziei, męski głos. Od razu poznałam zupełnie inny akcent od tych, z którymi mam do czynienia na co dzień.
  - Adam! Jak leci, kociaku? - zaczęłam mówić po polsku i wyraźnie musiałam się rozświetlić. Cudownie jest raz na jakiś czas odbiec od codzienności.
  - W porządku. Mam problemy z opłacaniem wody i prądu w domu, ale zima minęła i w sumie jest coraz lepiej. Ludzie zaczynają ćpać, w te lato zapewne znowu garść osób odejdzie... - jego głos chwilowo posmutniał - Jest jak jest, ale nie narzekam. Zawsze może być znacznie gorzej, prawda? Byłem wczoraj na koncercie Hemp Gru z chłopakami. Znasz ten zespół?
  - Jasne, jest całkiem niezły.
  - Tak. Właśnie wróciłem z CPN'u. Znalazłem tam pracę jakieś dwa miesiące temu i jestem z niej zadowolony. Nie płacą zbyt wiele, ale przynajmniej nie haruję jak wół. Trzeba żyć i się tym cieszyć, kto wie, ile jeszcze zostało nam czasu? Przerzucałem moje szkice i wypadła spośród nich kartka z twoim adresem i numerem telefonu. Masz pojęcie ile czasu jej szukałem? A tu proszę - jak znalazł, leży sobie dokładnie tam, gdzie sama ją zostawiłaś. Idzie dobrze, tylko czasami smutno tu bez ciebie... A jak tobie się żyje?
  - Cóż... Szczerze to nic specjalnego się nie dzieje. Spędzam czas z przyjaciółmi. Wychodzimy teraz więcej, pogodę mamy jak w lato.
  - To chyba świetnie ci idzie. Pozazdrościć, niczego ci nie brakuje.
  - Właściwie tak. Chociaż - zastanowiłam się, czy mogę zdradzić mu swoje przemyślenia. Przecież mieszka tak daleko ode mnie, nie zna moich bliskich. Co mi szkodzi? - wiesz, ostatnio czuję się nie najlepiej. Mdleję albo wymiotuję bez powodu. Wypiłam dziś całą butelkę whisky...
  - Nie myślałaś, żeby iść do lekarza?
  - To nie wchodzi w grę - odpowiedziałam zerkając w puste wnętrze jednej z butelek, która pałętała się wśród szklanek i talerzy. - Nienawidzę lekarzy. Nie przejmują się zdrowiem pacjentów, dbają tylko o pieniążki. Przynajmniej większość. Interes się kręci, rozumiesz.
  - Zobaczymy się jeszcze kiedyś?
  - Oczywiście - zapewniłam - Może nawet w tym roku. Tata na pewno będzie chciał wyjechać. On zawsze jeździ do Polski. Odezwę się, gdy będę coś wiedziała.
  - OK, na razie.
  - Cześć.
  Wytarłam naczynia i odstawiłam do poszczególnych szafek. Krążyłam jeszcze długie godziny po niewielkim mieszkanku odkurzając, wycierając kurze, ustawiając różne graty tam, gdzie być powinny. W końcu zmęczona rzuciłam się na łóżko. Nieumyta, głodna.
  Następnego dnia obudziłam się pod pachnącą kołdrą w piżamie.
  - Dave? - zapytałam widząc kurtkę chłopaka wiszącą na krześle.
  Po chwili, ku moim oczom w drzwiach sypialni ukazał się David. Z wielką tacą. Podniosłam się i usiadłam. Położył mi ją na pościeli, na kolanach. Gorąca herbata z cytryną, talerz z mnóstwem grzanek, miód, wędliny, ser, warzywa. Obok jedna z moich ulubionych, niemieckich czekolad oraz czerwona róża. Wszystko wyglądało tak pysznie.
  - Z jakiej to okazji? - popatrzyłam podejrzliwie w oczy chłopaka.
  - Miło jest wejść po pracy do domu i zastać porządek. Musiałaś się nieźle namęczyć, bo skonana leżałaś w ubraniach na łóżku. Bez nakrycia. Zawsze miałem tutaj taki bajzel, a od kiedy się wprowadziłaś, ogarniasz wszystko. Aż chce się żyć - posłał mi uroczy uśmiech - Cieszę się, że tu jesteś.
  - Ja też - objęłam go ramieniem, zagryzając pierwszą grzankę.
  Wpakował się obok mnie, pod kołdrę z książką w ręku.
  - Co to?
  - Nowy nabytek. Znalazłem ją w księgarni, spodobała mi się okładka.
  Otworzył książkę na pierwszej stronie i, jak zawsze, razem czytaliśmy. Usłyszałam szczeknięcie, odwróciłam głowę i zobaczyłam psa. Patrzył na mnie smutnymi oczami.
  - Lucky - uśmiechnęłam się do pupila - Dlaczego zabrałeś go do pracy? Brakowało mi go - zwróciłam się to towarzysza obok.
  - Przepraszam. Nie mogliśmy cię wczoraj znaleźć, obeszliśmy całe ZOO, telefonu też nie odbierałaś. Nie wiedziałem o której wrócisz, więc zabrałem go ze sobą.
  - Proszę bardzo, przyjacielu - rzuciłam psu grzankę. Złapał ją w zęby i pośpiesznie uciekł do kuchni, w obawie, że ktoś mu ją odbierze.
  Zrobiłam sobie wielką, czteropiętrową kanapkę. Gryz. W jednej chwili poderwałam się i pobiegłam do łazienki. Zwróciłam wszystko, całe pyszne śniadanie.
  - Kochanie, co się dzieje?
  - Nic - wróciłam do łóżka i stanowczo odsunęłam od siebie tacę. Oparłam głowę o ramię chłopaka i czytałam dalej.
  Zeszłam na dół klatki schodowej i otworzyłam skrzynkę na listy. Uśmiechnęłam się tryumfalnie i pobiegłam z powrotem na górę.
  - Zobacz! - pomachałam Davidowi przed nosem kopertą.
  Wyjęłam list i przeczytałam oficjalną umowę na rok z możliwością przedłużenia o kolejne dwa z agencji modelek. Mój chłopak natychmiast zadzwonił do naszych wspólnych przyjaciół i urządził niewielką imprezę -   w moim domu, ponieważ jego mieszkanko było za małe - z okazji przyjęcia mnie do pracy. Ach, tak. Mieli mi zapłacić. Oczywiście, nie od razu. Najpierw musiałam przejść niezbędne szkolenia. Opłacałam je w ramach sesji. Potem dopiero zacznę zarabiać fortunę. David zakładał buty z zamiarem pójścia po zakupy.
  - Ja pójdę - zaoferowałam.
  Chwyciłam torebkę ze stolika w kuchni i już mnie nie było. Wybrałam pieniądze w bankomacie i skierowałam się do apteki. Byłam pewna, że muszę to zrobić, jeśli chcę być modelką.
  - W czym mogę pomóc? - zapytała ekspedientka.
  - Test ciążowy - poprosiłam niechętnie patrząc kobiecie na biały fartuch. Nie miałam odwagi spojrzeć w oczy, po prostu. Rzuciłam garść drobniaków na ladę, szybko wzięłam niewielki przedmiot, wsadziłam na dno torebki i czym prędzej wyparowałam.
  Kupiłam dużo jedzenia i alkoholu, nawet cztery paczki papierosów. Pojechałam autobusem do mojego domu. Nie byłam tam od dawna. Ann zostawiła po sobie ładny porządek. Kochałam te kremowe, różowe i brązowe ściany, porządek, ładne, zadbane i przytulne wnętrze. Najpierw poszłam do łazienki, zrobiłam co trzeba, wszystko dokładnie według instrukcji i włożyłam test daleko za jakimiś pudełkami w szafce pod wanną. Następnie wróciłam do kuchni i przygotowałam wszystko. Przyszedł Paweł, jak zwykle w dresie z piwem, Jake i Daniel z winem i szampanem, Ann i Eric przywlekli trzy wielkie torby jedzenia oraz Filip przyjechał specjalnie ze studiów ze swoją dziewczyną. Uścisnęła mi dłoń i wręczyła nalewkę. Miała na imię Ola i była jedyną blondynką z nas wszystkich. David otworzył szampana, korek wystrzelił w powietrze. Włączyłam muzykę, volume na full i atmosfera - wraz z kolejnymi szklankami i kieliszkami - rozluźniała się. Dziewczyny przyrządzały jedzenie, podczas gdy porządkowałam salon pełen butelek, by zacząć pijaństwo od nowa.
  - Widzisz? Widzisz? Klaudia jest poukładana, posprzątała nam pokój - zaczął gadkę na wpół pijany Filip do swojej dziewczyny - a ty co? Zobacz, jak zasyfiłaś kuchnię!
  - Tak? Tak?! - Ola uderzyła chłopaka w bok ścierką - No to sam zobacz!
  Blondynka uwijała się po całej kuchni, układała, myła, ogarniała wszystko, jak szalona. Nie podobało mi się, że pałętała się po moich szafkach. Zacisnęłam zęby i powstrzymałam się, żeby nie strzelić Filipowi za jego idiotyczny pomysł. To moja kuchnia, sama mogłabym ją posprzątać. Zaniosłam jedzenie na stół w salonie. Wszyscy zabraliśmy się do konsumowania. Na stertę na ziemi rzucono kolejne puszki po piwie. Dochodziła druga nad ranem, ale nikt nie był zmęczony. Wszyscy się śmiali, jedli, pili. Beztroskie chwile.
  - Jedną chwilę - powiedziałam i wstałam, ale nikt i tak nie zwrócił na mnie uwagi.
  Skierowałam się do toalety. Jedna kreska, jedna kreska - powtarzałam w duchu. Zamknęłam zamek w drzwiach i wyjęłam test spod wanny. Zamknęłam oczy. Chwila prawdy. Zerknęłam na podłużny przedmiot. Przekręciłam go na drugą stronę. Dwie ciemne linie. Mrugnęłam oczami. Dwie.
  - Och - wydobył się ze mnie mimowolnie cichy jęk.
  Podniosłam koszulkę i popatrzyłam na płaski brzuch. Przejechałam po nim opuszkami palców. Czy to możliwe, by tam w środku była żywa istota? Moje własne dziecko? Czy to możliwe, bym nosiła w sobie dziecko Davida? Przecież miałam okres... Wrzuciłam test do kosza w łazience i wzięłam kąpiel. Ubrałam różową piżamę i poszłam do mojego pokoju. Pokoju, w którym się wychowywałam całe życie. Przymknęłam cicho drzwi, przeszłam obok Lucky'ego (zabrałam go do siebie) do regału. Regał ten zajmował całą ścianę. A zastawiony był książkami. Wyjęłam jedną, której nigdy nie czytałam i usiadłam w łóżku. Nakryłam się kołdrą. Pragnęłam być w tej chwili sama. Ale nie, nie byłam. Niech to szlag. Spróbowałam zapomnieć o całej sprawie, zatapiając się w książce. Przemknęła mi jeszcze przez myśl kariera modelki. Zacisnęłam powieki, jednak spomiędzy nich wypłynęła łza.